Ekooszołomy pokrzykują, karawana diesli jedzie dalej. Ale tych wariatów i wariatek, którzy lubią oddychać tlenem, jest w Polsce ze 25 procent społeczeństwa. Może też chcą mieć swoją reprezentację?
Kilka dni temu CBOS opublikował sondaż, z którego wynika, że pod względem poparcia dla postulatów klimatycznych Polska cofnęła się do 2015 roku – plan osiągnięcia neutralności klimatycznej Polski do 2050 roku popiera zaledwie 25 proc. społeczeństwa. Można oczywiście ubolewać, że niemogący pogodzić się z postulatami dewzrostowymi Polacy na własne życzenie ochoczo cofają się akurat w rozwoju umysłowym, ale, jak zauważył Michał Sutowski, 25 proc. to wciąż cztery razy więcej, niż w eurowyborach zdobyła Lewica. Jest więc o co powalczyć.
Trudno bowiem za ugrupowanie proekologiczne uznać rządzącą Ministerstwem Klimatu Polskę 2050, która tak bardzo chce być Platformą bis, że zakasała rękawy i wzięła się do pracy na odcinku konformizmu, tchórzostwa i niedasizmu. Pytany o reformę Lasów Państwowych minister Mikołaj Dorożała powiedział w rozmowie z Danielem Petryczkiewiczem: „myślę, że to można zrozumieć dopiero wtedy, gdy znajdzie się po drugiej stronie. Pewnych procesów nie da się przyspieszyć”.
czytaj także
Może bez rozrzewnienia, za to z pewną zazdrością człowiek zaczyna wspominać ziobrystów, którzy „jacy byli, tacy byli”, ale przynajmniej mieli jakąś sprawczość – nawet jeśli była to sprawczość ukierunkowana na zbójecką politykę leśną.
Niewiele można było też oczekiwać od skonsumowanych lata temu przy liberalnym stole Zielonych, niezwykle irytujący kwiatek do rasistowskiego kożucha Tuska. A jednak, jak pokazało poniedziałkowe głosowanie przedstawicieli Ministerstw Środowiska z krajów unijnych nad Prawem o Odbudowie Przyrody, zieloni karierowicze potrafią zaskoczyć nawet najbardziej sobie niechętnych wyborców.
Czym jest Prawo o Odbudowie Przyrody i dlaczego rząd neoliberałów ugiął się przed rolnikami, mimo że do wyborów szedł z hasłami zgoła przeciwnymi do żądań skrajnej prawicy, pisał u nas wspominany już Petryczkiewicz. Czerpiąc zaś dalej z krynicy mądrości, jaką jest Michał Sutowski, można zauważyć, że kompromisy z rolnikami czy księżmi przez lata były warunkiem ubiegania się o okolice 40 proc. poparcia. Dziś jednak trudno wyobrażać sobie, żeby lekcje religii, których obrończynią stała się nagle ministra Nowacka, czy desperacka próba uwalenia unijnych przepisów, które mają pomóc przyrodzie choć trochę odżyć, mogły dziś zaskarbić Platformie nagłą sympatię katolików, myśliwych czy rolników.
Sam Tusk zresztą zdaje się rozumieć, że jego potencjalni wyborcy to dziś głównie ci, którzy głosują na jego koalicjantów – a nie cudem nawróceni pisowcy czy konfederaci. A tych, którzy na niego głosują z przekonania, trudno zniechęcić – prędzej połowa z nich zmieni zdanie na temat pushbacków albo wyrzeknie się swoich bogów, niż odwróci się od wodza.
Unijne prawo o przywróceniu 20 proc. zdegradowanych europejskich ekosystemów do 2030 roku zostało ostatecznie przyjęte – mimo sprzeciwu Polski, Włoch, Węgier, Holandii, Szwecji i Finlandii. Dorożała znów rozłożył ręce – w końcu on był za, ale wiadomo – kto nie był po drugiej stronie, nie zrozumie, jak to jest nie mieć zupełnie nic do gadania.
Jeszcze zabawniejsza okazała się jedna z trzech posłanek Zielonych, Urszula Zielińska, która po zagłosowaniu przeciwko przyrodzie na polecenie Tuska ogłosiła w mediach społecznościowych zwycięstwo, pisząc: „Mamy to! Prawo Odbudowy Przyrody przeszło głosami większości krajów w Europie! Niestety tym razem bez głosu Polski, bo nie udało nam się przekonać polskich rolników. Ale najważniejsze, że jest, bo bez zdrowej przyrody nie ma zdrowego człowieka”.
Nie wiem jak wy, ale ja się wzruszyłem. Nie wiedzieć czemu moich uczuć nie podziela Jarosław Lipszyc, który napisał: „Otóż obydwu [druga to ministra Paulina Hennig-Kloska – przyp. aut.] naszym polskim paniom pluję na buty. Za sprzedajność, karierowiczostwo, zdradę ideałów i wyborców na poziomie takim, który nawet w Polsce budzi zdumienie. Obydwie te panie szły do wyborów z ustami pełnymi frazesów. Kiedy tylko życie powiedziało sprawdzam, okazało się, że mają kręgosłupy z plasteliny, podobnie jak reszta ich partyjnych kolegów”.
No dobra, trochę wiem, czemu Lipszyc nie cieszy się z osiągnięć naszego postępowego rządu – od wielu lat dokumentuje dewastację związaną ze zmianą klimatu i gdzieś w głębi serca mógł liczyć na to, że poszliśmy trochę do przodu od czasów, kiedy za autorytet od „ekościemy” mógł uchodzić Mariusz Max Kolonko.
Żeby nie było, że polska polityka pogrążyła się w kryzysie sprawczości, a pokrzykiwać w internecie mogą tylko jakieś ekooszołomy, podczas gdy karawana diesli jedzie dalej, przewodnicząca klubu parlamentarnego Lewicy (wchodzącego, pamiętajmy, w skład rządu) brutalnie zrecenzowała komentarz Zielińskiej: „Polska głosowała przeciw. Cieszysz się, że stanowisko naszego rządu nie przeszło? Najgorzej to się postawić w kontrze do tych przepisów, a potem przegrać. A przepisy i tak nas obejmą. Tu nie o rolników ponoć chodziło, min. Hennig-Kloska mówiła o »nadmiernej biurokracji«”.
Zgodnie z przewidywaniami głosowanie polskich władz ramię w ramię z Orbánem nie sprawiło, że rolnicy docenili rząd Tuska za reprezentowanie ich interesów w Europie. Choć klęczą już przed nimi przedstawiciele KO, Polski 2050, Zielonych i bezradnej Lewicy (która planuje zająć się rozliczeniem swoich wyborczych klęsk mniej więcej wtedy, gdy Polska osiągnie neutralność klimatyczną), rolnicy i tak odebrali działania rządu jako wrogie i antypolskie, klęskę albo wręcz spisek. Archaiczne powiedzenie o cnocie i rubelku samo ciśnie się na myśl.
czytaj także
Na tle wszystkich zatrudnionych pracujący w rolnictwie stanowią 10,5 proc. – dla największej partii w Polsce to wciąż łakomy kąsek, dla którego warto skubać piórko po piórku Kosiniaka-Kamysza. Ale czemu te 25 proc. proklimatycznych wariatów i wariatek nie wydaje się polskim politykom „niszą” godną zagospodarowania? Wydaje się, że partia walcząca o powstrzymanie kryzysu klimatycznego mogłaby zyskać w 2024 roku wystarczająco zwolenników, jeśli nie na samodzielne rządzenie, to przynajmniej na kilka lat subwencji i rozwoju.
Nie wszyscy w Polsce modlą się do węgla kamiennego. Przydałoby się wreszcie, żeby też mieli swoją reprezentację, gdy cała nasza prowincjonalna klasa polityczna udaje, że największe dziś obok nierówności współczesne wyzwanie nie istnieje.