Jak mieć udane życie seksualne? Trzeba zacząć od obalenia kilku mitów. Tego o wyższości seksu spontanicznego nad planowanym i penetracyjnego nad każdym innym. O penisocentryzmie i o tym, czy pytanie o zgodę zabija radość ze zbliżenia. A wreszcie o milczeniu w łóżku i o tym, czy na dobry seks zasługują tylko młodzi, szczupli i w pełni sprawni – mówi nam psycholożka i seksuolożka Kasia Koczułap.
Paulina Januszewska: Edukacja seksualna w Polsce kuleje, dlatego większość ludzi jest skazana na poszukiwanie wiedzy w sieci. 150 tysięcy osób robi to na twoim Instagramie „Co z tym seksem?”. O co pytają?
Kasia Koczułap: Jedną z najliczniejszych grup wśród moich obserwatorów i obserwatorek są młode dziewczyny, dlatego dużo wiadomości, które dostaję, dotyczy dojrzewania i rozpoczęcia aktywności seksualnej. Wraz z wiekiem i nabywaniem doświadczenia wątpliwości pojawia się znacznie więcej i stają się one coraz bardziej różnorodne, bo takie też jest, a na pewno może być życie seksualne. Niezmienne zaś wydają się stojące za pytaniami motywacje – ciekawość, chęć zmian i rozwoju, ale również strach i wstyd.
Przed czym?
Zacznę od strachu, który społecznie i kulturowo zaszczepia się przede wszystkim w kobietach niemal od momentu wystąpienia u nich pierwszej miesiączki. Chodzi o ciążę, której obawiamy się niekiedy bardziej niż infekcji przenoszonych drogą płciową. Powód? Konserwatywne i religijne, a więc dominujące w polskiej debacie publicznej środowiska traktują środki antykoncepcyjne i aborcję jak największe zło, a sam seks jako źródło grzechu i winy. Jeśli nawet odłożymy na bok światopogląd, zauważymy, że wyrosłe na takim gruncie przesądy wciąż trzymają się mocno. Nawet wśród dobrze wykształconych, dorosłych kobiet.
Była wykładowczyni z Uniwersytetu Śląskiego straszyła swoje studentki spiralą domaciczną, twierdząc, że stosujące tę metodę antykoncepcji kobiety rodzą później dzieci z antenkami w głowach.
Część kobiet w ogóle nie stosuje żadnych środków antykoncepcyjnych. Z różnych powodów: finansowych, związanych z dostępem do opieki zdrowotnej, ale też wynikających z braku wiedzy lub przekonania o szkodliwym wpływie antykoncepcji hormonalnej na zdrowie czy wygląd. Mężczyźni z kolei nie chcą używać prezerwatyw. Często skarżą się, że gumka ogranicza im czerpanie przyjemności z seksu, a także przekonują swoje partnerki, że stosunek przerywany działa. Niektóre z nich same tak uważają. Nie mniej mitów krąży wokół antykoncepcji awaryjnej, która w Polsce traktowana jest na równi z przerwaniem ciąży. A o samej aborcji mówi się już jak o zbrodni i odmawia jej się Polkom od lat. Cała ta sytuacja sprawia, że to na kobiety zrzuca się całą odpowiedzialność za bezpieczny seks. Jak tu więc nie drżeć na samą myśl o współżyciu?
Kara za skargę. Studenci ze Śląska na celowniku Ordo Iuris i policji
czytaj także
Wspominałaś, że strachowi towarzyszy wstyd. Czym się przejawia?
Głównie brakiem komunikacji. Wyznajemy zasadę, że o seksie się nie gada, seks się robi. Sam. Wierzymy, że ta umiejętność spada na nas z nieba w dniu 18. urodzin albo po ślubie. To tak nie działa. Wprawdzie seks jest potrzebą fizjologiczną, fizjologiczna jest też erekcja i nawilżenie pochwy (pod warunkiem, że jesteśmy zdrowi). Ale już przyjemność z seksu, szukanie bliskości, budowanie relacji to coś, czego musimy się nauczyć tak samo jak chodzenia, mówienia i pisania. Nie da się tego osiągnąć bez rozmowy. Niestety problemy zaczynają się już na etapie doboru słownictwa. Cipki i penisy zamieniamy na „to” lub „tam, na dole”, oblewając się rumieńcem. O nazywaniu czynności seksualnych nie wspomnę. Jak mamy jednak się tego nauczyć, skoro zawodzą na tym polu zagubieni w seksualności rodzice, a edukacja seksualna w szkołach nie istnieje?
Czy oni także zwracają się z tym problemem do ciebie?
Czasem po prostu pokazują swoim dorastającym pociechom mój profil. Ale są też tacy, którzy mają młodsze dzieci i zadają mnóstwo pytań o granice pomiędzy edukacją a seksualizacją, o to, kiedy zacząć z dziećmi rozmawiać i w jaki sposób. Zastanawiają się, czy powinni swoim maluchom pozwalać na bieganie nago po plaży, czy mogą czasem spać z dzieckiem w jednym łóżku i wspólnie się kąpać, czy i jak mają reagować na masturbację. To temat rzeka, podgrzewany przecież mocno przez konserwatywne środowiska.
Dzieciaki nie mają podstawowej wiedzy. Ich zdrowie jest rozgrywane politycznie [rozmowa]
czytaj także
I co odpisujesz takim rodzicom?
Zwykle pokazuję, że niczego nie można robić na siłę. Kluczem do sukcesu jest uważność, umiejętność słuchania, wnikliwa obserwacja potrzeb oraz emocji dziecka, a także respektowanie jego granic. No i samej/samemu należy się edukować. Jednak mamy z tym spore kłopoty. Również w „dorosłych” relacjach. W efekcie dzieci czerpią po kryjomu wiedzę z pornografii, a my sami uprawiamy w milczeniu kiepski seks, byle nie musieć konfrontować się z rzeczywistością i partnerem czy partnerką. Tymczasem frustracja narasta.
I potem trafia to do obcej osoby, na przykład na Instagramie.
Niekiedy łatwiej jest zwierzyć się seksuolożce z internetu niż mężowi. Co chwila czytam obszerne, szczere wyznania, w których ktoś ze szczegółami opisuje swoje problemy seksualne, po czym pyta: „Co mam teraz zrobić?”. Często odpowiadam: „Przekaż swojej partnerce/partnerowi dokładnie to, przed chwilą powiedziałaś/-eś mnie”. Albo skorzystaj z pomocy specjalisty/specjalistki.
Działa?
To bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Zdaję sobie sprawę, że większość z nas nie ma pojęcia, jak rozmawiać w sposób niezagrażający i nieoceniający nas oraz tej drugiej osoby. Gdy chcemy na przykład zakomunikować chęć spróbowania czegoś nowego, jesteśmy przekonani, że partner czy partnerka odbierze to jako atak na siebie i dowód, że druga strona nie jest usatysfakcjonowana dotychczasowym wspólnym seksem lub ma dziwne upodobania. Tymczasem w seksie liczy się szczerość i tak naprawdę wszystko jest w nim dozwolone, dopóki żaden z jego uczestników nie doznaje dyskomfortu lub krzywdy.
Sporo uwagi poświęcasz nadużyciom seksualnym, które – jak wynika z przeprowadzanej przez ciebie na Instagramie ankiety – nie są rzadkością. Jak to wygląda w liczbach?
21 proc. osób biorących udział w moim minibadaniu uważa, że nie ma obowiązku respektowania granic pracownicy seksualnej. Jeśli ta zgadza się na penetrację waginalną, to – zdaniem wskazanych respondentów i respondentek – można wymusić na niej również seks oralny. 39 proc. wskazało, że gdy pijana dziewczyna leży i nic nie mówi, to znaczy, że zgadza się na seks. Dla 12 proc. nieoczekiwana penetracja analna w trakcie zbliżenia pary w stałym związku nie jest nadużyciem. Z kolei 8 proc. nie widzi niczego niepokojącego w tym, że mąż naciska na żonę, gdy ta odmawia stosunku.
czytaj także
Napisałaś, że wyniki cię zmroziły. Dlaczego?
Na mój instagramowy profil nie trafiają przypadkowi ludzie. To osoby, które poszukują wiedzy, w jakimś stopniu są świadome swojej seksualności i chcą ją odkrywać. Prowadzę swoje konto intensywnie od ponad roku i bez przerwy opowiadam o tym, czym jest świadoma zgoda na seks. Byłam więc przekonana, że moi obserwatorzy i obserwatorki osłuchali się z tym tematem. Tymczasem okazuje się, że wciąż wielu i wiele z nich ma duży problem z dostrzeżeniem nadużyć. Odsetki wprawdzie nie wydają się duże, no bo kogo ma przestraszyć marne 8 proc.? Niestety za nimi kryje się 3 tysiące osób. I to już robi wrażenie. Skoro w tak małej grupie sporo osób ma wątpliwości co do konsensualnego seksu, to nawet nie chcę myśleć, jak musi to wyglądać w skali ogólnospołecznej.
Konsensualny seks to pojęcie, które wprawdzie dopiero raczkuje w polskiej debacie publicznej, ale już zdążyło mocno spolaryzować społeczeństwo. Jego przeciwnicy twierdzą, że jak tak dalej pójdzie, uprawianie seksu będzie wymagało pisemnej zgody.
Znam ten argument. Jest on całkowicie nietrafiony. Stosują go osoby, które najwyraźniej nie potrafią pytać o zgodę i wymuszają seks na innych, a także nie starają się nawet zastanowić, czy idą do łóżka z kimś, kto faktycznie ma na to ochotę. Powiedzmy sobie wprost: problem z uzyskaniem zgody na seks mają przemocowcy. Jeśli dbasz o to, by druga osoba chciała seksu z tobą, i pytasz ją o zgodę wprost lub potrafisz odczytać jej mowę ciała, to nie będziesz mieć żadnych wątpliwości. Niestety mimo tych oczywistości dla wielu osób koncept consentu jest czymś szokującym.
Czyli co, robią to na siłę?
Zwłaszcza z relacji moich obserwatorek wynika, że uprawiają bardzo dużo bólowego, nieprzyjemnego, a nawet przemocowego seksu pod presją. Wszystkich z kolei dziwi, że w trakcie seksu można rozmawiać, zapytać: „czy jest ci dobrze?”, „jak się czujesz?” itd. Wielu osobom jest trudno zrozumieć, że na drugiego człowieka można patrzeć z uważnością i wychwytywać zmiany jego nastroju. Ale przecież jeśli twoja partnerka przestaje się ruszać, ma spięte ciało albo twarz wykrzywia jej grymas bólu, to znaczy, że coś jest nie tak. Seks to interakcja – obserwujesz i reagujesz. Ale zanim w ogóle do czegoś dojdzie, musisz zacząć od zgody.
I tu pojawia się kolejny popularny kontrargument: „to zabije nastrój”.
Bzdura. Mam dość słuchania, że pytanie o zgodę utrudnia współżycie, zabija element spontaniczności i radość w seksie. Przeciwnie. Najseksowniejsza w łóżku jest właśnie zgoda, bo stanowi dowód, że drugiej osobie zależy na naszej przyjemności, komforcie i bezpieczeństwie. To nie żaden dodatek, ale pierwszy i obligatoryjny punkt kontaktu seksualnego. Bez zgody nie ma seksu, ale gwałt lub inna forma przemocy seksualnej, na którą niestety społeczeństwo daje przyzwolenie, a osoby wykorzystane spuszczają zasłonę milczenia. Większość z nich to kobiety, które piszą mi, że koncept zgody otwiera im oczy. Nagle zdają sobie sprawę, że seks pod presją to już nadużycie. „A ja myślałam, że tak po prostu musi być. Sądziłam, że jak mi się za bardzo seksu nie chce, to przecież jestem w związku i trzeba” – piszą mi zarówno młode dziewczyny, jak i kobiety w wieloletnich związkach małżeńskich.
Tak wygląda sytuacja dziewczyn i młodych kobiet w świecie bez edukacji seksualnej
czytaj także
Ale dostajesz też wiadomości w stylu: „takie jest życie, więc nie widzę powodu, dla którego seks wtedy, kiedy tylko facet ma ochotę, był jakimś wymuszeniem”.
Owszem. Tak większość z nas została wychowana. Dziewczynki są uczone i socjalizowane do tego, by być potulnymi, łagodnymi, nie sprawiać problemów, nie robić awantury, nie psuć atmosfery, nie protestować. Potem dorastają i to przeświadczenie z nimi zostaje. Dorosłe kobiety nie chcą psuć wszystkim miłego wieczoru, gdy kolega na imprezie firmowej je obmacuje czy klepie po tyłku. Nie chcą wszczynać kłótni, gdy mężowie natarczywie kierują ich głowy w stronę rozporka, a one nie mają ochoty na seks oralny. Jesteśmy przyzwyczajone, że gwiżdże się na nasz widok, łapie za biust, używa niewybrednych określeń, komentuje nasze tyłki i nogi, że się nam mówi, co by się z nami zrobiło. Do tego stopnia, że przestajemy zwracać uwagę na podobne zachowania. Przyjmujemy to jako część klimatu społecznego, w którym żyjemy.
Ten klimat nazywa się kulturą gwałtu.
I ma kształt piramidy. Na dole są końskie zaloty i klepanie w tyłek, a na szczycie gwałty. Jedno prowadzi do drugiego. Mimo to słyszymy: „Oj, przesadzacie. Więcej dystansu. Przecież to komplement: masz fajny tyłek, więc cię klepnąłem. O co tyle hałasu? To te wstrętne feministki namieszały wam w głowach”. Powtarzają to również nasze matki, koleżanki, szefowe i siostry, więc myślimy sobie, że skoro one nie reagują, to my też nie będziemy wychodzić przed szereg. Próbujemy sobie tłumaczyć, że molestowanie przydarza się wszystkim, więc nie ma w nim nic złego. Chcemy wierzyć w sprawiedliwy świat.
Co masz na myśli?
Staramy się trwać w przekonaniu, że nic nie dzieje się bez przyczyny, bo inaczej zbyt przerażająca, a wręcz nie do zniesienia wydaje się perspektywa, w której każda z nas może paść ofiarą gwałtu i doświadczyć go nawet wtedy, gdy przestrzega wszystkich wspaniałomyślnie konstruowanych zasad bycia przezorną, rozsądną i nieprowokującą.
„Grzeczna dziewczynka pilnuje drinka”?
Nie, nie wystarczy pilnować drinka, omijać ciemne alejki w parku i nosić suknie do kostek, by uchronić się przed napaścią seksualną. Oczywiście wiele osób wciąż wierzy, że gwałt się po prostu przydarza, a sprawcą jest jakiś zaburzony, zamaskowany mężczyzna, który niespodziewanie wyskakuje z ciemnego lasu i atakuje. Jednak badania i statystyki pokazują jasno, że gwałcicielami są najbliżsi – partnerzy, mężowie, wujkowie, sąsiedzi, koledzy z pracy czy ze studiów, czyli osoby, którym ufamy i takie, które wpuszczamy do domu, a nawet do łóżka. Jak mamy się obronić przed wykorzystaniem przez kogoś, kto zawsze był wobec nas w porządku, a nagle przekracza granicę?
No, nie da się.
Dlatego tak bardzo mnie frustruje, że w USA, Holandii, Szwecji konsensualny seks jest przedmiotem zmian prawnych, tematem osobnych lekcji w szkołach, a w Polsce nadal budzi konsternację lub tkwi w sferze tabu. Narrację dotyczącą wykorzystywania seksualnego przejęły mainstreamowe media, organizacje i politycy, głównie prawicowi, ale nie tylko. W gazetach i na portalach przy okazji informowania o nadużyciach czytamy przecież bez przerwy o tym, że ofiara piła alkohol, miała zbyt krótką spódnicę, flirtowała z oprawcą, niewystarczająco się broniła. Gdy sprawy dotyczą znanych osób, często kobieta jest pokazywana w bieliźnie, a mężczyzna – w garniturze. To działa na niekorzyść kobiet, obniża ich społeczną pozycję, obarcza winą. Język, który temu towarzyszy, jest wiktymizujący i umniejszający wagę gwałtu. Zamiast potępiać sprawcę, szukamy powodów. Nie przyjmujemy jako fakt, że ktoś zgwałcił lub molestował i musi zostać ukarany, tylko próbujemy badać kontekst, okoliczności, które nie mają wszak żadnego znaczenia. To samo robią potem osoby wykorzystane.
Szukają w sobie winy?
W ten sposób próbują chronić siebie. Dysonans poznawczy w chwili doznania krzywdy jest tak duży, że zaczyna się obronna taktyka zaprzeczania, analizowania swojego zachowania, a nawet rozgrzeszania oprawcy. „Mogłam przecież powiedzieć wyraźniej, że nie chcę. Mogłam z nim nie flirtować. Mogłam nie iść sama na imprezę. Przecież właściwie się nie broniłam. On nie miał tak naprawdę złych intencji” – takie komunikaty szaleją w głowie i sprawa na jakiś czas zostaje zamieciona pod dywan. Ciężar tego doświadczenia jednak nie znika, dlatego tak wiele spraw jest zgłaszanych po latach. Dostaję wiadomości od osób, które długo nosiły w sobie ten ból i dopiero moje Instastories uświadomiły, że zostały kiedyś wykorzystane, że skrzywdził je ktoś bliski.
czytaj także
A ty im pomagasz znaleźć pomoc i odzyskać utraconą seksualność. Instagram z tej perspektywy wydaje się przestrzenią skierowaną w szczególności do kobiet. Niektórzy twierdzą, że to miejsce, z którego wypływa czwarta fala feminizmu, biorąc pod uwagę, jak wiele powstało tu kont prokobiecych, ciałopozytywnych, aktywistycznych itp. Czy rzeczywiście to narzędzie ma tak silny potencjał emancypacyjny?
Zdecydowanie tak i potwierdzają to statystyki. Na Instagramie jest więcej kobiet niż mężczyzn. Tak samo na moim profilu – większość, aż 90 proc. stanowią dziewczyny. Oczywiście nie można zapominać, że to medium generuje też wiele szkodliwych wzorców, pełno w nim wyretuszowanych fotografii pokazujących wyidealizowany obraz kobiecego ciała. Gdy zakładałam swoje konto, mówiono mi: „To się nie uda, bo Instagram to platforma zdjęciowa i nikt nie będzie czytał poważnych i długich treści o seksie”. Ja uważam jednak, że Instagram jest taki, jakim go sobie zbudujesz. To ty decydujesz, kogo obserwujesz, komu dajesz swoją uwagę i jakie treści tworzysz. I oczywiście przez to żyjemy w pewnych bańkach, ale jednocześnie widać, że jest tu bardzo dużo feminizmu, aktywizmu, odzyskiwania seksualności na różne sposoby i na własnych warunkach – od hasztagów zapoczątkowujących akcje społeczne, przez publikację odważnych zdjęć, aż po mówienie o swoich doświadczeniach nie tylko w kontekście indywidualnym, lecz również społecznym.
W myśl zasady, że prywatne jest polityczne?
Owszem. Uważam też, że osoba, która ma zasięgi, powinna jasno prezentować swoje poglądy i brać za to odpowiedzialność, jak również mówić o tym, co jest niewygodne i trudne. Oczywiście to nie przysparza popularności ani nie sprawia, że reklamodawcy biją do ciebie drzwiami i oknami. Nikt nie będzie przecież promować swoich produktów obok postów o aborcji i gwałcie. Trudno. Dla mnie ważniejsza jest szczerość. Skoro chodzę na protesty i wspieram organizacje prokobiece, to mój Instagram musi być z tym spójny.
czytaj także
Czy to przeszkadza twoim obserwatorom i obserwatorkom?
Wydaje mi się, że jest wręcz odwrotnie. To neutralność zaczyna być coraz gorzej postrzegana w sieci. Zresztą nigdy nie chciałam robić niezaangażowanego społecznie czy politycznie konta o seksie. Takie profile mnie nudzą. Jestem feministką, aktywistką i kobietą. Wiem, że seksualność kobiet była od zawsze tłamszona, podważana, uważana za nieczystą, gorszącą itd. Dlatego robię wszystko, co mogę, by to się zmieniło, zwłaszcza że mam za sobą trudną drogę odkrywania własnej seksualności. Miało to związek z moją głęboką wiarą i silnym przywiązaniem do Kościoła katolickiego, który – jak cały system patriarchalny i większość religii, stosuje od wieków opresję wobec kobiet, buduje atmosferę wstydu i winy wobec ciała. Nie chciałam, żeby inne osoby przeżywały to samo co ja, dlatego zaczęłam im pomagać − edukując je.
I walcząc z mitami. Jednym z nich jest przekonanie, że penetracja to jedyna słuszna forma seksu. Czy ludzie mieliby bardziej udane życie seksualne, gdyby w jego centrum nie było penisa?
Zdecydowanie tak. To szkodliwe zarówno dla osób z cipkami, którym odmawia się satysfakcji seksualnej poza penetracją, jak i dla tych z penisem. Postawienie całego życia seksualnego na sprawności i wielkości tego jednego organu, który musi być przecież zawsze gotowy i stać na baczność, wiąże się z ogromną presją, stresem, kompleksami i niewyobrażalną odpowiedzialnością. A to najwięksi kilerzy seksu. Z kolei aż 70 proc. osób z cipkami szczytuje nie w czasie penetracji, lecz w trakcie pieszczot napletka łechtaczki, którą niektóre kobiety odkrywają po latach uprawiania penetracyjnego, nierzadko nieprzyjemnego albo nijakiego seksu. Wynika to niestety z faktu, że żyjemy w patriarchacie wpędzającym obie płcie w konkretne role, powinności i frustracje, wymuszającym heteronormę.
czytaj także
Stąd silne przekonanie, że np. seks lesbijek jest wynikiem braku „porządnego seksu z penisem”.
Owszem. Jest to na każdej płaszczyźnie okrutne, krzywdzące, a przede wszystkim nieprawdziwe i niezgodne z faktami. Mało tego, w niektórych krajach wciąż spotykane jest zjawisko gwałtów homofobicznych, zwanych też naprawczymi. Akty te są niekiedy tak brutalne, że kończą się śmiercią.
Nasze ciało to jednak nie tylko genitalia.
Wiele moich obserwatorek i obserwatorów jest zaskoczonych, kiedy zdadzą sobie sprawę, ile satysfakcji może im dać ciało poza tymi strefami. Niektórzy odkrywają, że przyjemność sprawia pieszczenie pach, biustu czy lizanie stóp. I to jest OK. Seks ma ogromne spektrum czynności. Nie musi kończyć się penetracją. Możemy też mieć seks tylko jednostronny, nie zawsze musi on działać jak transakcja wymienna: „ja daję tobie, ty mnie, każdy ma po równo, dziękuję, idziemy spać, dobranoc”. Całkowicie w porządku jest więc, gdy mam ochotę dać seks oralny komuś bez „rewanżu”. Możemy na nim poprzestać albo dołożyć masaż, pieszczoty, delikatny dotyk. Pełna dowolność to ulga dla penisów, szansa na spełnienie dla wagin i pole do eksploracji dla całego ciała.
Wśród wielu barier, które powstrzymują nas przed uprawianiem zdrowego, bezpiecznego, satysfakcjonującego i równościowego seksu, jest też ciało: jego niedoskonałości i zachodzące w nim zmiany. Kultura przekonuje nas, że seks jest zarezerwowany dla młodych, pięknych, szczupłych i w pełni sprawnych, czyli tych, którzy wpisują się w odpowiednie kanony. Czy często spotykasz się z takimi wyznaniami?
Nagminnie. Kompleksy związane z wyglądem ciała to jeden z najczęściej poruszanych problemów z seksem. Nie potrafimy w trakcie zbliżenia przestać zastanawiać się, jak wyglądają fałdki, czy widać cellulit i brzuch. Dlatego na przykład niektóre kobiety nie eksperymentują z pozycjami, w których mężczyźni mają dobry widok na ich ciała. O seksie osób grubych, z niepełnosprawnościami czy seniorów nie słyszymy wcale, bo kultura próbuje nam wmówić, że kończy się on na czterdziestce i rozmiarze 36. Tym wymaganiom niewiele osób jest w stanie sprostać.
Wiele osób uważa, że nie zasługuje na udane życie seksualne i wręcz torpeduje swoje relacje, wykazując się całkowitym brakiem zaufania i podejrzliwością wobec osób, które inicjują jakiś kontakt. Musimy pamiętać, że współczesny świat traktuje ciało jak towar, na którym można zarobić. Dlatego kompleksy są w nas generowane od najmłodszych lat i w każdej sytuacji – nie tylko w łóżku, ale też na plaży, basenie i w mediach społecznościowych. Musimy się z tym konfrontować bez przerwy, ale mam nadzieję, że dzięki wzrostowi popularności ruchów ciałopozytywnych i ciałoneutralnych będziemy coraz bardziej oswajać się z różnym wyglądem całego ciała, ale także cipek, penisów czy odbytów.
czytaj także
Wygląd genitaliów też znajduje się pod obstrzałem krytyki?
Niestety tak. Mamy model wylansowany przez mainstreamowe filmy pornograficzne, który zakłada m.in., że cipki muszą być małe, gładkie i lśniące, odbyty należy wybielać, a wargi sromowe powinny ładnie i równo się układać. To kuriozum, bo każda cipka/wulwa wygląda inaczej, wargi sromowe mają różne rozmiary, a skóra w okolicach intymnych jest naturalnie ciemniejsza.
Niestety wyobrażenia narzucane przez filmy porno trudno wyrzucić z głowy. W efekcie cały czas się hamujemy i robimy tylko te rzeczy, które naszym zdaniem wyglądają atrakcyjnie. Są wystudiowane, ale niestety nie przynoszą satysfakcji. To dotyczy nie tylko kobiet, ale też mężczyzn, którzy przejmują się rozmiarem swojego penisa, brzuszkiem albo deficytem muskułów. Jak gdyby wszyscy zapomnieli, że aktorzy i aktorki porno przechodzą całą masę zabiegów „upiększających” i operacji, a ich ciała są odpowiednio oświetlane i kadrowane. Nie chcę i nie będę demonizować pornografii, ale jeśli ktoś chce ją oglądać, to zachęcam, by skorzystał z filmów niezależnych, gdzie faktycznie można zobaczyć różnorodne ciała: z włosami, cellulitem i fałdkami.
Porno i kultura wylansowały jeszcze jeden szkodliwy mit, z którym usilnie walczysz. To spontaniczność seksu.
Uwierzyliśmy, że seks się ludziom tylko przydarza. Tak jak w filmie czy serialu. Wystarczy jedno spojrzenie, muśnięcie ramienia, by para wylądowała w łóżku i przeżywała fajerwerki. Jesteśmy przekonani, że tak właśnie powinno być, a potem zderzamy się z rzeczywistością i doświadczamy ogromnego rozczarowania, bo okazuje się, że zarówno będąc singlem, jak i żyjąc w związku, zbliżeniom trzeba pomóc. Nie zawsze wszystko załatwią hormony czy poczucie chwili. Dlatego polecam m.in. planowanie seksu. Jednak gdy piszę o tym w sieci, zwykle budzi to zdziwienie i podejrzliwość.
Dlaczego?
Bo nikt nie chce uwierzyć, że zaplanowany seks może dorównać jakością spontanicznemu. Ta presja odbija się przede wszystkim na parach z długoletnim stażem. Pomyślmy jednak przez chwilę realnie. Oprócz seksu mamy pracę, obowiązki, stres, chcemy się rozwijać, uczyć języków, oglądać seriale, być na bieżąco ze wszystkimi książkami, mieć dobry kontakt ze znajomymi i rodziną. Do tego dochodzą dzieci, dom na utrzymaniu, a trzeba jeszcze posprzątać i się wyspać. Gdzie w tym grafiku jest miejsce na seks?
Trzeba go więc zaplanować tak, jak planuje się przyjemności, wyjścia czy wyjazdy. Chodzi o to, żeby się na niego nastawić, czekać, myśleć, co się wydarzy danej nocy. Liczy się proces przygotowań, ekscytacja, wzajemne nakręcanie się na wspólnie spędzony czas. Oczywiście może zdarzyć się i tak, że akurat rozboli nas głowa i do seksu nie dojdzie. Ale nawet jeśli, to wciąż możemy razem poleżeć w łóżku, porozmawiać. Skoro planujemy wizytę u lekarza i zdarza się, że musimy ją odwołać, a nikt nie robi z tego problemu, to dlaczego z seksem nie może być tak samo? Nic na siłę. Może to właśnie przepis na udany seks. Porzucić presję.
Kasia Koczułap – psycholożka, prawie seksuolożka, aktywistka. Edukatorka seksualna, która o seksie mówi wprost, bez tabu i w duchu pozytywnej seksualności.