O ile w USA elekcja prezydencka to proces wyłaniania wodza, o tyle w Polsce wybiera się przyklepywacza, któremu większość jest w stanie z grubsza zaufać, że nie pogubi dokumentów, przybije pieczątki, odprawi różne rytuały i podczas kontaktów ze swoimi odpowiednikami z zagranicy nie zrobi wielkiego przypału.
Zwycięstwo Donalda Trumpa za oceanem bardzo mocno weszło polskiej prawicy, kolejni politycy prezentują coraz bardziej kuriozalne reakcje. Przemysław Czarnek zaczął się nawet ubierać na podobieństwo Trumpa. Występy Dominika Tarczyńskiego w USA w trakcie różnych debat, podcastów i konwencji wyborczych były nie tylko efektowne i głośne, ale przede wszystkim żałosne.
Tarczyński zwyczajnie zbłaźnił nasz kraj, prezentując się jak jakiś przybysz z odległej krainy, który po ujrzeniu na ulicach wielkich samochodów, neonów, budek z hamburgerami, mężczyzn w markowych dżinsach i umalowanych kobiet w butach na obcasie wpadł w taką ekstazę, że nie mógł przestać krzyczeć „Amerika is grejt, łi low ju!”. Niektórzy jego dyskutanci łapali się za głowy i pytali „kim jest ten facet?”.
Trumpowskie fantazje polskiej prawicy
Polska prawica ma nadzieję, że zwycięstwo kandydata republikanów uruchomi na świecie takie procesy, które wywindują na sam szczyt także partie prawicowe w innych państwach – w tym oczywiście w Polsce. Najwyraźniej nie do końca rozumie, że polski konserwatyzm nie jest zbyt podobny do amerykańskiego, a duża sympatia do USA, wyrażana przez mieszkańców prowincji, jest rytualna i symboliczna. Nikt tam nie wzdycha za amerykańskimi realiami, nawet jeśli w domu ma oprawione zdjęcie Reagana z papieżem.
Jako z pochodzenia góral żywiecki mogę zapewnić, że gdyby Trump przyjechał do, dajmy na to, powiatu suskiego i zaczął opowiadać o swoich planach deregulacji, które umożliwią wielkim koncernom eksploatację lokalnych ziem w zamian za „tysiące miejsc pracy”, toby go związali i wrzucili do Stryszawki (spokojnie, jest płyciutka). Tam jest ciężko zainstalować nawet wyciąg narciarski, bo zaraz znajdzie się ekipa nadpobudliwych górali i góralek, krzyczących „w Krakowie se to postawcie” i przewracających koparki. Nie mówiąc już o tym, że po pierwszym chamskim tekściku do jakiejś miejscowej automatycznie dostałby z liścia, a jej mąż ścigałby go z sąsiadami oplem co najmniej do Wadowic.
Reforma i obniżka, czyli jak KO chce mnie wciągnąć w kradzież pieniędzy z NFZ
czytaj także
Całkowicie odleciał również Sławomir Mentzen, co było tym łatwiejsze, że na co dzień porusza się dosyć wysoko nad ziemią. Samowolny kandydat Konfederacji na prezydenta, który poinformował swoich politycznych sojuszników o starcie w wyborach przy pomocy wielkiego billboardu w centrum Warszawy, tak się rozochocił zwycięstwem niezwykle przyjaznego kryptowalutom Trumpa, że zadeklarował utworzenie w Polsce strategicznej rezerwy w bitcoinie.
Fakt, że gromadzeniem rezerw walutowych zajmuje się bank centralny, nie kancelaria prezydenta, a poza tym potrzebne byłyby też przyjęte przez parlament zmiany ustawowe, nie ma tu żadnego znaczenia. Chyba nikt nie posądza Mentzena o znajomość podziału kompetencji między organami władzy w Polsce. Przecież ten człowiek nie potrafił nawet poprawnie napisać banalnie prostego projektu ustawy podnoszącej kwotę wolną, chociaż jest doradcą podatkowym.
Mentzen? To miał być tylko taki żart
Mentzen kandyduje na prezydenta, bo wszyscy dookoła o tym mówią i gdzieś podsłuchał, że to prestiżowe stanowisko, więc chce się pokazać, a może i sprzedaż jego piwek trochę skoczy. To rodzaj człowieka, który kupuje najnowszy model nart Rossignola, chociaż nie ma nawet butów narciarskich. Po co mu one – deski mają tylko stać w przedpokoju, żeby goście widzieli.
Poza tym Mentzen i tak nie ma absolutnie żadnych szans na zwycięstwo. O ile w USA elekcja prezydencka to proces wyłaniania wodza, o tyle w Polsce w wyborach prezydenckich głosuje się na autorytet – ale taki pisany przez małe „a”. Wodza już wybraliśmy w październiku zeszłego roku, teraz wyłaniamy przyklepywacza, któremu większość jest w stanie z grubsza zaufać, że nie pogubi dokumentów, przybije pieczątki z podpisem tam, gdzie trzeba i w terminie, odprawi różne rytuały niezbędne dla zachowania jako takiej spójności każdej wspólnoty politycznej i podczas kontaktów ze swoimi odpowiednikami z zagranicy nie zrobi wielkiego przypału.
Państwo na wstecznym. Dlaczego rząd nie chce zwiększyć wpływów budżetowych?
czytaj także
Inaczej mówiąc, w wyborach prezydenckich w Polsce kluczowe są zaufanie społeczne oraz jako takie obycie, umiejętność odnalezienia się w różnych sytuacjach. Mentzen jest zaprzeczeniem tego wszystkiego – to antyformat prezydencki. Mógłby ewentualnie wygrać elekcję na państwowy odpowiednik barda z gier RPG, gdyby coś takiego istniało.
Dla nieobeznanych – rolą barda w drużynie jest pobudzanie do walki i tworzenie bojowej atmosfery za pomocą wpadających w ucho przyśpiewek i krótkich śmiesznych tekścików oraz obrażanie przeciwników w celu wytrącenia ich z równowagi lub obniżenia poziomu odwagi. Na takie coś Mentzen miałby szansę. W wyborach prezydenckich może zdobyć nawet i kilkanaście procent, ale od wyborców, którzy chcą pokazać środkowy palec klasie politycznej lub głosują z przekory.
Gdyby słabość konkurentów i rozproszenie głosów sprawiły, że Mentzen jakimś cudem dostałby się do drugiej tury, to wielu jego wyborców w pierwszym odruchu w panice zagłosowałoby na konkurenta: „Jezu, co tu się stało, przecież ja tylko żartowałem”.
Legislacja i kokaina
Utworzenie strategicznej rezerwy walutowej w bitcoinie to i tak byłby jeden z mniej idiotycznych pomysłów hipotetycznego prezydenta Mentzena. Na pewno chciałby przeszczepić z Ameryki inne fajne rzeczy. Przypomnijmy, że podczas wyborów na prezydenta Torunia domagał się, by toruńskie szkoły kopały kryptowaluty.
Nie, to nie jest żart. Można więc sobie wyobrazić, że prezydent Mentzen zacząłby naciskać, by do szkół publicznych w Polsce przeszczepić jakąś inną intratną branżę, a nawet chciałby zaprezentować się jako czerpiący z radykalnych inspiracji innowator. Na przykład handel kokainą. Dlaczego szkoły miałyby nie zarabiać na siebie, a taka perspektywiczna branża przejść nam koło nosa? Przecież przez szkoły codziennie przewija się mnóstwo osób, czyli rynek jest, a wolnorynkowa utopia rządzi się swoimi prawami. Poza tym kokaina podobno poprawia koncentrację i zwiększa energię do nauki, więc uczniowie będą mieli łatwiej, chętnie kupią.
Prezydent Mentzen mógłby też spróbować znacząco uprościć proces legislacyjny, drastycznie obniżając jego koszty. W jaki sposób? Po prostu zrezygnowalibyśmy z pisania własnych projektów ustaw. To drogie i czasochłonne, a polskim politykom i urzędnikom i tak średnio wychodzi, chyba że wprost przepiszą od lobbystów. Może więc niech Sejm i Senat głosują te same ustawy, które pojawiają się w amerykańskim Kongresie. Co oni tam w USA regulują jakieś inne rzeczy? Na pewno podobne, warto skorzystać z gotowców, są przecież dostępne w sieci, tylko nagłówki się pozmienia.
Jeśli ktoś myśli, że to jednak zbyt duży absurd, to chętnie wyprowadzę z błędu. Otóż znany kryptowaluciarz Lech Wilczyński zaproponował na X, by w Polsce wprost zaimplementować projekt ustawy, który pojawił się w USA. „Projekt ustawy o strategicznej rezerwie bitcoin jest dostępny do wykorzystania. Nie ma na co czekać” – napisał Wilczyński. „Oczywiście!” – odpisał Mentzen (ok, pewnie odnosił się do pytania Wilczyńskiego o utworzenie rezerwy w bitcoinach).
czytaj także
Szkoły handlujące narkotykami i kopiące kryptowaluty, głosowanie w polskim Sejmie wyłącznie amerykańskich ustaw, bitcoin wykorzystywany przez państwo do nielegalnych transakcji, na przykład sprzedaży broni terrorystom – nawet Polacy nie są na tyle szaleni, by sobie coś takiego zgotować. To bardziej przypomina udany koncept uniwersum gry komputerowej. Na przykład spin-off Cyberpunka 2077. Mam nawet tytuł: Cyberpunk Warsaw 2030. Proszę bardzo, CD Projekt, nawet nie musicie mi płacić (chociaż Mentzen pewnie się upomni).