Normalsi mieli zostać w domach, przestraszeni lub zniesmaczeni faszyzującym jazgotem i kakofonią obelg. Na szczęście nie zostali, tylko poszli zagłosować w liczbie, jakiej nie znała dotąd III Rzeczpospolita – a w wolnych wyborach jedynie w 1919 (!) roku wyborców było więcej.
Od wielu tygodni byliśmy pewni, że wynik wyborów parlamentarnych rozstrzygnie się o włos – według badań exit polls z wieczora wygląda na to, że będzie to włos całkiem gruby, bo rzędu blisko 20 mandatów przewagi opozycji demokratycznej nad PiS i Konfederacją. Sławomir Mentzen przyznał się do porażki, Jarosław Kaczyński dopuścił jej możliwość, choć premier Morawiecki zapowiedział, że PiS będzie próbował utworzyć rząd. Andrzej Duda zapewne zleci tę misję człowiekowi wyznaczonemu przez prezesa PiS, a ten będzie miał 14 dni na uzyskanie bezwzględnej większości. Obóz władzy niemal na pewno jej nie uzyska, ale przez łącznie miesiąc zdąży pozacierać po sobie wiele śladów i otworzyć wiele złotych spadochronów.
O zwycięstwie miało zadecydować starcie dwóch stron: tych zrezygnowanych z tymi, którzy wciąż mają nadzieję. A dokładniej tych, którzy wierzą, że Polską i światem można się zająć wspólnie i na serio z tymi, dla których partia, co „wprawdzie kradnie, ale się dzieli”, to najlepsze, co może ich spotkać. Oczywiście, elektoraty władzy i opozycji zasiedlają też inni wyborcy – ci, co wierzą, że PiS obroni Polskę przed wszystkimi plagami nowoczesności i pomoże jej dogonić gospodarczo Niemcy, oraz ci, dla których pokonanie PiS oznacza powrót do normalności i tego, co było.
To nie te grupy wyborców fanatycznych (zdecydowanie większe po stronie dotychczasowej władzy) rozstrzygają o tym, kto będzie rządzić – choć władza swą skrajnie agresywną kampanią polaryzacyjno-szczującą próbowała uczynić wszystko, by tylko tacy udali się do urn. Normalsi mieli zostać w domach, przestraszeni lub zniesmaczeni faszyzującym jazgotem i kakofonią obelg. Na szczęście nie zostali, tylko poszli zagłosować w liczbie, jakiej nie znała dotąd III Rzeczpospolita – a w wolnych wyborach jedynie w 1919 (!) roku wyborców było ich więcej.
Opozycja ma większość! Pierwsze reakcje na wyniki wyborów parlamentarnych
czytaj także
Były w tej kampanii momenty i całe wątki zupełnie parszywe – na czele z pogromową nagonką na uchodźców spoza Ukrainy, a w mniejszym zakresie, także i przeciwko nim. Były chwile żenujące, jak wówczas, gdy pseudopytania w pseudodebacie rządowej Telewizji Polskiej zadawali redaktor Rachoń z redaktorką Bogusiewicz. Były też sytuacje wzniosłe i budujące – jak wówczas, gdy na marszu 1 października lider lewicy Włodzimierz Czarzasty wygłosił najlepsze przemówienie w swojej karierze, a Donald Tusk wysyłał pozdrowienia dla nieobecnych liderów Trzeciej Drogi; gdy w tej samej pseudodebacie o bezpieczeństwie na drogach i ludziach umierających na granicy mówiła Joanna Scheuring-Wielgus; gdy wreszcie oglądaliśmy rosnące pod niebo słupki frekwencji w niepisowskiej Polsce.
Przyjdzie czas na analizy kampanii, popełnione błędy i czynniki sukcesu; z pewnością ten ostatni będzie miał wielu ojców i wiele matek, w przeciwieństwie do zawsze osieroconej klęski. Na ten moment pozwolę sobie intuicyjnie wskazać jeden moment przełomu: to było wtedy, gdy opozycja zaprezentowała słowem i czynem nieformalny pakt o nieagresji wszystkich sił demokratycznych. Gdy skończyły się – w ustach liderów i przekazie mediów – gry na zatopienie mniejszych podmiotów, wyborcy zobaczyli trzy rzeczy równocześnie.
Po pierwsze, że różnorodność to bogactwo, z którego można wybierać, a nie sposób na rozdrobnienie i marginalizację. Po drugie, że na opozycji są siły zdolne mimo realnych różnic zachować i podmiotowość, i zdolność do współpracy. Wreszcie, że jej liderzy, dbając o własne interesy, rozumieją, że jadą z większością Polek i Polaków na tym samym wózku. Krótko mówiąc: bardzo dużo ludzi zrozumiało w ostatnich tygodniach, że ma na kogo i po co głosować.
Rząd, który powstanie na bazie sił opozycyjnych, będzie w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej od lat 90., a politycznej – chyba od czasu rządu Mieczysława F. Rakowskiego z 1989 roku. Choć problemy są inne, to nie mniej dotkliwe: niepewne (choć rosnące ceny energii), inflacja, nieznany stan finansów publicznych, zapaść wielu sektorów usług publicznych, wyzwania demograficzne, wojna u bram, skutki kryzysu klimatycznego, masowe migracje i tak dalej, i tym podobne. A to wszystko z zupełnie niecywilizowaną opozycją, niechętnym prezydentem, politycznym Trybunałem Konstytucyjnym i NBP – znów, można wymieniać długo. Długo będziemy się zastanawiać nie tylko nad tym, jak naprawić państwo i zająć się na poważnie wyzwaniami cywilizacyjnymi, ale także – jak utrzymać sterowny rząd z trzech partii, działający pod gigantyczną presją ze wszystkich stron.
Niemniej dziś mamy prawo się cieszyć, że coś się nam wreszcie w tej nieszczęsnej polityce udało, że demokracja i żyje, i zadziałała po naszej myśli – choć wielu chciało ją zgnoić, sponiewierać i obrzydzić normalnym ludziom do szczętu.
A najważniejsze, że mamy znów prawo do nadziei. Za to dziękuję Polkom i Polakom późnym wieczorem 15 października 2023 roku.