Podpis pod ustawą wpisującą się w standardy turecko-putinowskie z pewnością nie pomoże międzynarodowej karierze Dudy po zakończeniu kadencji. Ale przede wszystkim może doprowadzić do kryzysu konstytucyjnego, jakiego nie widzieliśmy jeszcze w Polsce.
Niby człowiek wiedział, a jednak trochę się łudził – tak najkrócej można skomentować decyzję prezydenta o podpisaniu jawnie niekonstytucyjnej ustawy powołującej komisję ds. badania wpływów rosyjskich.
Andrzej Duda nieraz przyzwyczaił nas do tego, że niewiele robi sobie ze swojej roli strażnika konstytucji, że jak bardzo nie wydawałby się usamodzielniać od swojego politycznego obozu, to ostatecznie przykłada rękę do wielu jego najbardziej destrukcyjnych pomysłów. Niemniej jednak duża część opinii publicznej liczyła po cichu, że w sprawie akurat tej ustawy Duda powie: weto. Jeśli nie ze względu na szacunek dla konstytucji czy przekonanie, że wojna tuż za naszą granicą to nie jest dobry moment, by dokładać do pieca politycznej polaryzacji, to z troski o własną polityczną przyszłość – bo podpis pod ustawą wpisującą się w standardy turecko-putinowskie z pewnością nie pomoże międzynarodowej karierze Dudy po zakończeniu kadencji.
Prezydent zachował się tymczasem krótkowzrocznie i tchórzliwie. Podpis i skierowanie do Trybunału w trybie kontroli następczej to niestety odpowiednik zachowania Gowina w sprawie reform sądownictwa, za którymi były lider Porozumienia „głosował, ale się nie cieszył”. W wyniku decyzji prezydenta niekonstytucyjna ustawa stanie się obowiązującym prawem w momencie, gdy tylko zostanie opublikowana w dzienniku ustaw – czyli najpewniej w tym tygodniu. I będzie obowiązywać tak długo, aż nie zostanie uchylona innym aktem prawnym albo aż Trybunał nie uzna jej za niekonstytucyjną.
czytaj także
A wiemy, jak jest z Trybunałem. Do wydania decyzji w trybie kontroli następczej nie trzeba co prawda pełnego składu, więc jest szansa, że Trybunał się zbierze, ale trudno uwierzyć, by zablokował PiS projekt, na którym rządząca partia zamierza najwyraźniej oprzeć swój kampanijny przekaz.
PiS chce podkręcić polaryzację
Duda, uzasadniając swój podpis, tłumaczył, że problem wpływów rosyjskich jest realny, różne komisje badają go w wielu zachodnich demokracjach, a Polacy zasługują na to, by politycy stanęli przed publicznym organem i wytłumaczyli się ze swoich decyzji i zaniechań – wszystko w imię maksymalnej jawności i przejrzystości życia publicznego. Bo przecież, kontynuował swoją argumentację prezydent, komisja Rywina ujawniła wiele nieprawidłowości polskiego życia publicznego i uwrażliwiła nas na problem systemowej korupcji.
czytaj także
To wyjątkowo obłudne i zakłamane tłumaczenie. Gdyby faktycznie chodziło o jawność, to wystarczyłoby powołanie zwykłej parlamentarnej komisji śledczej. Tymczasem ustawa, którą podpisał prezydent, daje komisji ds. badania wpływów rosyjskich kompetencje znacznie wykraczające ponad te, jakie miały wcześniejsze komisje śledcze.
Nowa komisja zyskuje faktycznie uprawnienia prokuratury i sądu. Może oficjalnie uznać wybrane osoby za działające pod wpływem rosyjskim, co w Polsce oznacza śmierć cywilną. W ramach środków zaradczych może nałożyć dziesięcioletni zakaz pełnienia funkcji związanych z dostępem do informacji niejawnych oraz z dysponowaniem środkami publicznymi. Osoby objęte takimi sankcjami nie będą mogły pełnić funkcji rządowych, a można nawet zastanawiać się, czy osoba niemogąca dysponować środkami publicznymi może objąć mandat poselski.
Z pewnością PiS, uruchamiając projekt komisji, gra na polaryzację. Decyzja ogłoszona sześć dni przed planowanym przez Tuska wielkim marszem opozycji podkręci jego frekwencję, wzmacniając narrację o konieczności obrony demokracji przed PiS. Działalność komisji sprawi, że opozycji trudno będzie mówić o czymś innym niż obrona demokracji. W tej sytuacji wróci presja na ponowne otwarcie dyskusji o jednej liście. PiS najpewniej liczy na to, że wybory zmienią się w plebiscyt: my albo Tusk. Tak by móc powiedzieć: my mamy dla was konkretną ofertę, opozycja nie ma programu poza anty-PiS, opozycja to Tusk, a Tusk to ruski agent.
Do tej pory co prawda próby uwikłania Tuska w różne afery – Amber Gold czy piramidy VAT-owskie – kończyły się dla PiS dość żałośnie. Tusk doskonale radził sobie w starciu z kolejnymi powołanymi przez partię Kaczyńskiego komisjami śledczymi. Zasiadający w nich posłowie z konfrontacji z liderem PO wychodzili czasem wręcz ośmieszeni. Trudno się spodziewać, że w ciągu ostatnich kilku lat PiS był w stanie wykształcić kadry, które z grillowaniem Tuska poradzą sobie lepiej.
PiS łatwo może znaleźć się w miejscu bez odwrotu
Nie chodzi jednak wyłącznie o grillowanie. Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dysponuje narzędziami, które łatwo mogą zaprowadzić PiS do miejsca, z którego bardzo trudno będzie się cofnąć na drodze do hybrydowego, bardziej autorytarnego niż demokratycznego ustroju.
Bo co, jeśli opozycja zbojkotuje komisję, nie tylko odmawiając nominowania do niej swoich przedstawicieli, ale także odmawiając stawiania się na jej wezwanie? Komisja może oczywiście w takiej sytuacji poprosić prokuraturę o doprowadzenie wskazanej osoby przed jej oblicze – zastanówmy się jednak, jakie będą tego polityczne konsekwencje. Obraz Tuska siłą prowadzonego przed komisję, najlepiej jeszcze w kajdankach, nie tylko zmobilizuje opozycyjny elektorat, ale łatwo może też zrazić do PiS sporo niezdecydowanych wyborców.
czytaj także
Takie obrazy będą też destrukcyjne dla międzynarodowego wizerunku Polski. Jeszcze bardziej pogłębią one konflikt obecnego rządu z Europą. Sytuacja, gdy komisja urągająca wszelkim standardom ściąga siłą przed swoje oblicze byłego szefa Rady Europejskiej nie tylko najpewniej pogrzebie nasze szanse na uruchomienie środków z KPO, ale też może zagrozić dostępowi do kolejnych europejskich funduszy.
Osłabi też Polski głos w sprawie Ukrainy, będzie za to prezentem dla rosyjskiej i białoruskiej propagandy. „Polacy zarzucają nam najgorsze, ale polskie władze same prześladują opozycję, posługując się do tego rusofobią” – będzie mówił przekaz Mińska i Moskwy.
Jeśli samo grillowanie nie przyniesie pożądanych politycznych efektów, pojawi się pokusa, by realnie skorzystać z przysługujących komisji narzędzi i przy jej pomocy wyeliminować Tuska i innych polityków opozycji z polityki. Opozycja będzie najpewniej twierdzić, że postanowienia jawnie niekonstytucyjnej komisji są z gruntu nieważne, prawo nakazuje traktować je, jakby nigdy ich nie było. Pojawiają się już głosy autorytetów prawniczych uprawomocniające taką interpretację.
czytaj także
Wszystko to może doprowadzić do kryzysu konstytucyjnego, jakiego nie widzieliśmy jeszcze w Polsce. Możemy więc mieć rząd premiera Tuska, który PiS w najlepszym wypadku traktować będzie jako bezprawny, a w najgorszym odmówi mu przekazania władzy, a prezydent jego zaprzysiężenia. Niewykluczone, że pojawi się spór, czy Tusk został, czy nie skutecznie wybrany na posła, skoro komisja odebrała mu prawo do dysponowania środkami publicznymi.
Łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy partia rządząca znajdzie się w miejscu, w którym nie będzie już mogła – z lęku o własne bezpieczeństwo – normalnie przekazać władzy drugiej stronie. Na przykład wtedy, gdy użyje siły w odpowiedzi na wielkie protesty przeciw pozbawieniu prawa do sprawowania funkcji publicznej Tuska czy innych polityków opozycji. To ostatnie, czego potrzebujemy w sytuacji, gdy za naszą granicą toczy się wojna.
Czy PiS nie przestrzelił?
Jedyna nadzieja w tym, że PiS jednak radykalnie przestrzelił z komisją, tak jak przestrzelił w kampanii wyborczej w 2007 roku. Wtedy, zamiast chwalić się względnie dobrą sytuacją gospodarczą, straszył układami i elitami, których symbolem w jednym z klipów PiS był niesiony na tacy ananas. Tymczasem, jak później pisał Ludwik Dorn, w 2007 ananas był czymś, co zdecydowana większość Polaków mogła kupić sobie w markecie, a nie niedostępnym symbolem luksusu i elitarnej konsumpcji. PiS nie wyczuł tych nastrojów i przegrał.
czytaj także
Być może PiS teraz też przestrzelił. Przyznając sobie prawo do eliminowania przeciwników politycznych, mógł posunąć się o jeden krok za daleko na turecko-budapeszteńskiej drodze. Na pewno komisja maksymalnie zmobilizuje tożsamościowy elektorat opozycji. On oczywiście nie wystarczy, by pokonać PiS, ale nawet jeśli większość Polaków nie jest szczerymi liberalnymi demokratami, to społeczeństwo niekoniecznie oczekuje dziś politycznych igrzysk wokół polowania na rosyjskich agentów. Ma inne problemy, z drożyzną na czele.
Jeśli PiS przestrzeli, a opozycja zmobilizuje się i wygra znacząco, komisja okaże się nowym ananasem z 2007 roku. Nie wolno jednak jej lekceważyć: ten ananas jest naprawdę trujący i nawet jeśli ostatecznie trucizna wykończy też PiS, to wcześniej może jeszcze bardziej rozłożyć polską demokrację.