Kraj

PiS bierze media lokalne. Czarny dzień dla wolności słowa w Polsce

Partia Kaczyńskiego na miękko, bez ustawy czy awantur w parlamencie, rękami kontrolowanej przez rząd spółki przeprowadziła dziś „repolonizację” mediów lokalnych.

Orlen ogłosił zakup Polska Press – faktycznego monopolisty na polskim rynku prasy lokalnej. Polska Press ma w swoim portfolio ponad 20 dzienników regionalnych (m.in. „Dziennik Zachodni”, „Gazetę Wrocławską”, „Gazetę Krakowską”) oraz ponad 150 tygodników.

Prezes Orlenu, Daniel Obajtek, mówi o „optymalizacji marketingu” i „rozwoju Big Data”, przekonuje, że zakup to realizacja strategii biznesowej spółki na następną dekadę. Nie jest w tym jednak specjalnie przekonujący: wiadomo, że decyzja ma wymiar również, jeśli nie przede wszystkim, polityczny. Ma pomóc nie tyle Orlenowi w realizacji celów biznesowych, ile rządzącej dziś partii w realizacji celów politycznych.

Powiedzmy to wprost i mocno, bo sytuacja tego wymaga: 7 grudnia 2020 roku to czarny dzień dla wolności słowa w Polsce. To wielki krok w stronę standardów panujących czy to na orbánowskich Węgrzech, czy w Rosji Putina.

PiS na miękko, bez wprowadzania ustawy, bez awantur w Sejmie i Senacie, rękami kontrolowanej przez rząd spółki przeprowadza operację „repolonizacji” mediów lokalnych. Co w praktyce najpewniej będzie oznaczać poddanie ich ściśle partyjnej kontroli.

Zastanawiacie się, co PiS zrobi z mediami? Oto sprawdzony przewodnik

Scenariusz węgierski na polskie realia

Fakt, że Polska Press zajmowała aż tak dominującą pozycję w segmencie mediów lokalnych, był z pewnością powodem do niepokoju i być może powinien stać się przedmiotem interwencji państwa. Ale nie takiej.

Przejęcie niemal wszystkich istotnych regionalnych dzienników i tygodników przez państwową spółkę w niczym nie polepsza sytuacji w segmencie prasy lokalnej, a wręcz ją pogarsza. Monopolista prywatny, zmuszony liczyć się z rachunkiem ekonomicznym i elementarnymi życzeniami czytelników, zostaje zastąpiony przez monopolistę państwowego, który liczyć się musi wyłącznie z życzeniami politycznego układu decydującego o tym, kto kieruje Orlenem. Trudno wyobrazić sobie, by przejęte przez Orlen media były w stanie obiektywnie patrzeć na ręce rządowi w Warszawie lub powiązanym z nim lokalnym politykom.

Widzieliśmy, jak to wyglądało na Węgrzech. W ciągu ostatniej dekady powiązana z Orbánem oligarchia – bogacąca się na rządowych kontraktach – wykupiła większość niezależnych mediów, usuwając z nich niewygodne dla władzy treści. Ocenia się, że nawet 90 proc. mediów na Węgrzech jest dziś pod kontrolą rządu lub związanych z nim oligarchów.

Orban – kat niezależnych mediów

Jakie są tego efekty, mogliśmy się przekonać niedawno, przy okazji seksskandalu z udziałem europosła Józsefa Szájera. O udziale konserwatywnego, homofobicznego polityka w gejowskiej orgii na 25 osób w Brukseli pisały i mówiły media w prawie całej Europie – poza Węgrami.

Węgrzy nie bardzo mieli szanse dowiedzieć się ze swoich mediów, co właściwie zrobił Szájer – większość mówiła tylko o „udziale w domówce” i „naruszeniu przepisów epidemicznych”. Jest oczywiste, że w tak ukształtowanej przestrzeni medialnej społeczeństwo nie jest w stanie efektywnie sprawować kontroli nad władzą, patrzeć jej na ręce czy wyrobić sobie opartego na faktach zdania na temat jakości jej rządów.

Seksskandal w Brukseli, albo przypadek Józsefa S.

Kaczyński zawsze zafascynowany był tym aspektem rządów swojego sojusznika z Budapesztu. W filozofii politycznej lidera PiS nie ma bowiem miejsca na niezależne media, w imieniu społeczeństwa patrzące na ręce każdej władzy. Media są dla Kaczyńskiego zawsze czyjeś: jak nie są nasze, to są naszych przeciwników. A skoro są naszych przeciwników, to trzeba je zwalczać jak każdego innego politycznego konkurenta. Ponieważ Kaczyński i jego akolici są tyleż bez podstaw, co szczerze przekonani, że „media III RP” ich szykanowały, zwalczały, zamilczały, odbierały głos, to w walce z wrogimi mediami nie mają żadnych skrupułów.

W ciągu ostatnich pięciu lat Kaczyńskiemu nie udało się wyhodować swoich oligarchów tak, jak udało się to Orbánowi. W rolę oligarchów wchodzą jednak płynnie kontrolowane przez rządzącą partię spółki skarbu państwa.

Już wcześniej PiS używał ich do realizacji swoich propagandowych i politycznych celów. Spółki skarbu państwa hojnie wydawały swoje budżety reklamowe na materiały w bliskich układowi władzy tytułach prasowych. Jak dla „Press” wyliczył Kantar, tylko między styczniem a wrześniem tego roku największe spółki skarbu państwa (Orlen, Bank Pekao SA, Lotos, KGHM Polska Miedź) zakupiły reklamy warte 19,49 mln zł w tygodniku „Sieci”, 9,22 mln w „Gazecie Polskiej”, 8,71 mln w „Do Rzeczy”. Ceny nie uwzględniają rabatów, więc realnie mogą być niższe. Niemniej jednak liczby pokazują skalę wsparcia państwowych spółek dla słabo sprzedających się bliskich partii rządzącej mediów.

Najlepiej sprzedające się w tym zestawie „Sieci” osiągają w tym roku sprzedaż maksymalnie na poziomie 40 tysięcy egzemplarzy – ponad dwukrotnie mniej niż „Polityka” (95 tysięcy w sierpniu), która w tym samym okresie, według Kantara, dostała za reklamy ze spółek skarbu państwa zaledwie 0,26 mln złotych – 33,5 razy mniej niż tygodnik Karnowskich.

Ruch Orlenu to jednak nowa jakość. Władza nie tylko używa pieniędzy publicznych spółek do wspierania bliskich sobie mediów, ale przy ich pomocy wykupuje media do tej pory wobec niej neutralne lub wrogie. Zwiększa w ten sposób portfel tytułów pod kontrolą władzy, co najpewniej realnie ograniczy pluralizm głosów w polskiej przestrzeni medialnej.

Platforma do walki z samorządem

Oczywiście, media lokalne to schyłkowa branża, na całym świecie przeżywająca kryzys. Można zastanawiać się, czy faktycznie staną się one użytecznym dla PiS narzędziem. Obawiam się jednak, że przynajmniej z perspektywy ostatnich wyborów widać, że mogą być całkiem przydatne.

Liniowa telewizja też jest w odwrocie, a jednak wpływ TVP na słabiej wykształconych, starszych, wykluczonych cyfrowo wyborców bez wątpienia pomógł PiS wygrać wybory w 2019 roku, a Andrzejowi Dudzie w 2020. Do tych samych grup odbiorców ma pomóc dotrzeć zakup lokalnych, papierowych gazet.

Każda z nich posiada przy tym swój portal. Jak na Twitterze zwrócił uwagę publicysta „Kontaktu” Jan Jęcz: „Portale Dziennika Zachodniego, Dziennika Bałtyckiego czy Dziennika Polskiego 24 to żyła złota dla każdego, kto chce posiadać olbrzymią bazę danych o użytkowniczkach internetu w Polsce, pełną informacji o ich preferencjach konsumenckich, zainteresowaniach, lokalizacji itd. […] Takie dane można wykorzystać nie tylko w celach marketingowych, lecz także np. w trakcie kampanii wyborczych. PiS jako partia świetnie odnajdująca się w świecie cyfrowym z pewnością chętnie skorzystałaby z danych Polski Press”.

Najbliższe wybory to wybory lokalne w 2023 roku. Można spodziewać się, że przejęcie mediów Polska Press ma pomóc PiS osiągnąć w nich dobre wyniki. W 2018 roku partii udało się odbić szereg sejmików wojewódzkich, odbierając PO i PSL władzę w ich matecznikach – na Dolnym Śląsku w wypadku tej pierwszej, w świętokrzyskim i lubelskim w przypadku ludowców. Rządząca partia przegrała jednak spektakularnie w miastach – nie tylko tych największych.

Spodziewałbym się więc, że przejęte przez Orlen media lokalne staną się narzędziem walki z opozycyjnym samorządem miejskim. Tym bardziej że niezależny od partyjnej centrali samorząd, podobnie jak wolne media, nigdy nie mieścił się w światopoglądzie Kaczyńskiego. Samorząd dla prezesa PiS był nie sukcesem III RP, ale miejscem podejrzanych układów.

Oczywiście, dobrze, gdy lokalne media bez taryfy ulgowej patrzą na ręce miejscowym włodarzom. Fakt, że w wielu polskich miastach u władzy od dekad pozostają te same osoby, z pewnością nie świadczy o zdrowiu lokalnej demokracji. Nie sposób jednak uwierzyć, że realnie kontrolną funkcję w większych i mniejszych miastach będą zdolne pełnić media sterowane za pośrednictwem Orlenu z Nowogrodzkiej.

Jak wygląda „kontrola” władzy lokalnej przez media bliskie PiS, najlepiej pokazują zrealizowane w manierze nagonki materiały TVP na temat Pawła Adamowicza. Można się obawiać, że Nowogrodzka chciałaby podobnej linii lokalnych gazet wobec prezydentów Wrocławia, Lublina i innych miast od lat pozostających poza zasięgiem kandydatów PiS.

Nie będzie co zbierać

Oczywiście, od takich mediów najpewniej odpłyną czytelnicy i profesjonalni dziennikarze. Skończy się podobnie jak z Trójką czy innymi mediami robionymi przez to środowisko.

Nie ma się jednak z czego cieszyć. PiS, przez Orlen, przejmuje teraz prawie całą prasę lokalną i może prawie całą prasę lokalną zaorać. Łatwo jest zmienić lokalne tytuły w nachalne partyjne gazetki, trudniej będzie odzyskać zaufanie odbiorców, którzy po prostu mogą odwyknąć od czytania jakichkolwiek mediów lokalnych, poza powierzchownie relacjonującymi lokalne wiadomości portalami.

Pojawiający się na marginesach lewicy argument, że zakup Orlenu to dobra decyzja, bo publiczna własność jest lepsza niż prywatna, jest niepoważny. Media publiczne to nie media państwowej spółki. Pluralizm medialny nie polega na tym, że wraz ze zmianą władzy w Warszawie zwycięska partia lub koalicja bierze media lokalne jako kolejny łup.

Media znajdują się w podwójnym kryzysie: doraźnym, wywołanym przez pandemię, i długoterminowym, związanym z wyczerpywaniem się przedinternetowego modelu biznesowego. Oparta na pluralizmie mediów sfera publiczna, by przetrwać, być może będzie potrzebowała państwowego wsparcia dla wydawców prasy i prywatnych telewizji. PiS zabiera się jednak do tego w tak patologiczny sposób, że efektem będzie najpewniej backlash wobec jakiejkolwiek obecności państwa na rynku mediów czy w ogóle w gospodarce.

I trudno się dziwić. Tak jak po Jacku Kurskim naprawdę trudno jest bronić idei mediów publicznych, tak po tym, jak PiS używa spółek skarbu państwa, trudno odpierać liberalną krytykę państwowej własności, wskazującą, że nieodłącznie związane są z nią liczne pokusy nadużycia (synekury dla krewnych i znajomych królika, używanie środków państwowych spółek do promocji własnej polityki itd.).

Środowiska, którym zależy, by po PiS-ie ktokolwiek jeszcze wierzył tu w państwo, muszą zacząć pracować nad lepszymi argumentami niż „cztery nogi (własność publiczna) dobre, dwie nogi (własność prywatna) złe”. Bo ruch Orlenu przy maksimum symetryzmu trudno uznać za jakąkolwiek dobrą zmianę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij