Wydaje się więc, że droga wskazana przez PiS jest prosta. Jeśli obiecałeś coś naprawdę wielkiego, musisz to wyborcom dostarczyć. Tylko tyle i aż tyle. Tymczasem nowa władza robi dokładnie odwrotnie.
Kończą się tygodnie miodowe wciąż jeszcze opozycji. Lada moment rząd Morawieckiego dokończy żywota i Tusk przejmie stery rządzenia państwem. Parlament został już zresztą przejęty, czego dowodem afera wiatrakowa, prawdopodobnie pierwsza lobbystyczna wrzutka Sejmu nowej kadencji. I tak jak dziś posłanka Hennig-Kloska z Polski 2050 nie za bardzo może się bronić, zrzucając wszystko na PiS, tak za kilka tygodni nie będzie mógł tego robić rząd Tuska. Zacznie się rozliczanie.
Tymczasem już dzisiaj widać, że cała masa fundamentalnych, najgłośniejszych obietnic koalicji Uśmiechniętej Polski zostanie wyrzucona do kosza bądź odłożona na wieczne nigdy.
czytaj także
Wiemy już, że wbrew obietnicom Tuska pieniądze z KPO nie popłyną do Polski tuż po wyborach. Całe to zapewnianie, że jedną czy drugą rozmową uruchomi strumień miliardów, okazało się ściemą. Przepraszam – „metaforą”. Nagle rację mieli ci, którzy ostrzegali, że jednak trzeba będzie trochę tych warunków unijnych spełnić. Że to nie jest ot tak, na pstryknięcie Tuskowych palców.
Wiemy też, że nie będzie liberalizacji przepisów antyaborcyjnych. Tusk z Lewicą głośno to zapowiadali, ale Trzecia Droga ma postawić weto. Posłowie PSL, jak Marek Sawicki, mówią o tym wprost. Co prawda wedle najnowszego badania IBRIS za depenalizacją aborcji opowiada się blisko 65 proc. wyborców, ale widać nie jest to szczególnie istotne dla trwania tej koalicji. Jak zawsze są ważniejsze sprawy niż prawa kobiet. Na przykład podcast marszałka Hołowni w Sejmie.
Ostatnio też dowiedzieliśmy się, że nie będzie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Była to sztandarowa propozycja KO, która, jak przekonują posłowie, nie może zostać zrealizowana ze względu na timing zmian w ustawie budżetowej. Być może uda się za rok, ale – jak wskazuje OKO.press – przeciwko są koalicjanci, a przede wszystkim samorządy, które najwięcej na tym stracą.
czytaj także
Podobny los spotka prawdopodobnie kredyt 0 proc. Typowany na ministra rozwoju Krzysztof Hetman z PSL pytany o ten pomysł opowiada, że należy „znaleźć dobry konsensus”, a tak w ogóle to „w pierwszej kolejności trzeba doprowadzić do uwolnienia ziemi”. Jak nic można zakładać, że owo uwalnianie ziemi, cokolwiek to znaczy, trochę sobie potrwa.
Nie będzie także lepszych standardów legislacyjnych, tylko łączenie niezwiązanych ze sobą zagadnień w jedną ustawę i puszczanie tego do Sejmu bez konsultacji publicznych. Afera wiatrakowa tego najlepszym przykładem. Z przecieków wynika też, że nie będzie za wielu kobiet w rządzie.
Rzecz jasna, rezygnacja z niektórych pomysłów kampanijnych nie musi być niekorzystna.
Kredyt 0 proc. czy kwota wolna na poziomie 60 tys. w formie transferu do najbogatszych to nie są, delikatnie mówiąc, najszczęśliwsze rozwiązania, ale wobec wiosennego wzrostu notowań Konfederacji trzeba było próbować odebrać jej wolnorynkowych wyborców. Po części się to udało – zarówno KO, jak i Trzeciej Drodze. Tyle że teraz wyborcy mogą zapytać, co z obietnicami.
Wygląda więc na to, że wśród dawnej opozycji, a lada moment nowej władzy, wciąż nie została odrobiona lekcja z tego, dlaczego PiS wygrywał i dlaczego przegrał. A wygrywał dzięki temu, że spełnił swoje obietnice. Nie byle jakie, ale te, które wydały się nie do spełnienia, jak 500 plus, likwidacja gimnazjów, obniżenie wieku emerytalnego czy ozusowanie umów cywilnoprawnych. Pamiętacie, jak to się miał budżet zawalić, a Polska stać drugą Wenezuelą i Grecją? Nic takiego się nie wydarzyło, a PiS dostał politycznego boosta na lata. Przez złamanie obietnic przegrał wyścig o władzę. Niepisaną umową elektoratu z konserwatywnymi politykami było nieruszanie aborcji. Kaczyński tę umowę złamał – wówczas poparcie spadło i dotąd nie zdołał się odbić w sondażach.
Fajnokonserwatyzm Trzeciej Drogi może być groźniejszy niż ten pisowski
czytaj także
Wydaje się, że droga wskazana przez PiS jest prosta. Jeśli obiecałeś coś naprawdę wielkiego, musisz to wyborcom dostarczyć. Tylko tyle i aż tyle. Tymczasem nowa władza robi dokładnie odwrotnie. Wycofuje się z najbardziej nośnych obietnic, pozostawiając jedną: obietnicę rozliczenia przestępstw i szwindli PiS-u. Tyle że akurat w tym wypadku rozliczenia nie są w rękach wyłącznie polityków. Akty oskarżenia zależnej od nowej władzy prokuratury czy pełne polityków komisje śledcze to jedno. Ale drugie to sądy, od których, być może dopiero po kilku latach, będzie zależało, kto i czy w ogóle poniesie odpowiedzialność.
Największym problemem Tuska nie są jego „wilcze oczy”, brukselskie, niemieckie czy moskiewskie powiązania, jak próbują nam wciskać pisowscy funkcjonariusze. Największym jego problemem jest brak wiarygodności składanych obietnic. I zamiast napisać sobie nad biurkiem „wiarygodność, głupcze”, zaczyna Tusk popełniać wszystkie błędy, które popełnił jako premier poprzednim razem.
W najbliższych dniach będziemy mogli zrobić Tuskowi kolejne „sprawdzam”. „Po wygranych wyborach i po utworzeniu nowego rządu będziemy potrzebowali dokładnie 24 godzin, żeby telewizja pisowska, rządowa, zamieniła się znowu w publiczną” – deklarował w czasie kampanii wyborczej. Cóż, skoro rząd ma powstać 13 grudnia, to już 15 grudnia będziemy wiedzieli, czy choć ta obietnica została spełniona, czy to kolejna metafora, której głupawi wyborcy nie zrozumieli.