Kraj

UE kontra metan. Czy możemy powiedzieć górnikom, by radzili sobie sami?

Zbyt szybka likwidacja kopalń, którą mogłoby spowodować metanowe prawodawstwo, będzie dla Polski poważnym problemem. Pewnych procesów zwyczajnie nie da się rzetelnie przeprowadzić w kilka lat.

Niejedna czytelniczka Krytyki Politycznej łapie się pewnie za głowę, widząc, jak europosłowie Lewicy z koleżankami i kolegami z PiS i PO podejmują wspólne działania na rzecz podtrzymania polskiego górnictwa węglowego. Mimo rytuałów wzajemnego obrzucania się błotem Donald Tusk i Mateusz Morawiecki mówią podobne w zasadzie rzeczy, a na sejmowej komisji energetyki poseł PiS zgadza się z posłem Razem. Do takich cudów prowadzi debata nad głosowanym ostatnio w Parlamencie Europejskim rozporządzeniem metanowym. A co z tego wyniknie i jak to wszystko ma się do sprawiedliwej transformacji?

W największym skrócie tło wygląda tak: wydobycie węgla zazwyczaj wiąże się z naruszaniem metanu nagromadzonego w pokładach. Komisja Europejska wraz z Radą Unii i Parlamentem postanowiły te emisje ograniczyć, co jest zrozumiałe w kontekście walki ze zmianą klimatu. Metan jest bowiem gazem silnie cieplarnianym, notabene niechcianym przez samych górników, dla których stanowi niebezpieczeństwo.

Problem w tym, że nawet znaczne zmniejszenie jego wypływu z kopalń podziemnych w Polsce może nie pozwolić na wypełnienie proponowanych norm. Już teraz kopalnie korzystają z systemów odmetanowania, które są w stanie ograniczyć emisje o kilkadziesiąt procent, ale nie w całości. Brakuje w tej sprawie dostępnych możliwości technologicznych i wiele wskazuje na to, że za kilka lat wciąż będzie brakowało.

Rzeczone rozporządzenie w wersji Rady Unii Europejskiej przewiduje zakaz emisji powyżej 5 ton metanu na 1000 ton wydobytego węgla od 1 stycznia roku 2027, a potem powyżej 3 ton na 1000 ton wydobycia od roku 2031. A to już i tak więcej niż proponowane wstępnie przez Komisję Europejską i zupełnie oderwane od obecnych realiów 0,5 tony. Przekroczenie norm miało skutkować karami, które miały być odstraszające: przybierać formę grzywien, pozbawiać podmiotu korzyści finansowej i zwiększać się wraz z powtarzaniem czynu. Nie byłyby to więc zwykłe opłaty za emisje od tony gazu, jak w przypadku dwutlenku węgla.

Europa Środkowo-Wschodnia odchodzi od węgla. W różne strony

czytaj także

Niemożność likwidacji problemu zaskutkowałaby zatem zamknięciem kopalń, gdyż zakończenie eksploatacji byłoby jedynym możliwym sposobem zniwelowania emisji do pożądanej wysokości. Tak się bowiem składa, że dziś, mimo już wdrażanej walki z emisjami, nasze kopalnie metanowe emitują nawet blisko trzykrotnie więcej metanu niż proponowane minima – między 8 a 14 ton na 1000 ton wydobycia. A z kolei pokłady metanowe stanowią ok. 80 proc. wszystkich eksploatowanych obecnie w naszym kraju i to się raczej nie zmieni, bo kolejne, głębiej położone, są zazwyczaj jeszcze bogatsze w rzeczony gaz.

Pewną różnicę robią ostatnie poprawki z 26 kwietnia wprowadzone w komisjach środowiska i przemysłu Parlamentu Europejskiego, wypracowane wspólnie przez frakcje Socjalistów i Ludowców z poparciem Konserwatystów. 9 maja na sesji plenarnej zmiany zaaprobował także Parlament Europejski. Co prawda limity 5 i 3 ton metanu na 1000 ton wydobycia zostają, ale pojawia się możliwość wprowadzenia rodzaju opłat dla operatorów kopalń, z których fundusze docelowo służyłyby ograniczeniu emisji. Ta nowość w procesie legislacyjnym może faktycznie zdynamizować redukcję emisji przy jednoczesnym uniknięciu nagłych, nieplanowych zamknięć kopalń. Jednak musi być jeszcze zaakceptowana w negocjacjach Parlamentu z Radą i Komisją.

Dyskusja wokół rozporządzenia metanowego ujawnia pewną paradoksalną zależność, o której na co dzień zapominamy. Otóż jeśli chcemy realizować cele neutralności klimatycznej, będziemy odchodzić od użycia paliw kopalnych. I pracownicy sektora energetycznego są tego świadomi, także na poziomie formalnym – przedstawiciele rządu podpisali z górniczymi związkami zawodowymi porozumienie przewidujące stopniowe wygaszanie kopalń węgla energetycznego w Polsce, wraz z datami dla poszczególnych zakładów w przedziale lat 2028–2049. To tzw. umowa społeczna z maja 2021.

Z drugiej strony, zbyt szybka likwidacja kopalń, którą mogłoby spowodować metanowe prawodawstwo, będzie dla Polski poważnym problemem. Pewnych procesów zwyczajnie nie da się rzetelnie przeprowadzić w kilka lat. Tym bardziej że obecnie zarówno kopalnie, jak i ich pracownicy są nam niezbędni dla zapewnienia energii.

Bezpieczna Polska bez ropy, węgla i gazu? [rozmowa z Marcinem Popkiewiczem]

Mimo to w kopalniach, o których wiadomo, że zostaną w przyszłości zamknięte, wstrzymuje się nabory i czasem brakuje pracowników na niektóre fachowe stanowiska. A to niedobrze, bo wciąż bardzo nam ich potrzeba. Gdyby kopalnie, których dotyczy rozporządzenie, musiały zakończyć działalność za nieco ponad trzy i pół roku – mielibyśmy bardzo poważny deficyt głównego paliwa naszej energetyki. W efekcie trzeba by je sprowadzać spoza Unii, z krajów nieobjętych limitami emisji, jednocześnie ponosząc ogromne koszty nagłej likwidacji górnictwa. Finansowe i społeczne.

Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy radykalnych zmian w energetyce musieliby przyznać, że wprowadzenie ich w nieco ponad trzy i pół roku, czyli do początku 2027 roku, jest nierealne. Dziś około połowy energii elektrycznej w Polsce pochodzi z węgla kamiennego (a kolejne 20 proc. z brunatnego). Jeszcze większy jest udział węgla kamiennego w ciepłownictwie. Ciepły kaloryfer to jego zasługa w ok. 70 proc. mieszkań objętych ogrzewaniem systemowym. I to się zmienia, ale nie aż tak szybko.

Przy wstrzymanym przez lata rozwoju wiatraków, przy minimalnej, jak na razie, liczbie magazynów energii, przy zupełnym braku energetyki jądrowej jeszcze przez co najmniej dekadę (a prawdopodobnie dłużej), przy niewydolności sieci energetycznej, która nie mieści już więcej prosumentów, potrzeba wielu lat na przeobrażenia. A przez te lata niezbędne jest paliwo, którego potrzebujemy, nawet jeśli część z nas chciałaby zrezygnować z niego już.

Nie sztuką byłoby zamykać kopalnie, mając energetykę opartą przede wszystkim na węglu. Trzeba najpierw mieć inne stabilne źródła energii, które można kontrolować we w miarę przewidywalny sposób. Obecnie tę funkcję pełnią w Polsce praktycznie tylko paliwa kopalne, głównie węgiel, z nikłym udziałem energii z wody i biomasy.

Ale samo paliwo nie jest najważniejsze. Są przecież pracownicy. Około 75 tys. górników to tylko część zaangażowanych. Różne są szacunki liczby osób, których miejsca pracy są uzależnione od górnictwa. Są ludzie na powierzchni, w kopalnianej administracji, w transporcie, w spółkach zależnych od kopalń, w firmach produkujących sprzęt, wyposażenie i wielu innych. Zwykle przyjmuje się, że to nawet cztery razy tyle, a więc w sumie kilkaset tysięcy osób żywo zainteresowanych rozwojem sytuacji.

Rząd, który zaciekle bronił węgla, może być jego grabarzem

W niemieckich kopalniach odkrywkowych, rozsianych po trzech regionach kraju, pracuje obecnie kilkanaście tysięcy ludzi. O wiele mniej niż u nas, choć jest to drugi po Polsce kraj w Unii o największym zatrudnieniu w górnictwie węgla. Mimo o wiele mniejszej liczby pracowników sektora węglowego i znacznie mniejszego udziału węgla w niemieckim miksie energetycznym – proces odchodzenia od czarnego (czy raczej brunatnego) paliwa ma tam trwać jeszcze 15 lat. I jest ściśle zaplanowany, obwarowany licznymi zabezpieczeniami socjalnymi oraz prowadzony z udziałem związków zawodowych. Jego zresztą rozporządzenie metanowe nie dotknie w tym stopniu, bo kopalnie odkrywkowe, jako mniej emisyjne, nie zostaną objęte zakazami. Tak się jednak składa, że niemal wszystkie unijne, głębinowe kopalnie węgla są w Polsce. I bodaj poza jedną małą kopalnią w Słowenii, tylko naszego kraju dotknie planowany zakaz.

Można zatem śmiało powiedzieć, że żadne inne państwo w Unii nie stoi przed tak dużymi wyzwaniami jak Polska. Nie tylko w kontekście metanowego prawodawstwa, ale i ogólnie. Nigdzie nie ma takiej armii ludzi, których stanowiska pracy miałyby zniknąć wraz z szybszą lub wolniejszą transformacją energetyczną. A było ich przecież dużo więcej.

Górników węgla ubywa lawinowo przez cały okres III RP, ale forma, w jakiej się to odbywa, nie napawa optymizmem. Szybka i daleka od sprawiedliwej likwidacja dziesiątków kopalń w wielu miejscach doprowadziła do wieloletniej stagnacji całych regionów. Nie bez powodu dwa miasta powyżej 100 tys. mieszkańców o najtańszych mieszkaniach w Polsce to Wałbrzych i Bytom. I nie jest to wynik świetnej polityki socjalnej ich włodarzy, lecz efekt masowej emigracji mieszkańców po zamknięciu kopalń (wszystkich w Wałbrzychu i prawie wszystkich w Bytomiu). Tylko te dwa miasta, znane ze swoich dramatycznych historii, straciły w procesie „transformacji” w sumie niemal 130 tys. mieszkańców. To więcej niż cała populacja Opola! To też więcej niż było tam górników. Po prostu, bez głównego miejsca pracy, które w tych miastach funkcjonowało od setek lat, dalsza egzystencja tam dla mnóstwa ludzi przestawała mieć sens.

Jaka to katastrofa dla lokalnych społeczności, pokazują dane. Mimo tak licznych wyjazdów, wśród pozostałych na miejscu odsetek korzystających z pomocy społecznej jest dwu-, a nawet trzykrotnie większy niż przeciętnie w Polsce. Przy czym zauważmy, w Wałbrzychu minęło już 27 lat od zakończenia wydobycia w ostatniej kopalni, a negatywne skutki widać do dziś. Takie przykłady oczywiście nie mogą być jedynym wyznacznikiem oceny rzeczywistości, ale po pierwsze nie są jedyne – całe województwo śląskie straciło ponad 5 proc. mieszkańców w ciągu ostatnich 20 lat, podczas gdy średnia dla Polski to w tym czasie tylko 0,4 proc. A po drugie, pokazują dobitnie, jakie efekty niesie nagła i nieprzygotowana zmiana, bez liczenia się ze społecznymi konsekwencjami.

Węgiel – reaktywacja?

Warto mieć na uwadze, że losy powyższych miast nie tylko są bardzo dalekie od wzoru realnie sprawiedliwej zmiany. Są też przykładem, którego wciąż używamy i który wciąż sieje niepewność co do przyszłości w lokalnych okołokopalnianych społecznościach. Dlatego musimy być świadomi, że unijna transformacja, skoro ma być wzorem dla świata, nie powinna powodować więcej podobnych historii. Dla pracowników jest oczywiste, że rzeczywiście sprawiedliwa transformacja powinna gwarantować utrzymanie równie dobrych warunków zatrudnienia, w tym z wysokim uzwiązkowieniem. Stąd m.in. wsparta przez niektórych górniczych związkowców inicjatywa „karty wiatrakowca” mająca zapewnić dobre zbiorowe układy pracy w energetyce wiatrowej.

Sprawiedliwa transformacja powinna też wprowadzać pozytywne bodźce rozwojowe w regionach takich jak Górny Śląsk, Lubelszczyzna, Małopolska Zachodnia czy trzy polskie zagłębia węgla brunatnego. Ostatnio np. związkowcy z LW Bogdanka sami domagali się debaty z politykami o przyszłości, o tym, jaka ma być ich rola w transformacji energetycznej. Jak zmieni się region i jak sprawić, by powstały w nim równie dobre miejsca pracy generujące rozwój, a nie regres regionu? Takie informacje trudno jednak uzyskać od rządzących, i to od wielu lat. Wobec ich bierności konkretne plany i deklaracje takie jak umowa społeczna były dotąd wręcz wymuszane na rządzie przez pracowników. Nie powstałyby bez presji z dołu.

Nie może znowu być tak, że regiony pozbawione głównego napędu gospodarczego ulegają niemal kompletnej degradacji. Dla dobra ich mieszkańców i miejscowości, ale także dlatego, że mamy być pozytywnym przykładem dla reszty świata. Strategia Unii Europejskiej jest jasna – Europa ma pokazać, że jest możliwe odejście od paliw kopalnych, które pozytywnie wpływa na ludzi i gospodarkę. Trudno sobie wyobrazić, że likwidacja dziesiątków lub setek tysięcy miejsc pracy w jednej branży, na dość ograniczonym terenie, w ciągu kilku lat byłaby w tym kontekście możliwa. Potrzebne jest raczej „coś za coś”, a nie likwidacja – i radźcie sobie sami.

Firmy ubezpieczeniowe sponsorują węgiel. „Czy liczą się dla was tylko zyski?”

Dla niektórych może to zabrzmieć gorzko, ale utrata miejsca pracy i pauperyzacja regionu to nie są rzeczy, które zrekompensuje komuś świadomość, że dzięki temu klimat miałby się mieć trochę lepiej. Tym bardziej kiedy globalne wydobycie węgla ciągle nie spada, a Polska i tak ma w nim nikły udział (stąd m.in. ostre postawy górników, świadomych, że zużycie węgla maleje co prawda w Unii czy USA, ale mimo to wciąż rośnie w Chinach czy Indiach, niwelując zachodnie spadki z nawiązką). Nikt nie chce być „frajerem”. Tak jak mało kto rezygnuje z latania samolotem, nawet gdy wie, jak źle wpływa to na klimat. Dlatego nie można najpierw likwidować, by potem myśleć, co dalej z ludźmi i całymi regionami.

I dlatego też nie wystarczą odprawy. Górnicy z Zagłębia Dolnośląskiego czy z Bytomia dostawali hojne wypłaty przy likwidacjach ich zakładów. Niewiele to jednak pomogło w sytuacji braku jakiejkolwiek alternatywy dla ich dawnej, trudnej, ale godnie płatnej pracy. Dziś nie może być miejsca na takie neoliberalne pomysły, w których państwo jako wspólnota umywa ręce od odpowiedzialności za swoją część, od której była zależna, ale przestaje jej potrzebować.

„Radź sobie sam”, „zmień pracę i weź kredyt”, „trzeba było się ubezpieczyć”? To nie może być dzisiaj nasza odpowiedź. Wielu liberałów uznaje takie rozwiązania za niezbędne koszty, które zapewniły ogólny „sukces” transformacji lat 90. i przebiegającego równolegle procesu likwidacji kopalń. Miliony niezadowolonych ludzi nie mają dla nich większego znaczenia, skoro podobno nie było alternatywy. Pracowników uznawano raczej za przeszkodę w procesie transformacji niż za jej aktywny podmiot. Ze wspólnotowej perspektywy wydaje się jednak oczywiste, że tak być nie powinno, ani wtedy, ani teraz.

Stąd też zainicjowane w marcu przez Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych wspólne stanowisko reprezentatywnych central związkowych, które powstało wraz z Solidarnością i Forum Związków Zawodowych. Przewodniczący organizacji ostrzegali przed negatywnymi konsekwencjami, jakie niesie projekt rozporządzenia i możliwe nagłe zamknięcia kopalń. Nie tylko dla pracowników branż i mieszkańców regionów, w których produkcja energii z tradycyjnych źródeł jest podstawą gospodarki. Ale też dla wszystkich w kraju, którym mogą przy tym grozić braki dostaw prądu i ciepła. Szczególnie kiedy nie stać ich na wymiany pieców czy montaż paneli PV z własnych środków, a centralne programy faworyzują zamożniejszych.

Centralny Magazyn Węgla, którego nikt nie chce

Dzięki wspólnemu stanowisku OPZZ, S i FZZ łatwiej było także o podpisanie porozumienia między reprezentantami górniczych związków i szefami kopalń a posłankami i posłami europarlamentu ze Śląska, które, również ponad zwyczajowymi podziałami, zawarto 25 marca w gronie PO, Lewica, PiS. I choć strona partii rządzącej stara się zwyczajowo obwiniać „złą Unię”, a opozycja wskazuje zaniedbania rządu, to jednak obawy względem negatywnych konsekwencji uchwalanego prawa, które tworzą przedstawiciele wszystkich państw UE, ale będzie ono dotyczyć w kontekście węgla tylko jednego z nich, są po obu stronach.

Między innymi dzięki działaniom związków zawodowych Parlament Europejski przyjął projekt rozporządzenia w wersji łagodniejszej, niż proponowały Komisja i Rada Unii. Jego obecna wersja kładzie mocny nacisk na redukcję emisji, ale daje nadzieję na postęp transformacji energetycznej w wersji mniej drastycznej, niż mogło to wynikać z poprzednich ustaleń.

Jak będzie z rozporządzeniem metanowym, dowiemy się zapewne w drugiej połowie roku. Ostateczny kształt nadadzą mu dopiero negocjacje z Komisją i Radą Unii. Dyskusja wokół rozporządzenia pozwala jednak zwrócić uwagę na ważny fakt. Sprawiedliwa transformacja to termin, którym posługuje się wielu, ale dotyka go podobny syndrom jak hasła „mieszkanie prawem, nie towarem”. Wydawało się, że wiadomo, o co chodzi, ale okazało się, że nie wszystkim o to samo. Warto się nad tym zastanawiać. Pracownikom chodzi o to, żeby nie było gorzej, skoro podobno ma być lepiej. Tylko tyle i aż tyle. Ale grunt, żeby traktować to dążenie poważnie.

**

Maciej Zaboronek – zajmuje się polityką klimatyczną w Ogólnopolskim Porozumieniu Związków Zawodowych, historyk z wykształcenia, związkowiec z przekonania, członek wałbrzyskiego okręgu partii Razem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij