Ostatnie działania rządu Morawieckiego wyczerpały cierpliwość UE i głównych przywódców europejskich. Komentarz Macieja Gduli.
W niedzielę premier Mateusz Morawiecki był w Rydze, Tallinie, Wilnie, w Warszawie i w Krynkach przy granicy. Psychoanalityk określiłby to jako nadaktywność. Ma ona zazwyczaj na celu poradzenie sobie z sytuacją, w której podmiot stracił sprawczość, a nadmiar działań ma to ukryć. Co takiego się wydarzyło?
Otóż w ostatnim czasie załamała się cała strategia związana z kryzysem granicznym. Od początku była to sprawa daleko wykraczająca w polityce rządu poza sprawę zabezpieczenia szczelności linii granicznej. Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński chcieli wykorzystać kryzys migracyjny, żeby przeforsować uruchomienie przez Unię Europejską środków na Krajowy Plan Odbudowy. Srogo przelicytowali, a porażka ta dała się przewidzieć.
Potrzebujemy dyplomatycznych rozwiązań, a nie prężenia muskułów
czytaj także
Kilka tygodni temu Morawiecki pojechał do Brukseli. Oprócz buńczucznego wystąpienia przed Parlamentem Europejskim odbył też pragmatyczne rozmowy z Ursulą von der Leyen. Jak donoszą dobrze poinformowane źródła, dogadano się, że środki z KPO trafią do Polski, ale pod warunkiem likwidacji Izby Dyscyplinarnej i przywrócenia zawieszonych sędziów do orzekania. Morawiecki po powrocie do Polski odbił się jednak od weta Ziobry.
W tym momencie postanowiono wykorzystać kryzys na granicy. Polska konsekwentnie odmawiała jego umiędzynarodowienia. Jednym z argumentów było pokazanie Łukaszence i Putinowi, że w momencie zagrożenia jesteśmy w stanie szybko zmobilizować swoje służby. Jednak dużo mocniejszym sygnałem byłaby przecież mobilizacja naszych sojuszników. Nie zrobiono tego, żeby pokazać UE i Niemcom, że jesteśmy jedyną barierą między nimi a uchodźcami przywożonymi przez Łukaszenkę przy współudziale Erdoğana z Bliskiego Wschodu. A skoro jesteśmy jedyną barierą, to należy nam się wsparcie finansowe bez spełniania dodatkowych warunków.
Przyjęta przez rząd taktyka uszczelniania granicy przez dużą mobilizację służb mundurowych miała dwie zdecydowane wady.
Po pierwsze nie była zbyt skuteczna. Do Niemiec przedostało się na pewno około 10 tysięcy migrujących. Prawdopodobnie było ich dwa razy więcej.
Przez Polskę do Niemiec. Czy uchodźcy będą odsyłani nad Wisłę?
czytaj także
Po drugie Unia zaczęła przegrywać ten konflikt wizerunkowo. Na granicę po polskiej stronie nie byli wpuszczani dziennikarze, ale na swój teren wpuścił ich białoruski dyktator. W świat szły obrazki zdesperowanych ludzi, których służby kraju unijnego traktowały gazem i polewaczkami. To zdecydowanie nie rymuje się z poszanowaniem godności i praw człowieka.
Te dwie kwestie i brak działań rządu w sprawie sądownictwa wyczerpały cierpliwość UE i głównych przywódców europejskich. Merkel i Macron rozmawiali z Putinem, a w końcu Merkel zadzwoniła do Łukaszenki i doprowadziła do częściowej, jak na razie, deeskalacji na granicy.
Nie jestem entuzjastą tej rozmowy, bo Łukaszenka i Putin osiągnęli dokładnie to, na czym im zależało. Zalegalizowali przywódcę Białorusi jako partnera krajów Zachodu, mimo że sfałszował wybory i siłą spacyfikował swoje społeczeństwo. Sprawę trzeba jednak oceniać na chłodno. Polski rząd przegrał dwie sprawy, na których mu zależało: uzyskanie funduszy na KPO bez dodatkowych warunków i legalizację Łukaszenki. Obarczanie winą naszych sojuszników byłoby dziecinne i źle wróżyło na przyszłość.
Fiasko polityki PiS podczas kryzysu nie jest przypadkowe. Wynika z przyjętego modelu polityki zagranicznej. W każdej sytuacji rząd chce jakimś cwaniackim zagraniem wyszarpać z UE jak najwięcej. Robi to, współpracując z egzotycznymi partnerami, takimi jak Turcja Erdoğana czy prorosyjski Orbán. Zamiast budowania zaufania z Niemcami i Francją stawia na efekt zaskoczenia. Chce zaszachować kraje, które powinny być naszymi najważniejszymi partnerami.
Dziś Europa w znacznej mierze musi sama poradzić sobie w zmieniającym się świecie. W tej sytuacji, zamiast prowadzić politykę podjazdową wobec Unii, powinniśmy dostać się do jej stabilizującego jądra utworzonego przez pięć największych krajów UE. Muszą nas łączyć interesy, wartości i partnerstwo. Kto tego nie rozumie, działa na szkodę i Europy, i Polski.