Unia Europejska

Žižek: Tatuś Trump i rozwydrzone dzieciaki

Trump przybrał rolę globalnego ojca, który zaprowadza porządek mieszanką pochwał i brutalnej dyscypliny, w tym terroru bomb. Ale prawdziwą hańbą okrywają się europejscy politycy, którzy ślubują mu poddaństwo.

Akcja klasycznego opowiadania Znak złamanego miecza G.K. Chestertona rozgrywa się podczas fikcyjnego dziewiętnastowiecznego konfliktu zbrojnego między Wielką Brytanią a Brazylią. W kampanii przeciwko charyzmatycznemu brazylijskiemu generałowi Olivierowi oddziałem 800 brytyjskich piechurów dowodził generał St. Clare. Anglik poprowadził regimenty do lekkomyślnego ataku na pozycje Brazylijczyków, w wyniku czego jego ludzie ponieśli ciężkie straty i zostali zmuszeni do kapitulacji.

Olivier wypuścił więźniów na wolność, ale wkrótce potem znaleziono wiszące na drzewie zwłoki St. Clare’a, ze złamanym mieczem u szyi. Wiele lat później okazuje się, że jako brytyjski oficer w Indiach i Afryce St. Clare dopuszczał się tortur, cudzołóstwa i korupcji, a zwieńczeniem jego kariery było sprzedanie angielskich sekretów wojskowych Brazylijczykom. Major Murray, jeden z podwładnych St. Clare’a, odkrył jego zdradę i zażądał jego rezygnacji. Wyrachowany St. Clare go zamordował, po czym wydał rozkaz przeprowadzenia z góry skazanego na klęskę ataku – „by ukryć jedno ciało pod stosem zwłok”. Tuż po odejściu Brazylijczyków ocalali brytyjscy żołnierze odkryli prawdę i zlinczowali St. Clare’a.

Można by sądzić, że postępowanie Izraela dzisiaj jest dokładnym przeciwieństwem metody St. Clare’a: skupienie się na jednym ciele (lub kilku – na bojownikach Hamasu) po to, by ukryć stos zwłok palestyńskich cywilów. Tak jednak nie jest. Izraelski rząd czyni dokładnie to samo co St. Clare, z jedną ważną różnicą. Usypując stos ze zwłok Palestyńczyków, chce ukryć jedno ciało: zwłoki żydowskiej tożsamości.

Izrael: Państwo ekstremistów i jego zachodni wspólnicy

Większość Żydów w Izraelu dała się pochwycić nurtowi ludobójstwa i w pewnym fundamentalnym sensie popełnia zbiorowe samobójstwo, porzucając duchową wielkość, jaka cechowała ich tożsamość. A czy nie to samo robi Trump? Ciało, które usiłuje ukryć, to zwłoki amerykańskiej wolności i demokracji.

Pisząc te słowa, już słyszę reakcje lewicy: czy „wolność i demokracja” w wydaniu Zachodu nie były od samego początku fałszem i obłudą? Czy nie jest tak, że dzisiaj widzimy, jak ta prawda wychodzi po prostu na jaw? Myślę, że to uproszczenie, a jeśli przyjmiemy je za punkt wyjścia, może nas ono słono kosztować.

Nasza moralność nie tylko jest obłudna (już wcześniej taka była, być może zawsze), ale w obliczu wojny w Strefie Gazy utraciła nawet obłudny wymiar swojej fasadowości – tak naprawdę stała się już tylko fasadą, za którą nie kryje się żadna prawda na temat niej samej. Idąc tym tropem, Arundhati Roy ponad rok temu stwierdziła, że jeśli bombardowania Strefy Gazy nie ustaną, to „moralna konstrukcja zachodniego liberalizmu przestanie istnieć. Wiemy, że zawsze była obłudna. Ale nawet wówczas dawała nam pewne ukojenie. Teraz to ukojenie znika na naszych oczach”. Istotna jest tu teza, że mimo obłudy (lub, bo czemu nie, właśnie z jej powodu i dzięki niej), liberalna fasada moralna dawała nam przynajmniej „pewne ukojenie”.

Co więc zastąpiło tę „moralną konstrukcję zachodniego liberalizmu”? Mimo niechęci, z jaką nam to przychodzi, musimy oddać diabłu to, co należne: Donald Trump odniósł ostatnio szereg zwycięstw. Sąd Najwyższy USA ograniczył władzę sędziów federalnych, dając mu wolną rękę sprawowania władzy za pomocą rozporządzeń; jego „wielka, piękna ustawa” przekuwa wizję ruchu MAGA w rzeczywistość prawną; antyimigracyjne środki obejmą nawet osoby o uregulowanym statusie prawnym w USA i posiadające legalne zatrudnienie. Upokorzył Europę, która podporządkowała się jego żądaniom: zwiększyć wydatki na obronność, porzucić wszelkie marzenia o jednostronnym uznaniu Palestyny i podążać za przykładem USA w sprawie konfliktu na Bliskim Wschodzie. A wreszcie zdołał narzucić Izraelowi i Iranowi zawieszenie broni.

Co takiego Trump zrobił, aby to osiągnąć? Porzucił marzenia swojego ruchu o skupieniu się na polityce wewnętrznej USA i nieingerowaniu w toczące się na świecie konflikty, i wziął na siebie rolę globalnego rozjemcy, który nie zawaha się narzucić pokoju drogą krwawych bombardowań. Trump nawet nie próbuje udawać równego wśród równych ani że pełni obowiązki bezstronnego sędziego. Kim więc jest?

„W zeszłym tygodniu na corocznym szczycie NATO zapadła przełomowa decyzja, aby drastycznie zwiększyć wydatki na obronność – ale to zażyłość między prezydentem Donaldem Trumpem a sekretarzem NATO Markiem Rutte skupiła na sobie całą uwagę. Gdy Trump porównał strony konfliktu na Bliskim Wschodzie do »bijatyki dwójki dzieci na szkolnym boisku«, sekretarz generalny NATO Mark Rutte ze śmiechem wszedł mu w słowo: »A wtedy tatuś musi czasami użyć ostrego języka, żeby przestali«” – relacjonował serwis CNBC pod koniec czerwca.

Markiewka: Prawdziwa elegia dla bidoków, czyli neoliberalizm w wersji turbo

Do grona rozbisurmanionych dzieci, które zasłużyły sobie na klapsa od surowego, acz dobrotliwego ojca, Rutte zapomniał zaliczyć siebie – czy raczej najważniejszych postaci w UE: państwa Europy zgodziły się zwiększyć wydatki na wojskowość o 5 proc. dopiero po ostrej reprymendzie „tatusia”. Niestety, podwyżka ta nie służy europejskiej autonomii, ale sprzyja jeszcze większej dominacji USA. I tak Trump przybrał nową rolę na arenie światowej: globalnego ojca, broniącego pokoju za pomocą mieszanki pochwał i brutalnego nacisku, w tym terroru bomb. Jego działania cechuje skłonność do kaprysów i dziwactw, nie wiążą go powszechnie obowiązujące normy dyplomatyczne ani nawet zasady zwykłej przyzwoitości; miesza ludowe mądrości z okazjonalnymi wulgaryzmami, a wszystko to pod szyldem pragmatycznego realizmu.

I to nie Trump okrywa się nagle hańbą, lecz wszyscy ci, którzy tak jak Rutte ochoczo wchodzą w rolę niesfornych nastolatków czekających na ojcowską dyscyplinę i porzucają jedyne stanowisko, jakie powinni teraz zająć, a więc przywódców domagających się polityki opartej na zasadzie dialogu równych partnerów. Wystarczy przypomnieć, jak Trump z Vance’em upokorzyli Zełenskiego podczas niesławnego spotkania w Białym Domu: tam też Trump odegrał rolę rozgniewanego ojca, strofującego Zełenskiego za to, że rzekomo nie chce pokoju. Tuż po tym teatrzyku Zełenski rozpaczliwie ukorzył się przed autorytetem tatulka i zapewnił, że kocha Trumpa i całe USA.

Troost: Kto zapłaci za zbrojenia NATO, a kto na nich zarobi?

Z obrzydzeniem wspominam hit z lat mojej młodości, Daddy Cool z 1976 roku, wykonywany przez zespół Boney M., jako doskonały przykład utworu muzycznego, który nie przestaje prześladować swoim głupim i powtarzalnym ucieleśnieniem jouissance, a im bardziej starasz się wyrzucić go z głowy, tym częściej się w niej pojawia – w mojej ocenie jest to najlepszy muzyczny portret Trumpa.

Tatuś Trump otwarcie woli jedno dziecko od drugiego (grozi obróceniem Teheranu w popiół), opiera decyzje gospodarcze na subiektywnych upodobaniach (obniżył cła dla Wielkiej Brytanii, bo ją lubi), chociaż trzeba przyznać, że gdy wymusił rozejm między Izraelem a Iranem, wykazał się pewną elastycznością, pozwalając przeciwnikowi zachować twarz. Podziękował Iranowi za poinformowanie USA z wyprzedzeniem o ataku na bazę wojskową w Katarze, dzięki czemu można było ewakuować żołnierzy i zapobiec ofiarom śmiertelnym – pomimo całej retoryki o bezwarunkowej kapitulacji Iranu Trump zrozumiał, że jeśli Iran ma wyjść z tej sytuacji z twarzą, należy pozwolić mu na przeprowadzenie jednego, ostatniego ataku, za który nie poniesie kary.

A więc prawdą jest, że Trump, jak sam mówi, nie chce zaczynać konfliktów, ale je kończyć. Jednak nawet jeśli dopisze do listy kolejne „triumfy”, to odgrywając rolę kapryśnego globalnego tatusia-rozjemcy, napotka wyraźne ograniczenia, gdy jego adwersarze odrzucą w końcu personę wymagającego ojca. Trump obiecuje teraz zaprowadzić pokój w Strefie Gazy – ale czy ma do zaoferowania Palestyńczykom cokolwiek, co zadowoliłoby Izrael? Gdy zaś chodzi o Ukrainę, to przy takim przeciwniku jak Putin jedyną możliwą opcją dla Trumpa jest wywieranie jeszcze większej presji na Zełenskiego albo całkowite porzucenie rozjemczej roli. O Chinach, z którymi Trump toczy prawdziwą gospodarczą wojnę, nawet nie wspomnę.

Problem w tym, że pozycja Trumpa jako pragmatycznego rozjemcy, jego starania, aby rozwiązywać problemy tak, jak gdyby można to było zrobić na drodze realistycznych negocjacji biznesowych, jest sztuczna: jej współrzędne są z góry wyznaczone przez cały układ wybitnie politycznych decyzji i wykluczeń. Tak jak miało to miejsce w przypadku Iranu: pragmatyczne negocjacje są jedynie rewersem żądania bezwarunkowej kapitulacji.

Žižek: Powrót Trumpa oznacza, że koniec tego świata jest przesądzony

Jako daddy cool Trump zwiastuje świat pozbawiony wyraźnych reguł i fundamentalnych zasad etycznych; świat, w którym podmiot udający, że sprawuje kontrolę nad toczącymi między sobą brutalne walki dziećmi, jest jednocześnie kapryśnym i nieprzewidywalnym władcą. Podsumowując, nasz świat coraz bardziej przypomina dom wariatów, w którym kontrolę objął najsilniejszy pacjent i zgrywa doktora.

**
Z angielskiego przełożyła Anna Opara.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij