O kim, o czym ta satyra? O tych późniejszych milenialsach, kreatywnym prekariacie, takich, co to już pozakładali jednoosobowe przedsiębiorstwa, ale w szkole mieli ledwie tróję z przedsiębiorczości.
Marlen Haushofer, Ściana, przeł. Małgorzata Gralińska, ArtRage 2023
Dzisiaj, piątego listopada, zaczynam swoją relację. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy dzisiaj faktycznie jest piąty listopada. W ciągu minionej zimy kilka dni mi gdzieś umknęło.
Bezimienna bohaterka, której już niepotrzebne jest imię, nie wie też, która jest godzina, bo jeden jej zegarek się popsuł, a drugi zgubiła. Minęło już dwa i pół roku, odkąd pojechała do myśliwskiego domu swoich znajomych na krótki wypoczynek. Wieczorem znajomi wybrali się do pobliskiego miasteczka, ona została w domu, a kiedy się obudziła, okazało się, że wciąż nie wrócili. Wyrusza ich śladem, ale natyka się na zaporę nie do pokonania, przezroczystą ścianę. Za nią widzi dom, mężczyznę, który zamarł w bezruchu przy studni, nieruchomą kobietę siedzącą na przyzbie… Przyroda istnieje nienaruszona, ale ludzie jakby zatrzymali się w stop-klatce, nie żyją.
Czy wszyscy na całym świecie? Może tak, może nie, ale pomoc nie nadejdzie. Jak duży teren jej przypadł? Trudno powiedzieć, jest górzysty, nie wszędzie może się dostać, nigdy nie obeszła go całego, ale chyba całkiem spory, z własnym ekosystemem. Czy to ściana, czy kopuła? Chyba ściana, chmury nad nią przepływają, może nawet można się pod nią podkopać, ale ona nie poszukuje wyjścia aż tak intensywnie, jak można by się tego spodziewać.
Czym dysponuje nasz Robinson Crusoe na początek? Całkiem sporymi zapasami żywności, ziemniaków, fasoli – będzie mogła je posadzić – i rozmaitych przydatnych narzędzi, dużym zapasem zapałek. Strzelbą i nabojami – umie strzelać. W lesie spotyka cielną krowę. Pozostał jej po gospodarzach pies, a potem przyjdzie też kotka. Całkiem nieźle na początek. W Tajemniczej wyspie Verne’a, tak mi się wydaje, rozbitkowie na początek mieli tylko metalową obrożę psa, z której wyklepali nóż. Tylko że to nie jest ta historia – jak poradzić sobie na bezludnej wyspie, albo nie tylko ta, choć oczywiście jest w niej codzienna walka kobiety po czterdziestce o przetrwanie, i wielu rzeczy musi się nauczyć.
Haushofer jest austriacką pisarką (1920–1970), swoją powieść pisała w latach sześćdziesiątych, czyli w czasach zimnej wojny, lęku przed bombą atomową – to właśnie ten lęk gospodarza domu sprawił, że są tam solidne zapasy. Była gospodynią domową, obciążoną rozmaitymi obowiązkami, tkwiącą w niezbyt udanym małżeństwie. Oraz, co może nie bez znaczenia dla opisywanych realiów, córką leśniczego, która w podobnym miejscu spędziła dzieciństwo, chociaż potem została zdeklarowaną mieszczką. Jednak jej brat poszedł w ślady ojca i to z nim konsultowała rozmaite szczegóły. Pierwsze tłumaczenie jej książki ukazało się w Polsce w 1990 roku.
Myślę o kobiecie, którą byłam niegdyś, zanim w moim życiu pojawiła się ściana
czytaj także
To umiejscowienie powieści w czasie nie ma jednak większego znaczenia, to w końcu wszystko jedno, czy brakuje nam radia, czy komputera. I zapewne nowe tłumaczenie też dołożyło się do tego, że powieść brzmi całkiem współcześnie. Trochę to post-apo, czyż nie spodziewamy się wszyscy jakiejś katastrofy? Poza tym ludzie nas męczą, a samotność przeraża – dziś może jeszcze bardziej niż kiedyś.
Co pozostawiła po drugiej stronie bariery? Siebie, swoje pierwsze życie – „udręczoną, wyczerpaną kobietę, o przeciętnym rozumie, w dodatku żyjącą w świecie, który odnosił się do kobiet wrogo, wydawał im się obcy i wzbudzał przerażanie”. Dwie córki – „niemiłe, nieczułe i kłótliwe małolaty”, które tak naprawdę straciła, kiedy przestały być małymi dziećmi, zależnymi od niej. Bieganie po domach towarowych, nieszczere relacje, udawanie, żeby nikogo nie dotknąć. Towarzyszący jej stale lekki niesmak – teraz zrozumiała, że była to nuda. Mimochodem wspomina coś o jakimś mężu. Może wszyscy powinni się uwolnić od tego świata, żeby nie zwariować?
Czy zatem znalazła się w raju? Przyroda nie jest rajem, może tak wygląda, ze swoim pięknem, cyklami, niebem gwiaździstym nad głową, dekoracyjnym śniegiem… Jednak w każdej chwili grozi jakimś niebezpieczeństwem, pełno w niej też śmierci. Jest wymagająca, jeśli chce się przeżyć, trudno więc powiedzieć, że bohaterka zyskała wolność. Chyba że wolność to uświadomiona konieczność – konieczność walki o żywność, schronienie, przetrwanie, ciężka codzienna praca. Zabijanie, żeby zdobyć mięso, do czego czuła wstręt (a które jednocześnie pełni ważną funkcję, bo w lesie nie ma już wybitych przez myśliwych drapieżników). Teraz jednak ma poczucie, że tym razem za wszystko odpowiada sama, za to, co się udało, i za to, co źle poszło. Towarzyszą jej strach, samotność, napady depresji, ale szybko mijające, kiedy znowu musi wejść w kierat codziennych obowiązków. I jednak to nie przyroda ostatecznie jej zagrozi.
Ważnym bohaterem jest u też czas – odczuwany inaczej, oraz jego specyficzne użycie w samej materii powieści. Czytając, warto na to zwrócić uwagę.
czytaj także
Podobno kiedy Haushofer przyniosła swoją powieść wydawcy, powiedziała, że napisała książkę o kotach. Chociaż chyba ważniejszym bohaterem jest pies. Bo tym, co naprawdę trzymało ją przy życiu, były relacje ze zwierzętami, troska i odpowiedzialność za nie. Dbanie o osoby nieludzkie, z pewnością są one w jej książce osobami. Radości i cierpienia, które z tego wynikają, nie jest to bowiem ani sentymentalne, ani przesłodzone. Można żyć bez ludzi, ale nie da się żyć bez zaangażowania emocjonalnego i kontaktu.
I jeszcze jedno skojarzenie. Licząca już sobie ponad sto lat urocza ramota Rodziewiczówny Lato leśnych ludzi miała mnóstwo wydań, ostatnie rok temu. Wciąż znajduje czytelników albo chociaż budzi sentymentalne wspomnienia (u mnie też). Ściana, oczywiście innej klasy literatura i smutniejsza, miejscami ma też coś z tej, jak widać, wciąż pociągającej, atmosfery.
To skrzyżowanie Robinsona Crusoe, Lata leśnych ludzi, feminizmu i powieści postapokaliptycznej urodziło bardzo ciekawą hybrydę.
Barbara Klicka, Reneta, W.A.B. 2023
Po wszystkim wróciłam. To znaczy: Kiedy moje drugie miasto wybuchło, zamieszkałam w swoim pierwszym mieście, w tym, w którym żyłam, kiedy to jeszcze nie ja żyłam.
Powiedzmy sobie to na początku: Barbara Klicka jednak przede wszystkim jest poetką, laureatką ważnych nagród poetyckich – Gdyni i Silesiusa. I to widać w jej powieściach, które są w dużej mierze prozami poetyckimi, pierwszą był Zdrój, a teraz Reneta, która bardziej trafiła mi do serca.
Mira wraca do miejsca, gdzie się urodziła. Ma tu nawet jakiś odziedziczony kawałek domu, w którym mieszkają teraz jej cioteczne siostry, Anka i jej młodsza siostra Róża. Dostaje tam pokój wypełniony kaktusami i raczej kolczaste przyjęcie. Ankę zawsze możemy zastać w jednym miejscu – na kanapie, opatuloną kilkunastoma kocami, podpartą poduszkami, siedzi tam jak w gnieździe, czy kiedyś wychodzi, coś robi? Może wtedy, kiedy Mira jest w pracy. Anka od zawsze miała jedno przeznaczenie, opiekować się młodszą siostrą, która jest inna, chora nie wiadomo na co, o nietypowym ciele i umyśle, nieprzystosowana do zwykłego życia, ale całkiem rezolutna. Przed domem rośnie stara jabłoń, rodząca renety, coraz mniej popularną, tradycyjną odmianę jabłek. Mira lubi długo się o nią opierać.
Miejscem jej pracy jest ogromna, wręcz niekończąca się hala, do której dowożone są używane ubrania. Pracownicy są dla siebie właściwie anonimowi, bo obowiązkowo chodzą w ochronnych kombinezonach i maskach, nieustannie porządkują szmaty, aż do momentu, gdy dostają nowe zadanie – mają poszukiwać czegoś, co trochę przypomina skórzany płaszcz albo galowy mundur górniczy.
Możecie sobie to wszystko pointerpretować: kaktusy, hałdy śmieciowych ubrań, anonimowych pracowników, starą jabłoń i Ankę wrośniętą w stary dom… Mira chciałaby się wślizgnąć w jej skórę, odpocząć. Ale może należy zaufać obrazom, językowi i odczuciom. To też taki sposób rozumienia – od metafory wprost do serca.
czytaj także
Ta opowieść o powrocie, pragnieniu zakorzenienia, zaczęcia od nowa jest przerywana obrazami z życia Miry w tym drugim mieście, „które wybuchło”. Jej pierwsze razy z jakimiś mężczyznami – pamięta początki, a nie końce. Kolejne prace – tu książka zaczyna ocierać się o groteskę i bywa naprawdę zabawna. Call center, reklamowanie prezerwatyw z użyciem symboli z Gwiezdnych wojen, galeria sztuki wyrzucająca obrazy na śmietnik, jakaś instytucja kultury i najlepsze, najśmieszniejsze, choć smutny to śmiech – próba (nieudana) założenia związku zawodowego. Spotkanie założycielskie związku odbywa się w Międzynarodowym Dniu Ćwiczenia Przed Lustrem Prośby o Podwyżkę Płacy.
O kim, o czym ta satyra? O tych późniejszych milenialsach, kreatywnym prekariacie, takich, co to już pozakładali jednoosobowe przedsiębiorstwa, ale w szkole mieli ledwie tróję z przedsiębiorczości. Jednak się starają: „dobywaliśmy każdą najbzdurniejszą umiejętność z impetem, jak dziewiczą wyspę wielkości pryszcza, jak mount everest z resztek po jakimś remoncie, kurs szybkiego czytania – proszę bardzo, reiki, masaż klasyczny, księgowość w podstawowym zakresie, kurwa, nasze podania o kolejne posady po wielokroć opasałyby ziemię, to nami robi się projekty, to nami się autsorsuje, to do nas spływa średnio trzydzieści osiem pitów, a imię każdego z nich to czterysta czterdzieści i cztery, to my, każde samo, ciągle robimy to dzieło i jesteśmy śmiertelnie zmęczeni”.
A teraz pomyślcie, jak bardzo musi być zmęczona bohaterka Ściany, kiedy jednego dnia musi wydoić krowę, zrobić masło klarowane, nakarmić siebie i zwierzęta, skosić siano i upolować oraz oskórować sarnę.