Ignacy Karpowicz

Mniam-mniam

Nieprzystawalność kościelnego nauczania do świata pozwoliła wymknąć się człowiekowi spod nadzoru.

Żarłoczna łapczywość polskiego Kościoła na prawie wszystko nie jest dla nikogo niespodzianką. Kościół pożąda i gromadzi, co się do pożądania i gromadzenia z grubsza nadaje. Czy stoi, czy lata, czy leży – nie ma to większego znaczenia. Chociaż w kościelnym sercu stoi Chrystus, a z nim wspaniałe zasady moralne, to pilnie pilnuje się, aby Chrystus serca nie opuszczał, codzienna zaś praktyka ogranicza się do jednej jedynej zasady moralnej – brać! brać! brać! (Czy ktoś pamięta scenę z animowanego Gdzie jest Nemo?, tę z mewami?

Z czym kojarzy mi się bezrefleksyjna zachłanność ptasia, nie muszę chyba dodawać).

Długo nie zapomnę niedawnego zniszczenia Domu Pracy Twórczej w Wigrach, jedynej na Podlasiu państwowej instytucji kultury. Tam skądinąd powstała Tęcza Julity Wójcik, podpalana regularnie na Placu Zbawiciela przez tych, którzy w sercu mają Boga, Honor i Ojczyznę, ale w głowie sałatkę kartoflaną. Żarłoczna łapczywość nie ogranicza się do budynków i innych dóbr materialnych. Nawet na wrogów Kościół się łakomi i chce ich mieć więcej i więcej.

Myślałem, że po wymyśleniu genderu jako znaku wszelkiego zła będzie spokój na dwa-trzy lata, nie doceniłem jednak zachłanności albo raczej słabości Kościoła. Niedawno hierarchowie oraz ich wierni prawicowi żołnierze dostrzegli kolejnego wroga – animal studies.

Taktyka kreowania przeciwnika w celu zwarcia własnych szeregów oraz pokonania fikcyjnego wroga jest taktyką ciekawą, tyle że krótkowzroczną. Dowodzi ona słabości Kościoła. Przynajmniej polskiego.

Jest paniczną reakcją na kurczącą się władzę. A władza ta kurczy się od dawna. Bóg Bogiem, a przecież bliższe klerowi od Biblii jest Foucaltowskie „nadzorować i karać”.

Jak ta stopniowa utrata władzy się odbywała? Najpierw wyzwoliły się ludzkie sumienia. Pomysł, że ktoś musi pośredniczyć między Bogiem a człowiekiem, że ktoś ma go rozgrzeszać, zadawać pokutę etc., jest dość, przyznajmy, absurdalny. Bo niby dlaczego? Jakie poza sutanną ma spowiednik kwalifikacje? Czy to Bóg ustalił taryfikator mandatów? I dlaczego mój sąsiad za takie samo przewinienie dostał mniejszą pokutę ode mnie? I tak dalej…

No i jeszcze wolna wola. Kościół nieopatrznie przystał na to, że każdy człowiek obdarzony jest wolną wolą. Oczywiście, ta wola nie miała być wcale wolna. Miała to być specyficzna odmiana woli pozornie zależnej, która z kolei jest mutacją mowy pozornie zależnej. Miała ona sięgać tam, gdzie sięgać wolno było. Gdzie zaczynała się władza kościelna, tam kończyła się wolna wola człowieka. Eutanazja, aborcja, antykoncepcja, związki międzyludzkie i rozwody – na tzw. zdrowy rozum to człowiek powinien podejmować autonomiczną decyzję, ale przecież mu nie wolno. Bo istnieje kategoria zwąca się prawem boskim albo – też bałamutnie – naturalnym. Spójrzmy zresztą na dekalog. Pierwsze trzy przykazania są gwarantami władzy Kościoła i uznaniem jego absolutnego prymatu nad rozsądkiem czy inną formą pozareligijnego ustanowienia hierarchii wartości. „Nie zabijaj!” jest dopiero piąte. Najpierw władza, potem ludzie.

Ludzie jednak uwierzyli w inną wolną wolę niż ta zalecana z ambon. Później wyproszono księży z sypialni. To dopiero był dramat i strata dla kapłanów, np. dla księdza Oko, księdza o wyraźnym rysie socjopatycznym, mylącego seks z majsterkowaniem w warsztacie samochodowym (słynna wypowiedź: „stosunek homoseksualny można porównać do tłoka w silniku, który zamiast w silniku porusza się w rurze wydechowej. Taki samochód nie może działać. Zakończenie przewodu pokarmowego nie do tego służy. Tam jest kał, krew, mieszają się te wydzieliny i stąd wszystkie choroby homo się biorą. To brutalny seks ogierów”).

I tak dalej…

Nieprzystawalność kościelnego nauczania do świata pozwoliła wymknąć się człowiekowi spod nadzoru. Właściwie religijna władza rozciąga się obecnie jedynie nad królestwem zwierząt.

Arogancka koncepcja, iż Bóg dał człowiekowi całą naturę do panowania, uzasadnia brak namysłu i empatii. Zabijaj i jedz, rozmnażaj się i rozmnażaj. To niepohamowane zżeranie planety trwa w najlepsze.

Co cztery i pół dnia przybywa na Ziemi milion ludzi. Oczywiście rozmnażają się nie tylko katolicy. Czemu to ma służyć? Chyba wywołaniu Sądu Ostatecznego. Zeżremy wszystko, skończy się woda, tlen – i gitara. Będzie zapowiadany koniec. Mniam-mniam.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ignacy Karpowicz
Ignacy Karpowicz
Pisarz
Polski pisarz, prozaik, tłumacz literacki
Zamknij