Kiedy PiS mówi o obronie bezpieczeństwa kraju, opozycja nie może dać się wciągnąć w jego retorykę „bronimy granicy, gromadzimy się wokół flagi, kto nie z nami, ten zdrajca!”. To prowadzi do normalizacji stanu wyjątkowego.
Sejm odrzucił wniosek Lewicy o uchylenie decyzji prezydenta o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w miejscowościach przy granicy z Białorusią w województwach podlaskim i lubelskim. Wiadomo było, że tak się to skończy, od momentu, gdy w zeszły wtorek poseł Dziambor zadeklarował w TVN24, że Konfederacja poprze w tej sprawie rząd.
Ciekawe było co innego: jak obóz rządzący będzie bronił swojej decyzji w sejmowej debacie oraz to, jak ostatecznie zachowa się opozycja. Wcale nie było bowiem pewne, jak zagłosują poszczególne kluby.
Rząd nie przedstawił argumentów
Strona rządowa znów nie przedstawiła żadnych argumentów, które uzasadniałyby wprowadzenie stanu wyjątkowego. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Paweł Soloch, oraz szef MSW, Mariusz Kamiński, straszyli sytuacją na polsko-białoruskiej granicy. „Łukaszenka sprowadza samolotami z Iraku tysiące migrantów, rozmawia z Marokiem o stworzeniu kolejnego kanału przerzutowego, za chwilę na północnowschodniej granicy UE możemy mieć kolejny kryzys migracyjny” – opowiadał Kamiński. Zapewniał przy tym, że Polska nie ustąpi ani o milimetr, twardo będzie bronić swojej granicy i zewnętrznej granicy Unii.
Stan wyjątkowy w Polsce: temu rządowi szczególnie trudno zaufać
czytaj także
Paweł Soloch przestrzegał z kolei przed manewrami Zapad, które w tym roku nie tylko zgromadziły rekordową liczbę żołnierzy (200 tysięcy), ale mają być także powiązane – zdaniem Solocha – z kryzysem migracyjnym. Niestety, nie wyjaśnił, jak konkretnie. Podsycał za to panikę stwierdzeniami typu: „Można zaryzykować tezę, że poziom zagrożenia przy granicy jest największy od rozpadu ZSRR”. Biorąc pod uwagę, że dopiero dwa lata po rozpadzie ZSRR rosyjskie wojska zaczęły opuszczać terytorium Polski, jest to dość ekscentryczna teza.
Żaden z dwóch przedstawicieli strony rządowej nie wykazał też, w jaki sposób sytuacja, którą tak barwnie opisywali, uniemożliwia państwu odpowiedź w ramach normalnych, konstytucyjnych środków. Polska nauka prawa konstytucyjnego jest dość zgodna, że dopiero ich wyczerpanie stwarza przesłanki do sięgnięcia po któryś ze stanów nadzwyczajnych.
Reprezentanci rządu nie próbowali też nawet wytłumaczyć, czemu w rozporządzeniu prezydenta ograniczono akurat te, a nie inne wolności obywatelskie. Wątpliwości budzi zwłaszcza zamknięcie terenów przygranicznych dla mediów. Nawet na froncie są przecież korespondenci wojenni. Demokratyczna władza nie powinna operować w ciemności. Społeczeństwo ma prawo patrzeć jej na ręce, a bez wolnych mediów na miejscu jest to praktycznie niemożliwe. Można się też spierać, czy brak wiarygodnych mediów na granicy nie będzie pomagać dezinformacyjnym atakom ze strony rosyjskiej czy białoruskiej – jeśli takie się pojawią.
Premier broni granic przed opozycją
Pomijając wszystkie słabości wystąpień Kamińskiego i Solocha, na tle przemówienia Morawieckiego były one szczytem merytoryki. Premier nie przedstawił w Sejmie żadnego racjonalnego argumentu za stanem wyjątkowym, swoją mowę wykorzystał niemal w całości do ataku na opozycję.
Dwukrotnie wezwał opozycję do przeprosin za słowa Frasyniuka i Wałęsy – choć nie pełnią oni żadnych funkcji w żadnej z sejmowych partii, a chyba nawet do żadnej nie należą. Obrażał opozycyjnych polityków, zarzucając im: „na scenie ustawionej przez architektów z Mińska i Moskwy wy odgrywacie rolę tam oklaskiwaną”. Tradycyjnie dla polityków PiS oskarżył opozycję o działanie kwalifikujące się jako zdradę. Michał Kolanko, komentator, któremu trudno zarzucić zdecydowaną wrogość wobec PiS, skwitował to wszystko na Twitterze: „Z przemówienia Morawieckiego wynikało, że głównym zagrożeniem dla Polski jest opozycja”.
czytaj także
Gdy opozycja zaczęła przedstawiać swoje argumenty, Morawiecki zachowywał się, jakby zabierał się do opuszczenia sali, choć ostatecznie pozostał na debacie. Wyszedł za to Jarosław Kaczyński – było nie było wicepremier od bezpieczeństwa. Takie zachowanie pokazuje doskonale, że PiS w całym manewrze ze stanem wyjątkowym nie chodzi o żadne bezpieczeństwo. Gdyby faktycznie o to chodziło, to zwołana zostałaby Rada Bezpieczeństwa Narodowego, realnie szukano by konsensusu ze wszystkimi poważnymi siłami politycznymi. W Sejmie Morawiecki zachowywał się tymczasem tak, jakby zależało mu na sprowokowaniu konfliktu z opozycją, spaleniu wszelkich mostów i zablokowaniu współpracy w przyszłości.
Nie oddać PiS bezpieczeństwa, nie normalizować stanu wyjątkowego
Opozycja niemal w całości poparła wniosek o uchylenie prezydenckiej decyzji o stanie wyjątkowym. Z demokratycznego bloku wyłamało się tylko PSL, które wstrzymało się od głosu. Decyzja, by głosować przeciw decyzji prezydenta, musiała być szczególnie trudna zwłaszcza dla PO. Elektorat tej partii wydaje się mocno podzielony w kwestii tego, co w ostatnich tygodniach dzieje się nie tylko na granicy. Tyleż nie ufa PiS, co do zasady podziela argumenty rządzącej partii w kwestii bezpieczeństwa granic i konieczności kontroli migracji.
W Sejmie wyraźnie brakowało w poniedziałek dwójki opozycyjnych liderów: Donalda Tuska i Szymona Hołowni. Nic nie odbierając mowom, jakie wygłosili Tomasz Siemoniak i Hanna Gil-Piątek, na przemówienie premiera powinien odpowiedzieć z drugiej strony ktoś największej politycznej wagi. Także Lewica lepiej by wypadła, gdyby wystawiła do debaty jednego z liderów prowadzących partię do wyborów w 2019 roku – najlepiej Adriana Zandberga.
Stan wyjątkowy, kryzys na granicy, polityka Łukaszenki i jego patronów z Kremla stawia opozycję w bardzo trudnej sytuacji, zamyka ją w politycznym imadle. Z jednej strony nie może ona oddać PiS tematu bezpieczeństwa granic, dać się ustawić w roli siły politycznej, całkowicie ignorującej bezpieczeństwo narodowe, poświęcającej je w imię partyjnych gier bądź „naiwnego humanitaryzmu”. Z drugiej strony, nie może dać się też szantażowi PiS, nie może godzić się na normalizację stanu wyjątkowego i towarzyszącej mu retoryki rządowego obozu: „bronimy granicy, gromadzimy się wokół flagi, kto nie z nami, ten zdrajca!”. Zwłaszcza w przypadku tej władzy – z jej pogardą dla konstytucyjnych norm i autorytarną mentalnością – byłoby to samobójstwo. Słowa Morawieckiego – „wprowadzamy stan wyjątkowy nie po to, żeby ograniczać wolność, ale żeby zapewniać wolność” – niepokojąco dźwięczą orwellowską nutą.
W poniedziałek w Sejmie nie widać było, by opozycja miała dobry pomysł, jak wyjść z tego imadła. Opozycyjni stratedzy już teraz powinni nad nim pracować. Tym bardziej że jeśli stan wyjątkowy „zażre” politycznie, PiS będzie jeszcze sięgać po to narzędzie, kreując mniej lub bardziej rozdmuchane zagrożenia, rzekomo wymagające nadzwyczajnych środków. Gdyby władza poprosiła o przedłużenie obecnego stanu wyjątkowego albo przygotowała w przyszłości następny, cała opozycja musi mieć dobre argumenty, czemu tę decyzję należy uchylić – nie tylko w imię obrony obywatelskich wolności przed roszczeniami ministrów od bezpieczeństwa, ale także w imię bezpieczeństwa narodowego. Chyba że PiS nie będzie wyjątkowo grał znaczonymi kartami i zagrożenie będzie naprawdę wymagało nadzwyczajnych środków.