Miasto

Najwyższy czas skończyć z ulgowym traktowaniem drogowych morderców

Zabijając podczas prowadzenia pojazdu osobowego, można uniknąć pobytu w więzieniu, jeśli tylko jest się kimś ważnym, ma się rzadki zawód lub wynajmie się dobrego adwokata, który przekona sędziego, że zabity pieszy pędził chodnikiem sto kilometrów na godzinę lub miał na sobie pelerynę niewidkę.

Łukasz Ż., który prawdopodobnie rozjechał jadącą zgodnie z przepisami czteroosobową rodzinę na Trasie Łazienkowskiej, zabijając ojca, a matkę i dwójkę dzieci wysyłając do szpitala, ewidentnie nie jest zbyt ustawiony, gdyż udało mu się zbiec tylko do Lubeki w byłym NRD. Prawdziwe grube ryby czmychają do Dubaju, jak Sebastian M., który na autostradzie A1 zamordował trzy osoby. Łukasz Ż. pędził z gromadką znajomych wynajętym volkswagenem arteon w nocy z soboty na niedzielę, wjeżdżając z ogromną prędkością w pojazd wracającej do domu rodziny. W samochodzie tego – prawdopodobnego – mordercy jechała jeszcze jego dziewczyna i trzech kumpli.

Gen samochodozy

Dziewczyna również doznała poważnych obrażeń. Łukasz Ż., jak na dżentelmena przystało, zbiegł z miejsca wypadku. Natomiast jego koledzy mieli uniemożliwiać udzielenie jej pomocy. Podobno chcieli uzgodnić wspólną wersję, ale jacyś zawistni ludzie sugerują, że kumple pana Ż. czekali na śmierć dziewczyny, by zrzucić na nią winę za wypadek.

Sprawa jest skandaliczna na tak wielu poziomach, że aż nie wiadomo, od którego zacząć. Łukasz Ż. miał kilkukrotnie cofnięte uprawnienia do prowadzenia pojazdów, a na karku nieprawomocny wyrok więzienia. Czemu sądy nie zaczęły go poważnie karać wcześniej? Jechał wypożyczonym pojazdem, chociaż tutaj istnieje możliwość, że firma wypożyczyła go jednemu z jego kumpli. Jeśli wypożyczyłaby go Ż., to byłby kolejny skandal. Poza tym Ż. był znany na swoim osiedlu z agresywnych zachowań, powinien być więc na radarze policji. Najbardziej jednak oburza bezczynność tej ostatniej. Dlaczego w ogóle dopuszczono do takiej sytuacji?

To wcale nie jest naiwne pytanie. Przecież ten człowiek publicznie chwalił się jazdą na złamanie karku. Na Instagramie pokazywał swoje wyczyny, widziały to tysiące osób. Niestety, nie policjanci drogówki. Łukasz Ż. od dawna powinien siedzieć w odosobnieniu, a nie jeździć sobie z załogą po mieście. Czy policjanci w ogóle obserwują profile społecznościowe notowanych osób? Ż. był karany, więc jego nazwisko nie mogło być nieznane stołecznej policji. Dlaczego w takim razie mógł bezkarnie chwalić się driftami po mieście i nikt go za to nie zatrzymał?

Samochodziarze śmieją się Warszawie w twarz

Stolica Polski stała się parkiem rozrywki dla samochodziarzy. Chyba tylko tu można tak bezkarnie i drastycznie łamać przepisy ruchu drogowego, narażając przy tym życie i zdrowie mieszkańców. Nocne drifty po szerokich ulicach Warszawy są notoryczne, szczególnie w weekendy. Każdy, kto porusza się po ulicach Warszawy, był świadkiem wielu radykalnych przypadków naruszenia przepisów przez kierowców – zwykle sportowych pojazdów lub aut marek premium. Ci bandyci chwalą się tym publicznie na społecznościówkach, nawet nie ukrywając swojej tożsamości.

Przykładowo na platformie Twitch swoje popisy relacjonuje niejaki Oleg Horbenko (indianOch). Czemu ten człowiek jeszcze nie siedzi w więzieniu, nie został wydalony z kraju, dlaczego nie zastosowano wobec niego żadnych sankcji? Samochodziarze zwyczajnie śmieją się w twarz stolicy Polski – jej mieszkańcom, władzom lokalnym, służbom i w ogóle całemu państwu. Skoro miłośnicy nocnego driftowania swobodnie pokazują swoje wyczyny w sieci, to czują się bardzo pewnie. Wiedzą, że nic im nie grozi.

Tego lata w samej stolicy zdarzyło się tak wiele oburzających wypadków drogowych, że o większości można było już zapomnieć. Na ulicy Puławskiej Michał C., jadąc pod wpływem kokainy, ściął sygnalizację świetlną, wjechał w pieszych i dachował. W bardzo głośnym wypadku na Woronicza bandyta drogowy najpierw rozjechał kobietę na pasach, a potem wjechał w grupę pieszych. Dwie osoby zginęły, kilka zostało rannych, w tym dziecko. Innym razem w okolicach kładki nad Wisłą kierowca wjechał w grupę ludzi i uciekł z miejsca wypadku. Dwie osoby trafiły do szpitala. Przypadków skandalicznego łamania przepisów drogowych na warszawskich ulicach, które na szczęście nie skończyły się tragedią, jest wielokrotnie więcej.

Noga z gazu i przesiadka do zbiorkomu

Zabicie ludzi na drodze jest traktowane łagodniej niż jakiekolwiek inne zabójstwo. „Warto zatem wyjaśnić, że tak zwane zawiasy za nieumyślne spowodowanie śmierci są realną możliwością” – czytamy na stronie DobryAdwokat.pl. W przypadku zabicia kogoś autem po pijaku grozi maksymalnie 12 lat. Ale jeśli kierowca wcześniej nie był karany i ładnie się uśmiecha, to dostanie znacznie mniej. Kierowca Ubera, który zabił rowerzystkę na przejściu, najpierw dostał sześć lat, ale po apelacji skrócono mu wyrok do pięciu lat, gdyż przepisy nie są do końca precyzyjne.

W Biłgoraju pijany kierowca uniknął kary, gdyż jest lekarzem rzadkiej specjalizacji. Szkoda byłoby więc stracić taką perłę. Robert N., pseudonim Frog, regularnie kpił z przepisów drogowych, urządzając sobie drifty po ulicach Warszawy i Kielc. Z większości zarzutów został oczyszczony, co przyklepał Sąd Najwyższy. Według SN wyczyny Froga nie groziły katastrofą, gdyż narażały na niebezpieczeństwo zbyt małą liczbę osób – do uznania zagrożenia katastrofą potrzebnych jest co najmniej dziesięć. Dziennikarz Piotr Najsztub potrącił 77-letnią kobietę na pasach, jadąc bez prawa jazdy, przeglądu i ubezpieczenia OC. Finalnie również został uniewinniony, gdyż nie dało się dokładnie zrekonstruować zdarzenia.

Zabójstwo na drodze – zwykła ludzka słabostka

Zabijanie ludzi w Polsce zazwyczaj nie uchodzi płazem, a przynajmniej nie wtedy, gdy sprawca zostanie zidentyfikowany i zatrzymany. Nie dotyczy to jednak morderców za kółkiem. Zabijając człowieka jako kierowca, ryzykuje się odsiadkę jak za rozbój. Zabijając podczas prowadzenia pojazdu osobowego, można w ogóle uniknąć pobytu w więzieniu, jeśli tylko jest się kimś ważnym, ma się rzadki zawód lub wynajmie się dobrego adwokata, który przekona sędziego, że zabity pieszy pędził chodnikiem sto kilometrów na godzinę lub miał założoną pelerynę niewidkę. Wyrok w zawieszeniu za zabójstwo zdarza się niezwykle rzadko. Chyba że popełniono je, prowadząc auto. Przecież to tylko wypadek. Co prawda sprawca po drodze złamał połowę przepisów ruchu drogowego, ale nie miał złej woli. Miał nadzieję, że nikogo nie zabije. Uzasadnioną, bo wcześniej wielokrotnie jeździł w podobny sposób i wszystko dobrze się skończyło. Co najwyżej kilka razy stracił prawko.

Być może legislatorzy oraz sędziowie liczą na to, że w razie czego zostaną potraktowani równie wyrozumiale. Musi być trudno zagłosować za zaostrzeniem kar dla morderców drogowych lub wydać szczególnie surowy wyrok, gdy pół godziny wcześniej samemu pędziło się dwukrotnie szybciej, niż pokazywał znak na drodze. W takiej sytuacji człowiek odczuwa swego rodzaju wspólnotę losu. No, faktycznie, oskarżony wjechał w grupę pieszych z ogromną prędkością, ale przecież sam kilka razy prawie zrobiłem to samo. On po prostu miał mniej szczęścia. Czy można skazywać ludzi za zwykłego pecha?

Pobłażanie drogowym bandytom jest tym łatwiejsze, że prawo w ten sposób regularnie łamią osoby powszechnie znane i szanowane. Rozboje czy kradzieże to czyny zarezerwowane dla osób z klasy niższej, więc opinia publiczna nie ma wątpliwości, jak to ocenić. „Patola” chce na skróty zdobyć pieniądze, a tak się nie godzi. Tymczasem przywalić w babcię na pasach po pijaku albo bez prawka zdarza się nawet najznamienitszym jednostkom, co automatycznie łagodzi podejście do podobnych czynów. Skoro przytrafia się to nawet osobom kulturalnym, lubianym, rozpoznawalnym i obytym, to nie można tego traktować jako czegoś jednoznacznie złego. Zwyczajna ludzka słabostka.

Samochodziarze – sensoryczni terroryści

Sądy robią wiele, by łagodnie traktować drogowych przestępców, ale miałyby trudniej, gdyby w prawie zawarte były znacznie ostrzejsze sankcje. Policja również nie mogłaby być tak liberalna, gdyby traktowanie dróg jak torów wyścigowych było sankcjonowane w Kodeksie karnym.

„1. Oddać fotoradary samorządom 2. Karać więzieniem za „wyścigi drogowe”, jak Niemcy 3. Kwalifikować jako „zabójstwo drogowe” wypadki po skrajnym łamaniu reguł 4. Kontrolować ludzi z zakazami prowadzenia pojazdów (publiczny rejestr ludzi z zakazem)” – taką zmianę zaproponował specjalizujący się w temacie bezpieczeństwa ruchu drogowego dziennikarz Łukasz Zboralski.

Być może wystarczy jednak samo zaostrzenie kar lub wyostrzenie zmysłów drogówki, by nie reagowała dopiero wtedy, gdy zostanie wezwana do wypadku. O tym, w jaki dokładnie sposób zaostrzyć podejście do bandytów drogowych, niech zadecydują odpowiedni ministrowie i ich urzędnicy, ale nie ulega wątpliwości, że ten terroryzm trzeba jak najszybciej ukrócić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij