Cezary Michalski

Wolność Tuska, bezpieczeństwo Kaczyńskiego

Miniony tydzień zdominowała wymiana ciosów na szczycie, w której najpierw Tusk mówił o wolności, w istocie chwaląc status quo, a potem Kaczyński sławił wartość etatyzmu i silnej politycznej woli, w istocie nie budząc żadnego zaufania, gdyż jego twarde propozycje sprowadzały się do powrotu „starych dobrych czasów” sprzed mitycznych czterech reform rządu Jerzego Buzka. Klasyczna demonstracja silnej politycznej woli człowieka, który pogodził się z tym, że swoich deklaracji nie będzie testował w praktyce rządzenia, bo gdyby znowu musiał, jego „etatyzm” realizowaliby ponownie Gilowska, Wipler i Legutko. A kiedy Kaczyński mówił o ujednoliceniu programów nauczania w państwowej szkole, wymienił jedynie program nauczania historii Polski (niszczony dziś, jego zdaniem, „przez różne środowiska”), a nie program matematyki, muzyki, biologii, rysunków czy chemii, gdyż w jego rozumieniu szkoła nie ma dostarczać jednostkom narzędzi ułatwiających im skuteczne poszukiwanie szczęścia, ale ma budować narodową wspólnotę (już pisałem, że nie mam nic przeciwko narodowi traktowanemu jako środek – do emancypacji, dobrobytu i szczęścia jednostek – podczas gdy naród rozumiany jako cel absolutny odrzuca mnie tak samo, jak odrzucał „lewaka” Zygmunta Krasińskiego).


Komentując tę wymianę ciosów i ambitnych ideowych dyskursów, Aleksander Kwaśniewski potwierdził to, o czym sam pisałem w paru ostatnich felietonach, a czego Tomasz Piątek nie bez racji nie chciał zaakceptować jako ostatecznej, „obiektywnej” diagnozy – że mianowicie Tusk dryfuje i dla dryfującego Tuska polska polityka nie potrafi wytworzyć żadnej alternatywy. Jednak pesymistyczna publicystyczna diagnoza powracająca w ustach byłego prezydenta o wciąż niewypalonych ambicjach politycznych może oznaczać tylko jedno: Aleksander Kwaśniewski nie widzi już żadnego sposobu na odblokowanie centrolewicowego elektoratu używanego i zużywanego w połowie przez Millera, a w połowie przez Palikota do niekończącej się wojny dwóch panów o panowanie w swojej własnej niszy. Ale taka jest premia za polityczną pracę, którą obaj panowie wykonali, a której nie wykonał w Polsce nikt inny. Teraz tę premię obaj panowie mogą trwonić przez lata i w sumie nikt nie ma prawa – ja nie mam na pewno – żeby ich za to jakoś specjalnie ganić. Sam przecież żadnej partii lewicowej czy centrolewicowej nigdy nie stworzyłem, może poza małą hipisowską komuną w Toruniu, z którą latem 1981 roku wyjechałem na Pop Session w Sopocie, aby tam „moich ludzi” zostawić, wędrując dalej samotnie po kraju w ślad za pewną, jak zwykle w moim życiu, bardziej ode mnie intelektualnie rozwiniętą koleżanką na trasie Sopot-Toruń-Łódź-Kraków-Zakopane i z powrotem (tym razem Konrad umarł, a narodził się Gustaw, potem w moim życiu miało się to powtarzać).


Zatem komentatorem polityki, a nie jej praktykiem, jestem zasłużenie. Uczę się powściągać własne roszczenia w stosunku do politycznego polskiego świata. W zasadzie zgodziłbym się na wszystko, na każde status quo (taką mam w późnym wieku „zachowawczą” naturę), gdyby nie obawa przed konsekwencjami status quo dla Polaków, klasycznego peryferyjnego społeczeństwa, które zgodnie z peryferyjną klasyką nigdy nic ze sobą nie zrobi (może zrobią jednostki, to znaczy jednostki stąd znowu uciekną, już dziś każdy polski konserwatysta stara się wysłać swoje dziecko na studia do Anglii, gdy ma tylko na to pieniądze), jeśli czegoś z tym społeczeństwem nie zrobi polityka, państwo i rząd.


Silny rząd – zmieniający świadomość obywateli, wyprowadzający ich z natury i naturalistycznej totemicznej religii (kantowska „samozawiniona niedojrzałość”) w stronę względnej przynajmniej podmiotowości i dojrzałości obywatelskiej – był potrzebny nawet w Anglii Tudorów i Francji Burbonów. Tym bardziej potrzebny jest na peryferiach. Rozumieli to Bismarck, Ataturk, modernizatorzy Meiji i wielu innych peryferyjnych władców, których społeczeństwa dostarczały im większego lub najczęściej mniejszego potencjału do politycznego przywództwa skierowanego ku zmianie.


Tymczasem polskie rozdanie ról wciąż najlepiej opisuje książka Wieszanie Jarosława Marka Rymkiewicza, w której z niebywałym talentem i empatią przedstawił dwie wersje sarmatyzmu, obie tak samo jałowe. Jałowe apolityczne status quo króla Stasia, chętniejszego w istocie do budowy Łazienek niż do budowy państwa, i nieudolny spiskowy radykalizm polskich jakobinów.


Kiedy książka wychodziła w 2006 roku, opisywała świetnie wojnę PO-PiS i świetnie opisuje ją dzisiaj. Zatem po jednej stronie mamy antypolitycznych Sarmatów Tuska wygaszających („zamrażających”) napięcia i roszczenia społeczne w oczekiwaniu, aż unijne pieniądze i wolność podróżowania „wyrównają poziomy bogactwa i powoli zmienią mentalność Polaków” (parafraza za Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski i wszyscy inni reprezentanci „centrowego skrzydła PO” w przeciwieństwie do „konserwatywnego skrzydła PO”, które ma nadzieję, że nawet unijne pieniądze i wolność podróżowania mentalności Polaków nie zmienią albo zmienią w taki sposób, że wszyscy zostaniemy hybrydami thatcheryzmu i chrześcijaństwa patriarchy Cyryla, tyle że u nas Michalik i Komorowski, nasi popi i nasi politycy będą się demokratycznie, wzajemnie całować po rękach). Po drugiej stronie mamy nieudolnych jakobinów Kaczyńskiego, którzy zarówno w praktyce jak i w horyzoncie swoich politycznych ambicji przypominają do złudzenia samobójcze komando żydowskich niepodległościowców z ostatniej sceny filmu Żywot Briana, gdzie zamiast uwolnić ukrzyżowanych skazańców dokonują na ich oczach dumnego, godnościowego samobójstwa. Profesor Andrzej Nowak na zlecenie Rzymian (którzy takim radykalnym patriotyzmem żydowskim lubią i świetnie umieją zarządzać) albo na wniosek swego własnego suwerennego mózgu zażądałby umieszczenia tego komanda samobójców w „Narodowym Panteonie”, a MEN Platformy skwapliwie by tę propozycję przyjął. Licząc na to, że za tę cenę Nowak odczepi się od sposobu, w jaki PO próbuje zarządzać polską edukacją w warstwie leżącej nieco niżej pod warstwą idei.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij