Psychologia

Miłość utrwala podziały klasowe

Czyli „z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało” jak wtedy przy frappé, z absolwentem podobnie prestiżowego kierunku, w wielkim mieście przypominającym moje.

O miłości myślimy i mówimy często jako o sile, która przekracza bariery, konwenanse czy porządek społeczny. Taka filmowa wizja jest niezwykle kusząca. Problem w tym, że jest też naiwna i niespecjalnie prawdziwa.

Miłość opisujemy nie tylko romantycznie, ale również w kategoriach wolnego wyboru. „Wybór” to słowo klucz, które otwiera całą siatkę skojarzeń z wolnością, indywidualizmem, konsumeryzmem. Wolny wybór partnera lub partnerki zakłada, że nie istnieją żadne struktury, formalne zasady i ograniczenia, do których przestrzegania jesteśmy zobowiązane. Miłość jest w tej wyobraźni decyzją na wskroś indywidualną. Na wolnym „rynku matrymonialnym” nie obowiązują żadne regulacje, a decyzje tam podejmowane są autonomiczne.

No chyba że pomyśli się o miłości w kategoriach wyboru dyktowanego nie porywem serca, tylko dopasowaniem klasowym.

Z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało

Zakochania czy miłości nie da się wyłączyć z polityczności, o czym najlepiej wiedzą osoby LGBTQ+ w Polsce. Miłość może być więc rozważana także w perspektywie burzenia lub utrwalania porządku klasowego.

Badania pokazują, że dobieramy się w pary na podstawie pewnych podobieństw. Podobne kapitały kulturowe, wykształcenie, czasem nawet etniczność – czy tego chcemy, czy nie. Podobieństwo w tych obszarach kreśli nasze miłosne trajektorie. Romantyczna wizja miłości jako siły zdolnej do pokonania wszelkich barier jest nie tyle nieprzystająca do rzeczywistości, ile szkodliwa. Pod płaszczykiem wolnego wyboru skryta jest bowiem nasza predylekcja do utrwalania zastanych porządków klasowych.

Zostawmy na chwilę literaturę, kinematografię i kulturę popularną. Wiele już zostało powiedziane na temat tego, jak nieprzystający do rzeczywistości jest wyłaniający się z nich obraz związków. Wiara w miłość jako krainę wiecznej szczęśliwości i długiego, szczęśliwego życia została wielokrotnie obnażona jako złudna i naiwna.

W 2022 roku wydaje nam się, że nie dajemy się już nabrać na ckliwe historie i łzawy romantyzm, a motyw księcia i księżniczki został już dawno zdekonstruowany. Jest jednak jeden element, który w romantycznym imaginarium zagościł na dobre, stając się w naszych oczach podstawową zasadą doboru osoby partnerskiej. Jest nim właśnie kwestia wyboru.

A mówiąc precyzyjniej – jest nim nasze przekonanie, że tworzone związki nie są dzisiaj objęte żadnymi regułami i są wyłącznie domeną swobodnych, autonomicznych decyzji. Że miłość wyłamuje się z hierarchii klasowych, nie poddaje się racjonalizacji i rządzi się wyłącznie logiką uczuć. To bardzo problematyczne założenie, przez które tracimy z oczu, jak bardzo nasze wybory uwikłane są w niesformalizowane reguły życia społecznego.

Po co nam miłość, kiedy mamy lajki?

Klasy społeczne od pierwszego wejrzenia

Wizja miłości jako domeny wolnego wyboru jest jednak kwestią stosunkowo nową. Jeszcze nie tak dawno na tak zwanym rynku matrymonialnym obowiązywały jasne reguły mówiące o tym, kto, z kim i na jakich warunkach może się związać. W niektórych miejscach na świecie nadal zresztą tak jest.

Chodzi między innymi o kwestię pochodzenia, majątku, tradycji, aprobaty rodziców czy etniczności. Badania pokazują, że choć czasy się zmieniły, reguły krępujące wchodzenie w relacje i związki wcale nie zniknęły. Zmieniły one w większości swój status, z formalnych reguł ewoluowały w nieuświadomione prawidłowości, którymi kierujemy się do dziś dnia, często nie zdając sobie z tego sprawy.

​​Oczywiście nie można powiedzieć, że ludzie wchodzą w związki wyłącznie z osobami o podobnym wykształceniu czy kapitale kulturowym. Ale przyglądając się bliżej badaniom nauk społecznych, zobaczymy, że ludzie nie dobierają się też w pary zupełnie dowolnie.

Jedną z zależności, bardzo wymowną, jest tendencja do zawierania małżeństw z ludźmi, którzy reprezentują podobny poziom wykształcenia do naszego. To w końcu na podobnych poziomach wiedzy i zainteresowań, na wspólnych kontekstach i stylach komunikacji opiera się to słynne „porozumienie dusz”, dzięki któremu możemy rozmawiać całymi godzinami. Homogamia klasowa, czyli dobieranie się na podstawie cech wspólnych (uwarunkowanych klasowo) wciąż obowiązuje, skutecznie uchodzi tylko uwadze scenarzystów komedii romantycznych.

W pewnym sensie to oczywiste. Wybieramy ludzi, z którymi mamy o czym rozmawiać, z którymi łączą nas podobne pasje czy poglądy. Chodzi jednak nie o to, że nie możemy się porozumieć z kimś różnym od nas klasowo czy ekonomicznie – każdy z was znajdzie wiele takich pozytywnych przykładów z własnego otoczenia. Ale poza mikroskalą anegdot o znajomych warto zastanowić się, jak współczesna wizja miłości pozbawiona jest myślenia w kategoriach makrospołecznych.

Łatwiej nam zrozumieć tych, którzy mierzą się z podobnymi problemami, przejawiają podobne fascynacje, myślą i mówią o świecie w podobny sposób. Możliwość wspólnego funkcjonowania w związku opiera się bowiem na tym, że mamy podobne style życia czy sposoby komunikacji (co jest jakże ważne w kulturze terapeutycznej).

Bezkrwawy rewolucjonista poszedł na terapię

czytaj także

To właśnie kryje pod zdaniem: „mamy tyle wspólnych tematów” czy „możemy rozmawiać ze sobą godzinami”. Czy opisując zakochanie się, tak naprawdę nie mówimy o tym, że nasze kapitały kulturowe są w jakimś stopniu tożsame i umożliwiają nam tego rodzaju konwersacje?

Jest wiele praktycznych kwestii, które łatwiej dopasować w obrębie tych samych klas. Wiemy, że podobne sposoby wydawania pieniędzy, spędzania wolnego czasu, pokrewne gusta i preferencje są dobrą bazą, na której można zbudować trwałą relację. Wiemy również, że żadna z tych rzeczy nie jest oderwana od naszej klasy społecznej.

Miłość z jednej klasy

Nie musimy oboje rozmawiać o zmianach na polskim polu literackim przy porannej kawie z ekspresu we własnym mieszkaniu, a wieczorami chodzić do opery, żeby można było mówić o homologii klasowej. Wystarczy, że oboje czytamy książki, nie zaczynamy ciężkiego dnia pracy o świcie i jesteśmy skłonni wydawać pieniądze na aktywność kulturalną.

Miłość i seks w czasie koronawirusa

Znów, nie ma tu oczywiście mowy o determinizmie. Nie jest tak, że podobieństwa w tych kwestiach przebiegają liniowo i wyłącznie wzdłuż hierarchii klasowych. Nie oznacza to również, że nie mogą one być zbieżne dla ludzi o różnych kapitałach. Ale miłość ze swej natury zakłada pewne dopasowanie, porozumienie i harmonię, które łatwiej jest osiągnąć, kiedy łączą nas podobne style życia i konsumpcji, zainteresowania czy światopoglądy. Te z kolei, jak wiadomo, są nierozerwalnie związane z naszym położeniem w strukturze społecznej.

Sfera relacji romantycznych nie jest wyłączona spod władzy społecznych prawideł klasowego przyciągania. Być może ta prosta obserwacja przybliży nas trochę do odpowiedzi na pytanie: o czym mówimy, gdy mówimy o miłości?

**
Kasia Bielecka jest studentką socjologii w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij