Ludzkość zmierza ku ekologicznej, militarnej i społecznej samozagładzie. Czy to oznacza, że należy oddać całą władzę w ręce sztucznej inteligencji, ufając, że tylko ona nas ocali? Prezesi big techów uważają, że właśnie tak powinniśmy zrobić.
Wielkie korporacje nie tylko inwestują gigantyczne sumy pieniędzy w rozwój sztucznej inteligencji, ale też zużywają na to mnóstwo energii. AI ma być tak udoskonalona, że jej możliwości znajdą się poza naszym, ludzkim zasięgiem.
Problem polega na tym, że ilość energii niezbędna do działania takich urządzeń zmusi nas do naruszenia tych wszystkich ograniczeń, których wymaga zapobieganie globalnemu ociepleniu oraz innym katastrofom ekologicznym, czyli utrzymanie równowagi ekologicznej. Nie da się zaspokoić zapotrzebowania AI na energię i jednocześnie realizować celów ochrony klimatu.
Kolejna ofiara antropocenu? Tak wygląda transformacja energetyczna na Mazurach Garbatych
czytaj także
Przedsmak przyszłości wygląda zaś tak, jak można przeczytać w raporcie ONZ: „Świat staje w obliczu globalnego kryzysu wodnego, który może eskalować i wymknąć się spod kontroli, jako że rosnące zapotrzebowanie na wodę i coraz bardziej dotkliwe efekty kryzysu klimatycznego wywierają presję na jej zasoby. […] Kryzys wodny zagraża ponad połowie globalnej produkcji żywności i stwarza ryzyko obniżenia PKB wielu krajów średnio o 8 proc. do roku 2050, przy czym dużo większe straty, aż do 15 proc., spodziewane są w krajach o niskim dochodzie”.
Przed jakim stoimy zatem wyborem? Były prezes Google’a Eric Schmidt postuluje rozwiązanie radykalne, które, choć może wydawać się szalone, daje obietnicę rozwiązania wszystkich wielkich problemów, z którymi mierzymy się jako ludzkość. Jeśli uznajemy, że i tak nie zrealizujemy celów klimatycznych, bo nie jesteśmy do tego odpowiednio zorganizowani, to przestańmy próbować osiągnąć zrównoważony rozwój i zainwestujmy wszystko, włącznie z ogromnymi ilościami energii, w nowe, potężne i nieprzewidywalnie maszyny AI.
Jest wiele argumentów na rzecz tezy, że celów klimatycznych nie zrealizujemy – przypomnijmy sobie tylko, co się właśnie dzieje w Finlandii: „naturalne rezerwuary w postaci lasów i torfu były kluczem do osiągnięcia ambitnego celu neutralności klimatycznej do roku 2035. Teraz jednak kraj ten emituje więcej gazów cieplarnianych, niż magazynuje”. Mówiąc krótko, jedna z naszych podstawowych strategii osiągnięcia zerowych emisji netto staje się przeciwskuteczna i to z powodów, które nie są wciąż jasne.
A to nie wszystko. Fakt, że ludzkość zmierza ku ekologicznej, militarnej, społecznej samozagładzie oznacza, że jedyną naprawdę racjonalną drogą wyjścia jest abdykacja ludzi z ich funkcji podmiotów sprawczych i dopuszczenie nowych maszyn AI do kontrolowania i regulowania naszego życia społecznego, nawet gdyby miały to robić w sposób dla nas nieprzejrzysty.
czytaj także
Propozycja Schmidta przywołuje na myśl starą poradę Groucho Marksa: „Masz kłopoty z prawem? Wynajmij sobie prawnika – kłopotów ci przybędzie, ale będziesz mieć prawnika, który się nimi zajmie”. Mamy poważny problem z powodu fatalnej kondycji naszego środowiska, użyjmy zatem sztucznej inteligencji – problem będzie jeszcze większy, ale za to będziemy mieć AI, żeby się nim zajęła [1].
Czy powinniśmy zatem porzucić nużącą już obsesję wokół alternatywy: czy AI będzie nam służyć, czy też zostaniemy przez nią zdominowani? Powinniśmy też porzucić nie mniej nudne poszukiwania właściwej równowagi między rozwojem technicznym a troską o środowisko – wszystkie formuły „zielonej transformacji”, które pozwolą nam zjeść ciastko i dalej je mieć, są ułudą.
Istnieją tylko dwie poważne opcje: jedną postuluje Kohei Saito (radykalny dewzrost), a drugą Schmidt. Jego zdaniem, zamiast obawiać się, że będziemy kontrolowani przez wszechpotężne maszyny, powinniśmy docenić nasze poddaństwo wobec nich jako jedyne dostępne rozwiązanie. A co z zagrożeniami ekologicznymi? Schmidt twierdzi, że AI rozwiąże swe własne problemy, jeśli chodzi o forsowanie zrównoważonego rozwoju: nowa, wytworzona przez AI technologia upora się również z problemami ekologicznymi, z którymi nie potrafi sobie adekwatnie poradzić ludzkość.
Sądzę, że ten tok myślenia należy doprowadzić do logicznego końca i zaakceptować fakt, że jeśli AI zdecyduje, iż w interesie życia na Ziemi (lub choćby w interesie reprodukcji samej AI) jest wyeliminowanie ludzi, to niech i tak będzie! [2]
Ekologiczny socjalizm bez wzrostu – tego trzeba Polsce i światu [rozmowa z Jasonem Hickelem]
czytaj także
Zgodnie z potocznym wyobrażeniem AI stanowi zwieńczenie rozwoju różnych aktywnych pośredników, którzy sytuują się między nami, ludźmi, a rzeczywistością, w której żyjemy. Zamiast doświadczać siebie jako osadzonych w naturalnym środowisku, „oddychających” nim, napotykamy coraz to nowe przeszkody: maszyny, ekrany, wirtualne rzeczywistości, które oddzielają nas od świata realnego. Ja jednak uważam, że jest dokładnie odwrotnie: jakakolwiek maszyna AI, nawet niewyobrażalnie potężna i wydajna z naszego punktu widzenia, będzie po prostu częścią rzeczywistości i dostosuje się do niej, podczas gdy jedyną zmazą, elementem ją zaburzającym – jesteśmy my, ludzie.
Ciekawą lekcję możemy wyciągnąć z filmu Charliego Chaplina, którego figura trampa-włóczęgi to właśnie taka wcielona zmaza. Jego Światła wielkiego miasta otwiera scena ukazująca „grupę zamożnych obywateli i dygnitarzy zgromadzonych wokół pomnika Pokoju i Dobrobytu, który ma zostać odsłonięty. Po bardzo wielu dłużących się przemówieniach, przy których Chaplin skutecznie korzysta z dźwięku dla oddania ich pustosłowia, podniesienie zasłony ukazuje pod nią Małego Trampa-Włóczęgę, który zasnął w ramionach jednej z figur pomnika. Zaraz potem następuje przezabawna scena, w której nieco zażenowany tramp, próbując zejść, nieomal nadziewa się na miecz jednego z posągów, a zdezorientowany i rozgniewany tłum zastyga do melodii odgrywanego hymnu narodowego. Tramp też, mimo komicznej pozycji, stara się wypiąć na baczność, ale potem nie może się powstrzymać i zaczyna pajacować, salutując i witając się z różnymi bohaterami pomnika, zanim w końcu z niego zejdzie”.
Skąd do cholery wziąć to wszystko, co lewica chce dać ludziom?
czytaj także
Tramp jest tutaj podmiotem ludzkim per se: nie abstrakcyjnym spojrzeniem obserwującym rzeczywistość, lecz czymś usytuowanym pomiędzy naszym spojrzeniem a jego właściwym obiektem, czymś, co zaburza nam czystość obrazu.
Lacan zakładał, że nie ma czegoś takiego jak niezakłócony widok: jeśli na coś patrzymy, zawsze znajdziemy na tym jakąś plamkę, a ta plamka to odpowiednik nas samych, naszego spojrzenia. Inaczej mówiąc, ślepa plamka, z której sam obraz odwraca wzrok i spogląda na nas…
**
[1] Za tę analogię dziękuję Gregorowi Golobičowi z Lublany.
[2] Odwołanie do Erica Schmidta zawdzięczam Timowi Saleclowi z Lublany.
Z angielskiego przełożył Michał Sutowski.