Zakaz aborcji próbowano wprowadzać w USA już nie raz, ale każda taka inicjatywa zawsze rozbijała się o konstytucję i Sąd Najwyższy. Tym razem jednak Teksas wpadł na iście szatański pomysł, jak skutecznie zakazać aborcji. Od września konserwatywna mniejszość znów może terroryzować liberalną większość. Tak jak w Polsce.
W Teksasie konstytucyjne prawo Amerykanek do aborcji już nie obowiązuje. Za to każdy nadgorliwiec może się zająć robieniem kokosów na antyaborcyjnej histerii.
Od 1 września aborcja w Teksasie wygląda dokładnie tak jak aborcja w Polsce: albo przymusowa ciąża i poród, albo tabletki poronne przesyłane z innych stanów. Teksas to drugi największy stan USA (jak dwie Polski), z drugą co do wielkości populacją w Stanach – 30 milionów ludzi.
Na tych hektarach funkcjonowały dotychczas 24 kliniki aborcyjne. Obecnie żadna z nich nie oferuje już zabiegu, jeśli obowiązkowe badanie ultrasonografem zarejestruje bicie serca płodu – czyli w większości przypadków, bo można je wyczuć już w piątym, a na pewno w szóstym tygodniu ciąży (czyli często, zanim kobieta w ogóle odnotuje ciążę). Prawo nie przewiduje wyjątków w przypadku gwałtu czy kazirodztwa, lecz tylko wtedy, gdy życie matki jest zagrożone.
czytaj także
To nie koniec. Od początku września każdy Amerykanin może pozwać osobę, która w jakikolwiek sposób pomogła w przeprowadzeniu aborcji w Teksasie, i jeśli wygra w sądzie, otrzyma minimum 10 tysięcy dolarów. Nie musi się martwić o koszty sądowe, a „pomoc w aborcji” jak na razie definiowana jest bardzo szeroko: od lekarza wykonującego zabieg, przez recepcjonistkę w klinice, po kierowcę Ubera, który pacjentkę do kliniki przywiózł, lub siostrę, która ją „wsparła” duchowo czy finansowo.
To właśnie ten mechanizm – włączenie potencjalnie nieograniczonej liczby prywatnych obywateli w nadzorowanie kobiet – zasługuje na szczególną uwagę. Ten nowatorski pomysł niejakiego Jonathana Mitchella, 45-letniego prawnika z Teksasu, sprawia, że środowiska i organizacje walczące o prawo kobiet do aborcji po wprowadzeniu tych zapisów nie mają kogo pozwać ze swojej strony – na razie na wszelki wypadek pozywają każdego sędziego i każdego sekretarza sądowego w Teksasie. Kolejny ciekawy kruczek polega na tym, że w żadnym z wypadków nie jest pozywana za aborcję sama kobieta – chodzi o to, żeby pokazać kobietę jako ofiarę, której ktoś wyprał mózg.
Obie strony wiedzą, że nawet przy obecnym składzie Sądu Najwyższego nowe prawo może się okazać niekonstytucyjne, gdy faktycznie tam trafi. Demokraci odgrażają się, że skoro tak, to może Kalifornia powinna pozwolić obywatelom pozywać innych obywateli za posiadanie broni (na co republikanie z przekąsem zauważają, że z obostrzeniami dotyczącymi posiadania broni w liberalnych stanach do pewnego stopnia tak właśnie jest).
Faktem jest również to, że jakkolwiek Sąd Najwyższy nie rozpatrzył jeszcze żadnej sprawy związanej z nowym prawem, jednocześnie uznał większością głosów 5 do 4, że na razie podpisane przez gubernatora Teksasu prawo jest legalne.
I tutaj dygresja na temat Sądu Najwyższego, w tym wypadku kluczowa. Mimo że amerykańskie społeczeństwo staje się z roku na rok coraz bardziej liberalne, kierunek, w którym zmierza Sąd Najwyższy USA, bynajmniej tego nie odzwierciedla. Winę za to ponosi sama archaiczna struktura amerykańskiego systemu rządzenia, która w praktyce pozwala konserwatywnej mniejszości terroryzować znacznie bardziej liberalną większość. Widzimy to w amerykańskim Kongresie, zwłaszcza w Senacie, a od teraz również w Sądzie Najwyższym.
Przyszłość Roe v. Wade, sprawy sądowej, która zalegalizowała aborcję w USA w 1973 roku, stoi pod znakiem zapytania od lutego 2016 roku, gdy zmarł konserwatywny sędzia Antonin Scalia. Lider republikanów w Senacie Mitch McConnell wykombinował wtedy, że kończący prezydenturę Barack Obama nie zmusi go do zatwierdzenia nowego liberalnego sędziego Sądu Najwyższego, a tymczasem może zdarzy się cud i Hilary Clinton nie wygra wyborów prezydenckich.
Sąd pod prąd. Skrajna konserwatystka na miejsce Ruth Bader Ginsburg
czytaj także
Tym cudem okazał się Donald Trump, który może i łapie kobiety za cipkę, ale dał konserwie aż trzech konserwatywnych sędziów (Neila Gorsucha w kwietniu 2017 roku, Bretta Kavanaugha w sierpniu 2018 i Amy Coney Barrett w październiku 2020 roku), czym zamroził sądową „moralność” Ameryki na najbliższe czterdzieści lat.
Liberalnym kandydatem Obamy, któremu McConnell wyciął tamten numer, był obecny prokurator generalny prezydenta Joe Bidena – Merrick Garland, który zapowiedział, że jego urząd pozwie Teksas za łamanie amerykańskiej konstytucji. Sam prezydent zapowiedział walkę o prawo Amerykanek do aborcji, a przywódczyni demokratów w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi ogłosiła, że Kongres zabierze się za kodyfikowanie prawa aborcyjnego.
Na razie jednak najważniejsze jest to, co się dzieje w praktyce – dla obu stron. Mimo że wielu konserwatystów ma wątpliwości co do sposobu, w jaki zadziałał Teksas, konserwatywne media nie kryją ulgi, że liczba aborcji w Teksasie z dnia na dzień gwałtownie spadła. Kliniki nie zamierzają ryzykować kosztów związanych z łamaniem prawa, obrona nie zdążyła się jeszcze zorganizować i ocenia się, że ponad 80 proc. przypadków, w których wcześniej dokonano by aborcji, skończy się urodzeniem dziecka.
czytaj także
Tymczasem należy mieć na uwadze dwie rzeczy. Po pierwsze fakt, że inne konserwatywne stany natychmiast podchwycą cyniczny wybieg Teksasu i już wkrótce aborcja stanie się niemożliwa również w takiej Alabamie czy Arizonie. Po drugie, teksańska praktyka przyzwyczaja społeczeństwo do stopniowego obostrzania prawa i odbierania dostępu do aborcji w sposób, który pozwala uniknąć bezpośredniej konfrontacji w Sądzie Najwyższym.
Potem – być może już na jesieni tego roku, gdy do sądu trafi sprawa stanu Missisipi walczącego o delegalizację aborcji po 15. tygodniu ciąży – decyzja sądu, w którym bigoci mają większość, będzie już tylko formalnością.