Prezydent Nawrocki postanowił rozpocząć swoją pierwszą – i niestety najpewniej nie ostatnią – kadencję od ominięcia spotkania liderów USA i Europy w Waszyngtonie oraz podpisania inicjatywy ustawodawczej „PIT Zero. Rodzina na plus”. Czyli najgłupiej, jak się da, co przynajmniej dowodzi, że nowy prezydent jest przewidywalny.
Inicjatywa jest mniej niemądra niż absencja w Waszyngtonie wyłącznie dlatego, że nie wejdzie w życie. To czysty PR i na to właśnie liczy Nawrocki. Będzie miał argument, by biczować rząd opinią publiczną. „PIT Zero” niewątpliwie spotka się z aprobatą społeczną, TV Republika w dniach procedowania projektu zrobi z tego wielką pokazówkę. Wizyta w Waszyngtonie może poczekać do 3 września, ale grillowanie należy zacząć jak najszybciej.
Według szacunków Ministerstwa Finansów projekt miałby kosztować budżet ok. 30 mld złotych. Byłby on niesprawiedliwy, a jednocześnie nieskuteczny pod względem zwiększenia dzietności. Dla Nawrockiego to nie wady, wręcz przeciwnie – zabranie rządowi 30 miliardów poprawi mu humor. Prezydent jasno twierdzi, że swoimi ustawami chce dać klasie średniej „przestrzeń do rozwoju”.
czytaj także
Według Kancelarii Prezydenta „PIT Zero” będzie kosztować „jedynie” 14 mld złotych, ale tam orłów z ekonomii nie ma, więc można przypuszczać, że szacunki Ministerstwa Finansów są bliższe prawdy. Poza tym budżet potrzebowałby raczej dodatkowych 14 mld zł – chociażby na dotację dla NFZ, ponieważ polska ochrona zdrowia od pandemii jest w nieustannym kryzysie. Właśnie poinformowano, że działalność zawiesił szpital onkologiczny w Koninie, a pod koniec zeszłego roku szpitale przesuwały zabiegi na ten rok, gdyż nie dostały zapłaty z NFZ za nadwykonania świadczeń limitowanych.
„PIT Zero” – kto naprawdę skorzysta na pomyśle Nawrockiego?
Projekt Nawrockiego zakłada podniesienie kwoty wolnej od podatku do 140 tys. zł na osobę wszystkim wspólnie rozliczającym się małżonkom, którzy posiadają co najmniej dwójkę dzieci. Wspólnie mogliby zarabiać ponad ćwierć miliona złotych rocznie i w ogóle nie płacić podatku PIT. Na oko widać, że to osoby dobrze zarabiające najbardziej zacierają teraz ręce.
Ulga byłaby też rozciągnięta w czasie, gdyż w przypadku podjęcia studiów za dzieci uznawane byłyby osoby do 25 roku życia. Kwota zmniejszająca podatek wyniosłaby niemal 17 tys. zł, więc najlepiej zarabiający beneficjenci dostaliby od państwa łącznie 34 tys. zł rocznie.
Według analizy Grant Thornton, zarabiając ponad 15 tys. zł brutto, czyli na przykład 30 tys. albo więcej, odniosłoby się korzyść wynoszącą 1433 zł miesięcznie na osobę. Zarabiając 10 tys. zł, korzyść wyniosłaby już „tylko” 613 zł, a w przypadku zarobków rzędu 6 tys. zł – dwie stówki. Pracujący na minimalnej otrzymaliby ledwie 75 zł. Czyli najlepiej zarabiający dostaliby od państwa 20 razy więcej niż zatrudnieni na wynagrodzeniu minimalnym. Całe szczęście, że benefity nie objęłyby przedsiębiorców na liniowym, chociaż w wielu wypadkach mogłoby się opłacać przejście na skalę podatkową.
Nie potrzebujemy więcej benefitów prorodzinnych
Kolejne benefity prorodzinne są zupełnie niepotrzebne, w przeciwieństwie do dofinansowania ochrony zdrowia czy programu mieszkaniowego. Nawet licząc w euro po kursie rynkowym, już dziś polskie wydatki na politykę rodzinną per capita plasują nas wysoko, między Holandią a Włochami – są tym samym znacznie wyższe niż np. w Czechach czy Hiszpanii.
czytaj także
Licząc według parytetu siły nabywczej (PPS), Polska znajduje się pod tym względem na siódmym miejscu w UE. Wydajemy 974 euro PPS na osobę, tymczasem średnia UE to 830 euro. We Francji 791 euro, a w Holandii 561. Przed nami plasują się wyłącznie państwa nordyckie, germańskie oraz Luksemburg. Nawet Szwajcaria zostaje w tyle (754 euro).
Polityka prorodzinna pochłania w Polsce 16 proc. wszystkich wydatków na politykę społeczną. Pod tym względem jesteśmy na pierwszym miejscu w UE. Nawet w Danii to 11 proc., a średnia unijna wynosi ponad 8 proc. Jeśli rodzinom potrzeba czegoś jeszcze, to przede wszystkim sieci publicznych żłobków – chociaż akurat w tym wypadku obecna koalicja już coś zrobiła, wprowadzając słynne „babciowe”, czyli 1,5 tys. zł miesięcznie dla pracujących matek dzieci do trzech lat.
Na politykę prorodzinną przeznaczamy obecnie bardzo wysokie kwoty zarówno nominalnie, jak i proporcjonalnie, tymczasem nie przyniosło to żadnych efektów. Obecnie mamy jedną z najniższych dzietności w UE. W 2023 roku nasz fertility rate (FTR) wyniósł ledwie 1,2. Niższy jest tylko w Hiszpanii (1,12) oraz Litwie (1,26). Najwyższa dzietność występuje w Bułgarii (1,81), która pod względem wydatków per capita zajmuje 5 miejsce w UE, ale od końca. Wysoka jest też we Francji, w której wydatki na głowę według PPS również są niższe od polskich.
Ikonowicz: Notoryczni przestępcy pokochali rynek nieruchomości
czytaj także
Grillowanie rządu zamiast realnych rozwiązań – prawdziwy cel Nawrockiego
Nie postuluję tutaj obcięcia prorodzinnych benefitów. Większość z nich stanowi 800 plus, które nie działa regresywnie. Dzięki równej kwocie dla wszystkich mniej zarabiający otrzymują proporcjonalnie większą część dochodów od lepiej zarabiających. Nawrocki chce dodatkowo wprowadzić niemal 1500 plus dla najlepiej zarabiających. Już lepiej byłoby po prostu zwaloryzować 800 plus.
Ale nie o rozsądek tu chodzi, lecz o grillowanie rządu, a Nawrocki zamierza artykułować idiotyczne i antypaństwowe postulaty, gdyż właśnie one są na topie w coraz bardziej konfederackiej Polsce. Tym samym będzie psuł debatę publiczną i zwyczajnie ogłupiał wyborców. Skoro prezydent takie rzeczy proponuje, to chyba warto się nad nimi pochylić? TV Republika będzie podbijać tę narrację, dokładając swoje liczne cegiełki do obecnego nastawienia polskiego społeczeństwa. Utrudniając pracę rządu, którego przetrwanie do końca kadencji wydaje się mniej prawdopodobne niż rozpad koalicji.
W tym celu Nawrocki psuje nie tylko debatę publiczną, ale też nasze relacje z Amerykanami. Przecież to jego podpowiedzi podburzają Trumpa przeciw Donaldowi Tuskowi, w rezultacie odcinając premiera od negocjacji w sprawach Ukrainy. A akurat na sprawach międzynarodowych Tusk się zna i umie odnaleźć wśród zagranicznych liderów.
Jak stwierdził prof. Dudek, Nawrocki to po prostu bezwzględny człowiek. Niedługo to odczujemy.