Kraj

My – dobrzy. Oni – źli. A symetryści najgorsi

Od 2015 roku symetryści pokazują, jak to się stało, że prawica wygrała wybory – wskazują mechanizmy społeczne, które za tym stały. Ale zamiast ich słuchać, niektórzy przeciwnicy władzy wolą tkwić w magicznym świecie, w którym dobro walczy ze złem. Ten podział pozwala na brak refleksji. Baśniowego zła nie trzeba przecież zrozumieć, można go po prostu nienawidzić.

Marcin Meller miał poprowadzić na Campusie Polska panel dyskusyjny o symetryzmie, do którego zaprosił Dominikę Sitnicką, Jana Wróbla i Grzegorza Sroczyńskiego. Pod wpływem krytyki w mediach społecznościowych dotyczącej Sroczyńskiego organizatorzy Campusu zażądali organizacji panelu bez niego. Bezpośrednim powodem miały być słowa wypowiedziane w audycji Świat się chwieje w Tok FM, w których Sroczyński porównał Silnych Razem (internetowe grono najbardziej zagorzałych zwolenników Koalicji Obywatelskiej) do „wściekłych kundelków”.

Meller nie zgodził się na tę zmianę i odwołał całe wydarzenie. Początkowo informacja o tym została zamieszczona w mediach społecznościowych przez samego Mellera, co wywołało falę burzliwej dyskusji. Dzień później oświadczenie (wyjątkowo niezręczne) wydali także organizatorzy. Pisali w nim między innymi: „W ostatnich dniach otrzymaliśmy wiele sygnałów od uczestników i gości Campusu, którzy wyrażali swoje niezadowolenie oraz poczucie dyskomfortu związane z wypowiedziami publicznymi jednego z wcześniej zaproszonych przez nas panelistów”.

Debaty odmawia się faszystom, nie dziennikarzom symetrystom

Jak cała ta sytuacja świadczy o partii, która przedstawia się jako otwarta i broniąca wolności słowa, widać na pierwszy rzut oka. Ten wątek odłóżmy jednak na bok. Warto skupić się na ciekawszym pytaniu: dlaczego tzw. symetryzm wywołuje takie emocje?

Samo określenie często jest obelgą, którą ciskają w symetrystów ich krytycy. Gdyby jednak spróbować zdefiniować symetryzm, oznaczałby przede wszystkim zachowawcze zaangażowanie polityczne w stosunku do dwóch największych formacji politycznych, czyli – w uproszczeniu – Prawa i Sprawiedliwości oraz Koalicji Obywatelskiej. Cztery osoby biorące udział w panelu symetrystów ideologicznie łączy ze sobą stosunkowo niewiele. Symetryzm jest więc raczej perspektywą, a nie zestawem poglądów.

Gdy z kolei „symetryzm” używany jest jako obelga, oba te porządki całkowicie się mieszają. Okazuje się, że publicystyka czy nauka powinny podporządkować się polityce. Symetrystą staje się każdy, kto dostrzega jakikolwiek mankament w tym, co robi Koalicja Obywatelska, już nawet nie wspominając o poszukiwaniu racji w tym, co mówi lub robi druga strona. Nie do wyobrażenia jest więc bycie symetrystą i jednoczesne sprzeciwianie się rządzącej prawicy. Prowadzi to do absurdalnych wniosków, gdy o sprzyjanie Prawu i Sprawiedliwości oskarżane jest OKO.press, choć trudno w Polsce wskazać redakcję, która poświeciłaby więcej energii na krytykę obecnej władzy.

Pokaż mi reakcję na symetrystów, a powiem ci, kim jesteś

Kilka dni temu sam odczułem pomieszanie tych porządków. Nie wiem, czy określiłbym się jako symetrysta, ale z pewnością czasami jestem za takiego uważany. W „Gazecie Wyborczej” opublikowałem tekst dotyczący skandalicznego wpisu Donalda Tuska na temat muru na granicy polsko-białoruskiej. Redakcja opublikowała polemikę ze mną, w której Wojciech Fusek pisał, że „wolałby, bym przynajmniej do października za dużo nie mówił”.

Nie mogę nikomu zabronić pragnienia, żebym „za dużo nie mówił”. Nie zarzucam też Fuskowi złej woli, nie sądzę nawet, żeby miał szczególnie negatywny stosunek do mnie. Za jego słowami stoi szczere przeświadczenie, że to, co piszę, pomaga Prawu i Sprawiedliwości. Być może nawet ma rację.

Problem w tym, że nie napisałem tego tekstu ani jako polityk, ani nawet jako obywatel, któremu zależy na odsunięciu prawicy od władzy. Napisałem go jako socjolog i publicysta, a żadna z tych ról nie zobowiązuje mnie do pomagania opozycji czy przeszkadzania rządowi.

Według tych, którzy krytykują symetryzm, świat jest czarno-biały: są w nim tylko dobrzy i źli, nie ma miejsca na szarości. Im większe jest polityczne napięcie, tym bardziej taka narracja się zaostrza. Nic więc dziwnego, że dyskusja o symetrystach nabiera takiej gwałtowności właśnie dwa miesiące przed wyborami. Tomasz Lis pisze o „wysokim poziomie skretynienia symetrystów” oraz że „symetryzm to stan umysłu. I jego defekt”, Zbigniew Hołdys porównuje symetrystów do szmalcowników.

Miłosz Wiatrowski-Bujacz nazywa symetryzm „chochołem” i pisze, że to sposób na złagodzenie dysonansu poznawczego, który pojawił się po 2015 roku, gdy niespodziewanie dla wyborców i polityków Platformy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość. Według Wiatrowskiego-Bujacza symetryzm jest dla elit także wygodnym wytłumaczeniem, dlaczego prawica znów wygra wybory – można go wskazać jako wroga wewnętrznego.

O wypaleniu elit

czytaj także

O wypaleniu elit

Antoni Porayski-Pomsta

To jednak tylko pół prawdy, takich chochołów jest bowiem całkiem sporo. Wiatrowski-Bujacz opisuje znany mechanizm społeczny, który odkrył socjolog Stanley Cohen, gdy w latach 70. analizował przekaz brytyjskich mediów o subkulturach. Cohen opisał, jak opinia publiczna potępia i stygmatyzuje tych, których postrzega jako dewiantów, a więc osoby sprzeciwiające się obowiązującym normom społecznym. W ten sposób stworzył dwa pojęcia: diabła ludowego oraz (znacznie słynniejsze) paniki moralnej. Tych diabłów ludowych liberalne elity mają więc kilka, a jednym z nich bez wątpienia jest właśnie symetryzm.

Innymi są na przykład prawa człowieka, od których największa opozycyjna partia od lat się dystansuje, zarzucając aktywistom i aktywistkom – feministycznym, klimatycznym, humanitarnym, nieheteronormatywnym – radykalizm. Zaledwie kilka dni temu Koalicja Obywatelska wyrzuciła z list Janę Shostak, ponieważ ta powiedziała, że jest zwolenniczką prawa do aborcji w każdym momencie ciąży. Ludowym diabłem są także inne partie demokratyczne, chociażby Lewica czy Trzecia Droga. A także młodzi ludzie niewystarczająco interesujący się polityką czy związki zawodowe, zbytnio dbające o własne interesy. Wszystkie te grupy oskarżane są o sprzyjanie władzy, a w najlepszym wypadku o rozbijanie jedności opozycji.

Symetryzm na tym tle jest wyjątkowy, ponieważ z zasady sprzeciwia się zerojedynkowemu podziałowi świata.

Jak szybko wylecieć z listy KO? Obrażając uczucia antyaborcyjne

Jednym z najbardziej klasycznych pojęć socjologicznych jest grupa „własna”, która została opisana już w XIX wieku przez ewolucjonistę społecznego, Williama Sumnera. W późniejszych latach jego koncepcja była rozwijana przez wielu socjologów i socjolożki, ale ostatecznie zawsze wyglądała podobnie: wartości grupy „własnej” uważamy za nadrzędne, przez co mamy skłonność do dyskryminowania grupy „obcej”. Teun van Dijk, holenderski badacz relacji pomiędzy językiem a społeczeństwem, przedstawił zasady, którymi rządzi się narracja wokół tych grup: podkreślamy dobre aspekty własnej grupy, a bagatelizujemy złe, czyniąc odwrotnie wobec grupy obcej. Tam uwypuklamy cechy negatywne, przemilczając dobre strony. Pierwsza grupa jawi się więc jako „wyłącznie dobra”, a druga jako „wyłącznie zła”.

Gdy spojrzymy z tej perspektywy na polską politykę, sytuacja będzie stosunkowa jasna. W zależności od strony, grupę „własną” i „obcą” tworzą dwie największe partie, a raczej wytworzone wokół nich formacje ideologiczno-polityczne. Wszystkie opisane mechanizmy społeczne można dostrzec w optyce zwolenników Koalicji Obywatelskiej: nadrzędne są wartości wyznawane przez opozycję, podkreślane zalety KO oraz mankamenty Prawa i Sprawiedliwości, wreszcie – pierwsza z tych partii jest po prostu „dobra”, a druga – po prostu „zła”. W konsekwencji właśnie między tymi grupami mamy do czynienia z największą wrogością.

W latach 90. niepozornej książce Socjologia, w której Zygmunt Bauman całkowicie przeformułował myślenie o grupie „własnej” oraz „obcej”. To moim zdaniem jedna z najdonioślejszych i zarazem najbardziej niedocenionych koncepcji w historii polskiej socjologii, zmienia bowiem myślenie o najbardziej podstawowych pojęciach z zakresu nauk społecznych.

Bauman uważał, że o ile rzeczywiście u podstaw leży zerojedynkowy podział na „my” i „oni”, o tyle „obcy” tworzą jeszcze jedną grupę, wykraczającą poza ten podział. Jak pisze: „Obcy nie zgadzają się na ów podział; można powiedzieć, że przeciwstawiają się temu przeciwstawieniu”. W polskiej polityce „obcymi” byliby więc ci, którzy nie wpisują się w klarowny podział, o którym pisał Teun van Dijk: czasami dostrzegają mankamenty grupy własnej, a także zalety obcej, wzbraniają się przed przypisywaniem im etykiet dobra i zła. W przypadku polskiej polityki byliby to po prostu symetryści i symetrystki.

Obcy nie zgadzają się na dokonany podział, a w ten sposób pokazują, że jest sztuczny, tymczasowy i w każdej chwili może się zmienić: „Przez samą swoją obecność […] obcy kwestionują ważność ustanowionych granic, ujawniają ich arbitralność, odsłaniają ich kruchość. Pokazują rzeczywisty charakter podziałów: ustalają je wyimaginowane linie, które można przekroczyć albo pociągnąć zupełnie inaczej”. Zresztą przypadki Kazimierza Ujazdowskiego czy Romana Giertycha pokazują, że symetryści mają rację – granice rzeczywiście są tymczasowe i potrafią zaskoczyć swoją zmiennością.

Tusk mówi po rasistowsku

czytaj także

Obcych nie da się nie znać, pisze Bauman; wręcz przeciwnie – muszą być dobrze znani, a jednocześnie nieproszenie pojawić się w polu widzenia: „Nie są ani bliscy, ani dalecy; nie nalezą ani do nas, ani do nich. Nie są ani przyjaciółmi, ani wrogami. Dlatego powodują niepewność i niepokój”. O ile więc diabeł ludowy – a także klasycznie rozumiana grupa obca – są konstruktami społecznymi, tworzonymi z naszych wyobrażeń o inności, o tyle baumanowscy „obcy” są czymś, co bezpośrednio oddziałuje w nas, to jak postrzegamy sami siebie. Powodują wyrzuty sumienia, niepotrzebne wątpliwości, przez co samo ich istnienie jest nie do zaakceptowania. „Obcy” nie są więc pojęciem wyłącznie socjologicznym, ale znajdują się na styku społeczeństwa i jednostki, socjologii i psychologii.

Tak rozumiani „obcy” przypominają więc elitom, że wcale nie muszą być elitami, a ich status wynika ze sztucznie utworzonej hierarchii społecznej. Przeciwnikom i przeciwniczkom Prawa i Sprawiedliwości przypominają, że w alternatywnych okolicznościach mogliby popierać kogoś zupełnie innego. A tak działo się przecież wielokrotnie – wystarczy przypomnieć chociażby polityczną karierę Radosława Sikorskiego. Po raz ostatni zacytuję Baumana: „Możliwość kłopotów dramatycznie wzrasta z chwilą, gdy granica odróżnienia traci uprzednią klarowność i pozostaje kłopotliwie nieostra. To, co zrazu skłaniać mogło tylko do rozbawienia i żartów, teraz przeradza się we wrogość, a ostatecznie – w agresję”.

Polityczna zawziętość Tomasza Lisa czy Zbigniewa Hołdysa sprawia, że pojawienie się jakichkolwiek wątpliwości dotyczących podziału świata na „dobrych” i „złych” podważyłoby ich tożsamość, a także sens ich aktywności w debacie publicznej. Właśnie dlatego obaj tak chętnie odwołują się do bezpiecznego, binarnego świata – Lis pisze o chorobach psychicznych, a Hołdys o zdrajcach. Tam, gdzie mamy do czynienia z podziałem na zdrowych i chorych czy na patriotów i szmalcowników, nie ma miejsca na wątpliwości, a symetryści przerzucani są jak najdalej, tam gdzie nie zagrażają.

Centryzm to nie zdrowy rozsądek, lecz obrona konserwatywnego status quo

Od 2015 roku symetryści pokazują, jak to się stało, że prawica wygrała wybory – wskazują mechanizmy społeczne, które za tym stały. Ale zamiast ich słuchać, niektórzy przeciwnicy władzy wolą tkwić w magicznym świecie, w którym dobro walczy ze złem. Ten podział pozwala na brak refleksji. Baśniowego zła nie trzeba przecież zrozumieć, można go po prostu nienawidzić.

O Prawie i Sprawiedliwości liberalne elity snuć mogą sobie dowolne fantazje, analogiczne do tych, które pisowcy snują o Donaldzie Tusku czy Koalicji Obywatelskiej. Obie strony żyją wtedy własnym życiem i tworzą równoległe narracje, zgodnie z zasadami klasycznej grupy własnej oraz obcej. Ale baumanowscy „obcy” są bardziej wścibscy, nie dają się tak łatwo odpędzić. Meller, Sitnicka, Sroczyński czy Wróbel wsadzają nos w nie swoje sprawy, przyglądają się, zadają pytania, kwestionują przekonania. A co najgorsze – czasami mają nawet rację.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij