Zaangażowanie mnichów buddyjskich w politykę oraz akty przemocy nie jest niczym nowym. W 1959 roku premier Sri Lanki Solomon Bandaranaike został zastrzelony przez mnicha, który odwiedził go w jego rezydencji i jako mnich nie został przeszukany. W szafranowych szatach ukrył broń. Pozostaje wierzyć, ze ta lekcja została odrobiona.
– Mamy z tym mnichem problem. Wszyscy go szukamy. Jest nakaz aresztowania. Przenosi się z klasztoru do klasztoru i nikt nie wie, gdzie aktualnie przebywa – mówi nad ranem przedstawiciel policji w Kolombo na Sri Lance. Kilka godzin później Galagoda Aththe Gnanasara Thero przyjmuje mnie w swoim własnym gabinecie. W klasztorze, w którym zazwyczaj przebywa.
Jest ścigany za mowę nienawiści i nawoływanie do przemocy wobec społeczności muzułmańskiej.
Nie pierwszy raz ma kłopoty z prawem. Raz wyszedł z więzienia za kaucją. Innym razem ułaskawił go jeden z byłych prezydentów, Gotabaja Radżapaksa, a następnie postawił na czele specjalnej grupy zadaniowej, mającej pracować nad harmonijnym współistnieniem różnych wyznań religijnych w kraju. To tak, jakby podpalacza zrobić komendantem straży pożarnej – wyjaśnieniem są bardzo bliskie kontakty mnicha z prezydentem.
czytaj także
W 2004 roku Gnanasara startował w wyborach parlamentarnych z ramienia skrajnie prawicowej, nacjonalistycznej partii Dżathika Hila Urumaja (Partia Dziedzictwa Narodowego). Nie zdobył mandatu. Udało się to dziewięciu innym mnichom. Zerwał z partią i osiem lat później zarejestrował organizację Bodu Bala Sena – Armię Buddyjskiej Mocy.
To oni atakują, oni mają pieniądze
U podstaw wszelkich nauk buddyjskich leży ahimsa – niekrzywdzenie, niezadawanie bólu, bo ten rodzi negatywne konsekwencje karmiczne. Jak buddyjski mnich może stać na czele armii? – pytam Ghanasarę. – Ahimsa uznaje prawo do działania w samoobronie. A my musimy się bronić przed muzułmańską ekspansją, przed ekspansją kultury halal i wahabickim ekstremizmem – słyszę w odpowiedzi. – Buddyjska filozofia i buddyjska kultura to dwie różne rzeczy. Filozofia jest uniwersalna i nikt nie może jej zniszczyć. Ale by mogła się rozwijać, potrzebujemy buddyjskiej kultury. To jej bronimy. Popatrz na Afganistan i talibów, którzy zniszczyli posągi Buddy w Bamian. Tam już nie ma buddyzmu. Jest tylko jedna religia.
Na Sri Lance buddyści stanowią 70 proc. populacji, hinduiści ponad 12 proc., muzułmanie niespełna 10 proc. – przypominam swojemu rozmówcy. Tak, ale to oni nas atakują. Oni mają pieniądze. I jest ich coraz więcej. Mają po kilka żon, chociaż to tutaj nielegalne. Za mąż wydają nawet małe dziewczynki. To przestępstwo. Gdy ktoś ma problemy finansowe, oferują wsparcie i zachęcają do przejścia na islam. Potrafią robić interesy.
czytaj także
Podobne słowa usłyszę jeszcze wielokrotnie: w autobusach, tuk-tukach, na przystankach.
W 2014 roku na konwencję Bodu Bala Sena w Kolombo przybył Wirathu z Birmy, lepiej znany jako birmański bin Laden. Na okładce Time jego zdjęcie opatrzono słowami „twarz buddyjskiego terroru”. Wirathu nie pojawił się dwa lata wcześniej na inauguracji ruchu swojego przyjaciela, bo odbywał dziewięcioletni wyrok w jednym z birmańskich więzień.
Jest jednym z dwudziestu opatów w buddyjskim klasztorze w Mandalaj. Przebywa tam stale ponad dwa i pół tysiąca mnichów – jest opatem dla około setki. – W każdej wsi, w każdym mieście, jest dzika i bezwzględna muzułmańska większość – usłyszałam od niego w grudniu 2016 roku. Nagrania przemówień Wirathu na ten temat można też znaleźć w internecie. Słuchają ich tysiące osób. Zaznaczam w rozmowie, że w pięćdziesięcioośmiomilionowej Birmie muzułmanie stanowią najwyżej pięć procent populacji. – Wystarczy jeden tygrys, aby nikt nie mógł spać spokojnie – odpowiada niewzruszony opat.
Gdy w 2012 roku ruch Bodu Bala Sena rozpoczynał swoją działalność, stanął w obronie Lankijczyków pracujących w bogatych krajach Zatoki Perskiej, dotkliwie karanych za jakikolwiek próby praktykowania swojej religii. To szybko zyskało aplauz i poparcie. Bogate kraje Zatoki nie słyną z tolerancji religijnej.
„Mityczne złudzenie to najcięższy grzech”
W czerwcu 2014 roku BBS zainicjował antymuzułmańskie rozruchy w mieście Aluthgama, w których zginęły 4 osoby, ponad 80 zostało rannych, a setki wysiedlono. Rok później buddyjski mnich Wathareka Vidżitha Thero został uprowadzony, odurzony i przymusowo obrzezany. Przez lata nawoływał do buddyjsko-muzułmańskiej współpracy. „Taka głupota i zdrada sprawi, że wszyscy wylądujecie na dnie Mahaweli” – miał ostrzegać Gnanasara. Groźba odwoływała się do antyrządowego powstania z 1989 roku. Ponad 60 tys. ludzi zniknęło wtedy bez śladu. Wiele ciał znaleziono we wspomnianej rzece.
Gdy w 2018 roku meczety i przedsiębiorstwa prowadzone przez muzułmanów w Kandy stały się przedmiotem ataków, wiele osób obwiniało BBS.
Rok później, w wielkanocną niedzielę 21 kwietnia 2019 roku, podczas nabożeństwa w kościele w Kolombo ponad 250 osób zginęło w zamachu. Przyznało się do niego tak zwane Państwo Islamskie Iraku i Lewantu (ISIL). Gnanasara mówi tak: – Wyznawcy jednego Boga modlili się, gdy inni, w imię swojego Boga, ich zabili.
W reakcji ataki na muzułmańskie domy i biznesy przybrały na sile. – Mityczne złudzenie to najcięższy grzech – dodaje mnich.
Wirathu swoje wystąpienia często zaczyna od słów: „cokolwiek robisz, rób jako nacjonalista”. – Dlaczego jako nacjonalista, a nie istota czująca, kierująca się naukami Buddy? – pytam. – Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Nie możesz spać spokojnie pośród wściekłych psów – słyszę. A Gnanasara mówi tak: – Ten kraj przynależy do Syngalezów, którzy stworzyli tę cywilizację i kulturę. My tylko chcemy to przywrócić. Najpierw biali kolonizatorzy stworzyli problemy, potem doszli inni obcy, muzułmanie i Tamilowie. Nie jesteśmy terrorystami, ale będziemy walczyć, żeby to wszystko naprawić.
– Tamilskie Tygrysy złożyły broń w 2009 roku i tak zakończyła się dwudziestosześcioletnia wojna. Syngalezi stanowią ponad 80 proc. populacji, Tamilowie niespełna 10 proc. – zauważam. Mój rozmówca wydaje się tego nie słyszeć.
Mnisie szaty niewinności
Wirathu w oczach wielu osób w swoim kraju – w tym mnichów – nie jest mnichem. Ale w swoim klasztorze witany jest przez współbraci pokłonami: na kolanach i czołem do ziemi. Ja też, zanim zadam pytanie, muszę pochylić głowę i połączyć dłonie jak do modlitwy. Imię Wirathu za każdym razem poprzedzam słowem „Aszin”, czyli „czcigodny”. On siedzi na krześle. Dwaj mnisi i ja na podłodze. – Ludzie potrzebują lidera o wyrazistych poglądach, a on takie ma – tłumaczą mi mnisi z innego klasztoru. Wielu taksówkarzy odmawia przejazdu, gdy słyszą, z kim jadę rozmawiać. Podobnie w Kolombo – umówiony transport zostaje odwołany w ostatniej chwili. Ktoś nagle musi zostać w pracy, inny zająć się rodziną.
czytaj także
Wreszcie znajduję właściciela tuk-tuka, który zgadza się poszukać miejsca pobytu Gnanasary. To moja druga doba w kraju, w którym nie znam nikogo. Trafiamy na miejsce po kilku godzinach. Może więc nikt specjalnie nie stara się zatrzymać poszukiwanego? Na spotkanie zabieram swojego onieśmielonego sytuacją współtowarzysza poszukiwań. Gdy zaczynamy się żegnać, ten podchodzi do Gnanasary i kilkakrotnie wykonuje głęboki ukłon, kierując głowę ku stopom mnicha.
Tymczasem Wirathu, niedługo po kolejnym pobycie w areszcie, został w 2022 roku uhonorowany jednym z najważniejszych odznaczeń państwowych. Już wcześniej pojawiały się głosy, że jest na swój sposób pożyteczny – może mówić to, czego władzom nie wypada.
Zaangażowanie mnichów buddyjskich w politykę oraz akty przemocy nie jest niczym nowym. W 1959 roku premier Sri Lanki Solomon Bandaranaike został zastrzelony przez mnicha, który odwiedził go w jego rezydencji i jako mnich nie został przeszukany. W szafranowych szatach ukrył broń. Pozostaje wierzyć, ze ta lekcja została odrobiona.
czytaj także
Od 9 stycznia Gnanasara odbywa dziewięciomiesięczny wyrok więzienia. Nałożono na niego grzywnę – równowartość 21 złotych. Powszechnie odbierane jest to jako żart. Poprzednią grzywnę – równowartość 1344 złotych – zapłacił bez żadnego problemu.
Zza krat trudniej nawoływać do nienawiści i przemocy. A to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje kraj w głębokim kryzysie gospodarczym. Jednak coraz więcej komentatorów zwraca uwagę, że po dziewięciu miesiącach Gnanasara może opuścić więzienie jako bohater.