Świat

Wybory w USA a sprawa polska. Los PiS wisi na Trumpie

To, czy amerykańskie wybory prezydenckie wygra Kamala Harris, czy Donald Trump, może wiele zmienić z punktu widzenia Polski i naszego regionu. Nie tylko w wymiarze bezpieczeństwa, ale także naszej wewnętrznej polityki – biorąc pod uwagę skalę tego wpływu, to niespotykana do tej pory sytuacja.

Przyszłość żadnej dużej polskiej partii politycznej nigdy tak bardzo nie zależała od wyników amerykańskich wyborów, jak dziś przyszłość PiS zależy od Trumpa. Ewentualna klęska kandydata republikanów będzie dla naszej rodzimej prawicy kolejnym z serii potężnych ciosów – po porażce w wyborach 15 października, utracie wpływów w mediach publicznych, prokuraturze i spółkach Skarbu Państwa, słabych wynikach w wyborach europejskich i lokalnych, utracie części dotacji i wszystkich prokuratorskich zarzutach. Nawet jeśli partia nie upadnie w jego wyniku na deski, to niepomyślny dla PiS wynik amerykańskich wyborów znacznie utrudni mu prowadzenie polityki w kraju. I odwrotnie, ponowne zwycięstwo Trumpa tchnie nowe życie i energię w pisowski projekt, co będzie szczególnie istotne w 2025 roku, gdy wybierzemy następcę Andrzeja Dudy.

Wybielanie nazizmu wkracza do głównego nurtu radykalnej prawicy

Splot losów Zjednoczonej Prawicy i Trumpa sięga co najmniej 2016 roku. Zwycięstwo republikanina nad Hilary Clinton oraz poprzedzające je referendum, w którym Brytyjczycy zdecydowali o opuszczeniu Unii Europejskiej, nadały nowy wymiar sukcesom PiS z 2015 roku. Gdyby nie to, co stało się w Stanach i Wielkiej Brytanii, pierwsze sukcesy PiS – podobnie jak te Orbána – mogłyby być traktowane jako lokalny fenomen postkomunistycznych peryferii Zachodu, które oddając władzę takim ludziom jak Kaczyński czy lider Fideszu, najwyraźniej nie poradziły sobie z demokratyczną transformacją tak dobrze, jak mogło się wcześniej wydawać.

Zwycięstwo Trumpa uczyniło ze zwycięstw PiS lokalny wariant globalnego fenomenu, część antyliberalnej, prawicowo-populistycznej rewolty, której nie można lekceważyć jako kłopotu niedojrzałych, wschodnich demokracji. Sukces Trumpa – choć zawdzięczał go wyłącznie specyfice amerykańskiego systemu wyborczego, który umożliwił mu zwycięstwo mimo zdobycia o 2,8 miliona głosów mniej, niż zebrała kandydatka demokratów – utwierdził środowisko Nowej Prawicy w przekonaniu, że ma rację w swoim konflikcie z głównym nurtem zachodniej polityki. Obecność Trumpa w Białym Domu działała jak katalizator kursu Zjednoczonej Prawicy na coraz bardziej alt-rightowe pozycje, sprzyjała radykalizacji tego obozu w takich kwestiach jak migracja, stosunki z Unią Europejską czy prawa człowieka.

Przez sceptycyzm prosto w ramiona skrajnej prawicy. Co jest nie tak z ateistami?

Bez Trumpa w Białym Domu izolacja rządów Zjednoczonej Prawicy wśród zachodnich stolic byłaby niemal kompletna. Mogłoby to, choć wcale nie musiało, wymusić na PiS pewną realistyczną korektę kursu, przynajmniej w polityce zagranicznej. Z pewnością prezydentura Trumpa, a potem nadzieja na jego powrót w 2024 roku, pozwalały racjonalizować PiS politykę nieliczącą się z europejskimi sojusznikami.

Niepewna przyszłość alt-rightu

Jedną z wielu stawek tegorocznych amerykańskich wyborów jest przyszłość alt-rightu, dalszy los populistyczno-prawicowej rewolty w zachodnich demokracjach. Jeśli Trump po raz drugi przegra, jeśli sklejona z nim Partia Republikańska straci kontrolę nad Izbą Reprezentantów i nie odzyska nad Senatem, to w połączeniu z wynikami wyborów w Polsce, zwycięstwem laburzystów w Wielkiej Brytanii, zatrzymaniem po raz kolejny zwycięstwa partii Le Pen w wyborach do francuskiego Zgromadzenia Narodowego przez „front republikański”, ułoży się to w trend wskazujący na słabnięcie prawicowego populizmu.

Oczywiście, zwycięstwo duetu Harris-Waltz nie będzie oznaczać klęski populistycznej reakcji – co pokazują choćby sukcesy Alternatywy dla Niemiec w ostatnich wyborach landowych u naszych zachodnich sąsiadów. Jeśli jednak Trump przegra, to w większości kluczowych demokracji problem populistycznej reakcji będzie tyleż poważny, co dający się kontrolować przez główny nurt polityki, głównie przez budowę izolujących populistów „kordonowych koalicji”, na wzór tej rządzącej dziś w Polsce.

PiS stawia na globalny alt-right, gotów przełknąć prorosyjską żabę

Gdyby w styczniu urząd prezydenta Stanów objęła Kamala Harris, to wielu działaczy i sympatyków PiS straci nadzieję, że w najbliższej przyszłości ich partia wydostanie się zza tego kordonu. Pojawią się wątpliwości, czy alt-rightowy kurs i tożsamości partii – nawet jeśli pomagały wygrywać w okresie 2015–2020 – nie są dziś dla niej większym obciążeniem niż atutem.

Klęska Trumpa znacznie osłabi też pozycję prezydenta Dudy w ostatnich miesiącach jego kadencji i ograniczy szanse kandydata PiS na wygraną w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Końcówka prezydentury Dudy zyskałaby zupełnie nową polityczną dynamikę, gdyby po drugiej stronie oceanu naszym partnerem był Trump – polityk mający dobre relacje z obecnym prezydentem. Biorąc pod uwagę wcześniejsze krytyczne wypowiedzi Tuska o Trumpie, relacje republikańskiego prezydenta z rządami koalicji 15 października mogą być przynajmniej na początku napięte. W sytuacji, gdy amerykańską administracją kierować będzie Harris, pozycja zmierzającego na polityczną emeryturę Andrzeja Dudy będzie słabnąć każdego dnia ostatniej prostej jego drugiej kadencji.

Dla wyborców niezaangażowanych w partyjną polaryzację jakimś argumentem za wyborem za rok kandydata PiS mogłoby być to, że głową państwa naszego najważniejszego wojskowego sojusznika jest Trump. A więc polityk, z którym ktoś z PiS z pewnością dogada się lepiej niż Trzaskowski czy Tusk. Prezydentka Harris może z kolei przekonać tych samych wyborców, że lepiej, by następcą Dudy został jednak ktoś z koalicji 15 października.

Interes Zjednoczonej Prawicy radykalnie rozmija się z interesami Polski

Biorąc to wszystko pod uwagę, to, że polska prawica kibicuje Trumpowi, nie jest do końca irracjonalne i wynika nie tylko z poczucia braterstwa w globalnej wojnie kulturowej przeciw współczesnemu liberalnemu centrum i lewicy, ale także z pragmatycznych kalkulacji politycznych, związanych z wewnętrzną dynamiką polityczną w Polsce. Problem w tym, że interesy coraz mocniej skręcającej w stronę alt-rightu Zjednoczonej Prawicy radykalnie rozmijają się tu z interesami Polski.

Zwycięstwo Trumpa jest bowiem dla Polski wielkim ryzykiem w kluczowym dziś obszarze bezpieczeństwa. Najlepsze, co w tym kontekście można powiedzieć na temat ewentualnej drugiej kadencji Trumpa, to to, że będzie ona nieprzewidywalna i być może największe związane z nią obawy jednak się nie zmaterializują.

Kamala Harris nie jest lewaczką, a mur zaczyna podobać się demokratom [rozmowa]

Trump jest politykiem z obsesją na punkcie własnego wizerunku, obawiającym się śmieszności i słabości. Niewykluczone, że dzięki tym cechom jego polityka wobec Rosji i Ukrainy okaże się pozytywnym rozczarowaniem. Trump, nie chcąc zostać zapamiętany jako ktoś, kto dał się ograć Putinowi, kto pozwolił mu rozjechać sojusznika, którego była w stanie obronić administracja Bidena, może podjąć działania zaskakujące z punktu widzenia tego, co mówił o Rosji i Ukrainie.

Niestety, to bardzo wątła nadzieja. Wszystkie to, co Trump do tej pory mówił na ten temat, a zwłaszcza poglądy środowisk stanowiących zaplecze republikanina w tych wyborach, sugerują, że nowa republikańska administracja może uznać, że wsparcie dla Ukrainy było strategicznym błędem ekipy Bidena, a konflikt za naszą wschodnią granicą należy jak najszybciej zamrozić – nawet kosztem faktycznego uznania obecnych „zdobyczy terytorialnych Rosji” – i skupić zasoby na rywalizacji z Chinami. Ukraina może nawet posłużyć Trumpowi jako karta przetargowa, mająca odciągnąć Moskwę od Pekinu.

Takie zakończenie konfliktu na wschodzie znacząco osłabiłoby nasze bezpieczeństwo, tym bardziej zrobiłoby to ponowne przesunięcie Ukrainy w rosyjską strefę wpływów – co mogłoby się stać, gdyby Kijowowi zamknięto ostatecznie drogę do zachodnich sojuszy wojskowych. Jeśli dodamy do tego dziwny stosunek Trumpa do NATO i zobowiązań Stanów wobec europejskich sojuszników, jego druga kadencja mogłaby oznaczać dla nas niepewność w obszarze bezpieczeństwa, jakiej nie doświadczaliśmy od naszej akcesji do Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1999 roku.

Trzeba będzie ułożyć sobie relacje nawet z Trumpem

Niestety, nie mamy wpływu na amerykańskie wybory. Liderzy opinii mogą co najwyżej apelować do obywateli USA polskiego pochodzenia i przyjaciół Polski, by głosowali na duet Harris-Waltz. Jednocześnie, rządzący politycy nie mogą wtrącać się w kampanię wyborczą i zachowywać tak, jakby popierali którąś ze stron. Andrzej Duda zebrał słuszną krytykę za planowane spotkanie z Trumpem w Pensylwanii – które gdyby się odbyło, zostałoby odczytane jako wyraz poparcia polskiego prezydenta dla kandydata republikanów – ale nieodpowiednie byłoby też analogiczne spotkanie, dajmy na to, Tuska z Kamalą Harris. Mimo że jej wygrana leży w polskim interesie narodowym, a Trumpa wręcz przeciwnie.

Rządy koalicji 15 października muszą się przygotować na wygraną republikanina. Trzeba będzie ułożyć sobie relacje także z tak nieprzewidywalnym i nieodpowiedzialnym sojusznikiem jak on i jego ekipa. Druga kadencja Trumpa postawi przed polską klasą polityczną bardzo wiele wyzwań, dylematów i pytań, na które do tej pory nie musiała odpowiadać. Co zrobić w sytuacji, gdy nie możemy już dłużej liczyć na Stany jako automatycznego gwaranta naszego bezpieczeństwa? Jak szukać nowych, bardziej europejskich rozwiązań w tym obszarze? Jak zachować się w sytuacji, w której poparcie dla walki Ukrainy kruszy się w zachodnich stolicach, na czele z Waszyngtonem? Co zrobić w sytuacji nowego, tym razem trumpowskiego resetu z Rosją?

Choć trzeba trzymać kciuki, byśmy nie musieli wdrażać w życie odpowiedzi na te pytania, to w intelektualnych trzewiach rządu trzeba się już nad nimi zastanawiać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij