Kraj

PiS mówi do mężczyzn: zachowajcie władzę w rodzinie, nie będziemy wam przeszkadzać

Elżbieta Korolczuk

Sprawa ułaskawionego pedofila jak w soczewce pokazuje, czym w istocie jest prorodzinna polityka PiS. Rodzina ma być traktowana jako bezwzględne dobro, nawet jeśli cierpią na tym osoby słabsze, na przykład dzieci. A sprawca może sobie „kupić” bezkarność, bo przemocy ekonomicznej PiS w ogóle nie chce dostrzec. Państwo powinno pomagać w takiej sytuacji ofiarom, a nie sprawcy.

Michał Sutowski: Często słyszymy, że to w młodych kobietach jest nadzieja na politykę bardziej równościową i otwartą, bo już młodzi faceci są raczej konserwatywni i nacjonalistyczni. Tu feministki, tam narodowcy – w ogromnym skrócie. Jednocześnie w Polsce to właśnie wśród najmłodszych wyborców najbardziej rośnie frekwencja, więc te głosy robią się coraz ważniejsze. Czy stereotyp o podziale politycznym według płci jest prawdziwy?

Elżbieta Korolczuk: W Polsce badania to potwierdzają, ale na świecie widać tendencję do zmiany. Przez długi czas panował konsensus, że kobiety znacząco rzadziej głosują na partie skrajnie prawicowe. Prowadzone w latach 90. badania Anthony’ego McGanna i Herberta Kitchelta pokazywały, że w bardzo wielu krajach proporcja mężczyzn i kobiet wśród ich wyborców była jak 60 do 40, a nawet 70 do 30 – to wyjątkowo dużo, jeśli elektorat jest tak zdominowany płciowo…

Tak jest też dziś w przypadku Krzysztofa Bosaka i Konfederacji – tylko 1/3 ich elektoratu to kobiety.

Zastanawiano się, z czego to wynika, czy kobiety mają po prostu inne poglądy polityczne i to się przekłada na głosowanie, a może zachodzi inny proces, tzn. że ich postawy specjalnie się nie różnią od męskich, ale kobiety głosują z innych powodów.

No i co wyszło?

Harteveld, Van Der Brug, Dahlberg i Kokkonen w badaniach z roku 2015 wykazali, że często nie ma specjalnych różnic w poglądach kobiet i mężczyzn, natomiast ci drudzy częściej głosują zgodnie ze swoimi poglądami. Kobiety natomiast w inny sposób kształtują swoje preferencje wyborcze, częściej nie głosują lub wybierają partie bardziej umiarkowane.

Bo?

Czują się mniej kompetentne w polityce, bardziej obawiają się krytyki swoich poglądów i wyborów, a do tego są mniej skłonne do ryzyka. Ze względu na częste pełnienie ról opiekuńczych i ogólne wzorce patriarchalnej kultury nie są socjalizowane do ryzyka, lecz raczej do ostrożności, uważności, rozwagi.

A głosowanie na partie radykalne jest widziane jako ryzykowne?

Tak, stąd kobiety w wyborach częściej tego unikają. Tylko że według ostatnich badań to się zaczyna zmieniać. W ciekawym raporcie pt. Triumf kobiet? Kobieca twarz skrajnej prawicy w Europie przeczytamy, że rozdźwięk między płciami w elektoracie skrajnej prawicy się wyraźnie zmniejsza, choć w różnych krajach w różnym tempie.

Korwin-Mikke opowiada, że wolałby mieć wśród wyborców maksymalnie 5 procent kobiet, bo to mężczyźni są twórczy i pchają świat do przodu.

Pod tym względem nasza prawicowa ekstrema jest jeszcze dość przaśna. A Korwin to ewenement, taki umierający dinozaur, który jeszcze się nie zorientował, że świat się zmienił. Wiele partii na europejskiej skrajnej prawicy ma dziś ofertę dla kobiet. Nie chodzi o to, że lider musi być gładki, uczesany, błyskotliwy, w dobrym garniturze i z żoną, ale że pojawiają się na prawicy kobiety liderki, jak otwarta lesbijka Alice Weidel, a wcześniej Frauke Petry w AfD, Pia Kjærsgaard z Duńskiej Partii Ludowej czy chyba najbardziej znana – Marine Le Pen.

I to prawicy wystarczyło, żeby przekonać do siebie kobiety? Zresztą, to nie są nowe postacie, np. Kjærsgaard ma 73 lata, a jej partia działa od połowy lat 90.

Teraz jednak niektóre partie skrajnej prawicy zaczęły włączać do swej agendy przekaz specjalnie zorientowany na kobiety. I tak np. Szwedzcy Demokraci łączą go świetnie z narracją antyuchodźczą, antyimigrancką i antymuzułmańską – w poprzednich wyborach zorganizowali kampanię na temat bezpieczeństwa kobiet na ulicach; rozwieszali plakaty z pytaniem skierowanym do kobiet: „Czy czujesz się bezpieczna na ulicy?”.

Brexit i Trumpa może jakoś przetrwamy. Jej już nie

Klasyczne „prawo i porządek”.

Tyle że zagrożenie miało rosnąć wtedy, kiedy w szwedzkich miastach przybywało imigrantów, którzy mieliby być potencjalnymi sprawcami przestępczości, głównie seksualnej. Dziś skrajna prawica i populiści na Zachodzie chętnie przejmują część narracji feministycznej, by pokazać się jako obrońcy praw kobiet, piewcy tolerancji i pluralizmu. Socjolożka Sara R. Farris nazywa to femonacjonalizmem, a jego odpowiednikiem, jeśli chodzi o prawa mniejszości seksualnych, jest homonacjonalizm – pojęcie, które ukuła z kolei badaczka amerykańska Jasbir Puar. W skrócie, chodzi o ubranie islamofobii w atrakcyjne szatki obrony praw kobiet i mniejszości.

Ta „otwartość” skrajnej prawicy na język emancypacyjny płynie z góry, od liderów czy liderek partii politycznych? Zaczynają rozumieć, że bez takich akcentów będą nieatrakcyjni?

Nie tylko. Wiele mówią na ten temat badania Weroniki Grzebalskiej z udziałem osób angażujących się w organizacje obrony terytorialnej, strzeleckie i paramilitarne w Europie Środkowej. Kobiety są w nich bardzo aktywne, istnieją już jednostki, w których stanowią połowę i bynajmniej nie czują się tam marginalizowane. Nie odczuwają też szczególnych przeszkód na drodze do stanowisk dających tam pewną władzę i status, a nawet widzą się w roli nowoczesnych kobiet, postfeministek, które nie muszą już walczyć o swoje prawa, bo je po prostu mają.

„Europa będzie biała albo bezludna”, czyli szturmowcy

Mówisz, że nasza skrajna prawica jest bardziej przaśna i faktycznie poparcie kobiet dla niej jest mniejsze, a wśród starszych bliskie zeru. Jednocześnie kobiety częściej nawet niż mężczyźni głosują na Andrzeja Dudę.

Nieznacznie częściej, a do tego z dość naturalnych powodów – prezydent ma duże poparcie wśród osób w starszej grupie wiekowej, a sędziwego wieku dożywa istotnie więcej kobiet.

Piszesz w niedawnym tekście dla „Wysokich Obcasów”, że to są kobiety przeciętnie bardziej religijne, starsze, z mniejszych miast, gorzej wykształcone, ale też dodajesz, że Andrzej Duda i PiS dają im coś realnego: poczucie, że ich praca i zaangażowanie są doceniane. Że tu nie ma mowy o jakiejś „fałszywej świadomości”… Czy to są po prostu konserwatystki i feminizm ani lewica nie mają im nic do zaoferowania?

Decyzje wyborcze różnych ludzi są dowodem, że istnieją podziały światopoglądowe, nieredukowalne do cech socjo-demograficznych, np. płci i wieku. Bardzo często związane są np. ze stosunkiem do religii – dlatego błędem jest założenie, że to jedynie płeć determinuje pewne wspólne postawy czy wartości. Pochodzimy z różnych klas społecznych i miejscowości, mamy różny poziom wykształcenia, pracujemy lub nie, mamy dzieci lub nie – i z tego wszystkiego też wynikają różne interesy.

I np. dobre powody, by głosować na PiS?

Na pewno nie da się tych motywacji zredukować do nieświadomości, niewiedzy czy ulegania propagandzie TVP i Radia Maryja lub księdza z ambony. Tak, propaganda ma znaczenie, ale trzeba się też przyjrzeć temu, jakie są właściwie interesy starszych kobiet w Polsce oraz czy i przez kogo one są zauważane. Przy czym mówię z jednej strony o wymiarze redystrybucji, tzn. w jakim stopniu zabezpieczone jest ich życie, względnie jakie są ich szanse na rynku pracy i na ile ich problemy dostrzegane są przez politykę społeczną; z drugiej strony ważne jest też uznanie. Tu należy szukać odpowiedzi na pytanie, dzięki komu wyborczynie czują się jak pełnoprawne obywatelki i czy czują się odbiorczyniami przekazu polityków.

Czyli to nie po prostu prawo do wcześniejszej emerytury je przekonało do głosowania na władzę?

Wiele starszych kobiet z mniejszych miast, nie tylko tych z gorszym wykształceniem, czuje się zwyczajnie docenionych przez prezydenta, który objeżdża te wszystkie lokalne spotkania, wiece i dożynki. Już sam fakt, że polityk stara się o ich głosy na ich terytorium, jest u nich gościem, całuje te rączki, mówi: „słucham was, jesteście dla mnie ważne, jesteście solą tej ziemi” – ma wagę polityczną.

Czyli chodzi o godność i uwagę?

Oczywiście. A jednocześnie dla tej właśnie grupy wydłużenie wieku emerytalnego było chyba najbardziej problematyczne. Większość życia te kobiety pracowały na dwóch etatach, czyli zarobkowo i w domu, wykonując często pracę nielekką i niesatysfakcjonującą, więc wcześniejsza emerytura wyraźnie zmieniła jakość ich życia. Zyskanie ich poparcia wynika zatem z oferty politycznej, ale też uznania ich ważności jako wyborczyń i należnych im praw obywatelskich, uwzględnienia ich potrzeb w programach wyborczych, co trudno znaleźć i u lewicy, i u liberałów…

Jaka polityka społeczna u kandydata Trzaskowskiego? Sprawdzamy

Najnowszy bodaj akcent społeczny w kampanii, skierowany również do tej grupy, to propozycja dodatku 200 złotych do emerytury dla kobiety za wychowanie każdego dziecka. To jest dobry pomysł?

To ewidentnie próba wejścia na pole PiS i przejęcia języka, którym tak chętnie posługuje się obecna władza. Mamy tu i docenienie pracy matek, i kwestię godności, i podkreślenie, że państwo ma za zadanie wspieranie kobiet, które skupiły się głównie na pracy w domu. Moim zdaniem to dobry ruch, tym bardziej że akurat prezydent nie ma prerogatyw, by wprowadzać szeroko zakrojoną reformę edukacji czy opieki społecznej. Ale bardzo mnie niepokoi, że nie ma jasnej deklaracji, że wszystkie rodziny są równe, za to po raz kolejny pojawia się oświadczenie, że kandydat nie wspiera adopcji dzieci przez osoby homoseksualne. Trzaskowski w prorodzinności PiS-u nie przelicytuje, więc powinien zaoferować wizję państwa, które i jest opiekuńcze, i traktuje wszystkich równo.

W ostatnich dniach głośną sprawą okazało się ułaskawienie przez prezydenta człowieka oskarżonego o znęcanie się nad rodziną i pedofilię. Kolejne wypływające szczegóły wskazują, że faktycznie o zniesienie sądowego zakazu zbliżania się do ofiary poprosiła… sama ofiara, ale że to dość typowy przypadek zależności ekonomicznej. Że ze względów materialnych ofiary są niejako skazane na życie ze sprawcą – prezydent broni swej decyzji, mówi o pojednaniu rodziny. Jak się ta sprawa ma do postrzegania przez kobiety własnych interesów? A może ochrona przed przemocą domową to temat, który silnie gra tylko w młodym pokoleniu?

Na pewno w starszym pokoleniu o wiele silniejsze jest przekonanie, że rodzina jest wartością nadrzędną oraz – co czasem ważniejsze – że „brudy pierze się w domu”, a więc że nie należy nikomu mówić o przemocy czy wykorzystaniu ze strony członka rodziny. Jeśli żona jest bita albo dziecko molestowane, to znaczy, że to kobieta jest winna, bo przecież to jej rolą jest utrzymanie rodziny w harmonii, zaspokajanie wszystkich potrzeb mężczyzny – gdyby się sprawdziła, to on byłby inny.

Andrzej Duda ułaskawił pedofila. PiS na to: A Trzaskowski bronił Polańskiego!

A jak się ma do tego decyzja prezydenta?

Sprawa ułaskawionego pedofila jak w soczewce pokazuje, czym w istocie jest prorodzinna polityka PiS: to kłamstwa, że w związkach jednopłciowych zawsze dochodzi do przemocy wobec dzieci, a jednocześnie traktowanie jedności rodziny jako bezwzględnego dobra, nawet jeśli cierpią na tym osoby słabsze, na przykład dzieci. Przede wszystkim jednak to niezrozumienie, że ofiary mogą być ekonomicznie i emocjonalnie uzależnione od sprawców, a państwo powinno pomagać w takiej sytuacji ofiarom, a nie sprawcy. A już „wywiad” z rodziną pedofila w TVP to naprawdę szczyt propagandowej ohydy. Może już niczemu nie należy się dziwić, ale nie wiem, jak twórcy takiego materiału mogą patrzeć w lustro.

Mówisz o upodmiotowieniu, docenieniu, uznaniu roli kobiet w konserwatywnym przekazie politycznym. Ale czy tu najmocniej, najskuteczniej nie gra aby podsycany strach przed zagrożeniem rodziny, z homofobią w tle? Czy to raczej przekaz skierowanych dla facetów?

Do kobiet skierowany jest przekaz: cenimy waszą rolę jako matek i będziemy wspierać finansowo rodziny z dziećmi. Przekaz skierowany do mężczyzn jest nieco inny: powinniście zachować władzę w rodzinie, a państwo nie będzie wam w tym przeszkadzać. W obu przypadkach propagandowe zabiegi podsycają strach przed rzekomo agresywnym lobby – czy to genderowym, czy LGBT, a może w gruncie rzeczy żydowskim…

Graff, Korolczuk: Gender to śmiertelnie poważna sprawa

Ale co to lobby ma do naszych rodzin?

Ono tradycyjne polskie rodziny chce zniszczyć, bo ludzie bez korzeni i wsparcia to łatwy łup. Kiedy patrzy się na tę narrację z dystansu, nie ma to za wiele sensu, bo pragnienie osób nieheteroseksualnych, by móc wziąć ślub, to przecież dowód uznania instytucji małżeństwa jako ważnej i potrzebnej. To raczej rosnąca grupa osób heteroseksualnych, które mogą wziąć ślub, ale nie chcą, powinna być uznana za tę, która lekceważy tradycję i odrzuca wartość rodziny. A na nią nikt nagonki nie robi.

Pokazujesz, że zyskanie poparcia kobiet przez prezydenta wynika zatem z oferty politycznej, ale też uznania ich ważności jako wyborczyń i należnych im praw obywatelskich, uwzględnienia ich potrzeb w programach wyborczych. Ale to wszystko – sytuacja życiowa i bliskość Kościoła – by znaczyło, że socjal-konserwatywna oferta zawsze będzie dla nich atrakcyjniejsza.

Część z nich jest rzeczywiście konserwatywna i nie sądzę, by można było istotnie zmienić ich nastawienie. Część ma jednak różne doświadczenia niezależności płynące jeszcze z czasów PRL, wiele też odsuwa się od Kościoła, widząc, jak się zachowują hierarchowie, i czując, że one nie mają na wspólnotę wiernych żadnego wpływu. Sądzę, że wiele z nich byłoby dla lewicy do odzyskania.

Odsuwanie się od Kościoła samo w sobie nie musi być polityczne.

W Polsce zwykle jednak jest. Ciekawym przykładem zaangażowania kobiet z tej grupy wiekowej były Polskie Babcie, które demonstrowały przeciw nienawiści w życiu publicznym po Paradzie Równości w Białymstoku czy w sprawie ratowania planety. One identyfikują się mocno ze swoją rolą społeczną, ale zupełnie nie podpisują się pod wizją, że rodzina i Kościół. Także w czasie „czarnych protestów” i w Ogólnopolskim Strajku Kobiet pojawiło się na ulicach sporo starszych kobiet, które mówiły: robię to dla mojej córki, robię to dla mojej wnuczki.

Kościelna krucjata niszczy demokrację i zagraża bezpieczeństwu polskich kobiet i dzieci

Międzypokoleniowa solidarność?

I wiara w potrzebę i możliwość tworzenia lepszej przyszłości. Takie emocje mają swoją wagę, ale żeby były polityczne, to trzeba w ogóle odwołać się do kobiet jako specyficznego elektoratu i uwzględnić specjalny dla nich przekaz. W USA od dawna już kandydaci stosowali z sukcesem mikrotargetowanie, czyli formułowali różne przekazy dla różnych, nieraz bardzo specyficznych grup i bardzo bym chciała zobaczyć i u nas taki przekaz mobilizujący właśnie kobiety.

Lewica głosiła w kampanii obronę praw kobiet, możliwość przerywania ciąży, darmową antykoncepcję…

Tak, tyle że nie wystarczy zapisać w programie, żeby kobiety miałyby prawo do antykoncepcji, edukacji zgodnej z wiedzą naukową czy po prostu decydowania o swoim ciele – trzeba to jeszcze opakować tak, by przekaz trafił do kobiet nieuczestniczących w obiegu politycznym.

To znaczy?

Żeby poczuły się widzialne jako podmiot polityczny, mogły siebie, ze swoimi poglądami i emocjami, zobaczyć jako kogoś, kogo się do polityki zaprasza. Ja próbuję to robić internetową akcją „Dziewczyny zdecydują”, zobaczymy, czy zassie w mediach społecznościowych. To musi być przekaz, który mówi: jesteście ważne, jesteście kompetentne, macie potencjał i możecie zdecydować o przyszłości naszej i swojej. Zróbcie to, wierzymy w was!

Opublikowany przez Radka Nawojskiego Niedziela, 5 lipca 2020

 

A czy Szymon Hołownia, wprawdzie katolik i twardy zwolennik obecnego prawa aborcyjnego, nie okazał się jakoś dla wielu kobiet przekonujący? Ze swoją żoną pilotką MiG-a, tematyką ekologiczną? Czy to jest typ oferty politycznej i przekazu, który może być w przyszłości atrakcyjny?

Jak widać na podstawie sondaży, taka oferta okazała się atrakcyjna dla kobiet, prawdopodobnie głównie dla kobiet nieco młodszych, lepiej wykształconych, które mają dość sporów politycznych i polaryzacji, chcą nowej jakości w polityce i wierzą, że polityka może nie być upolityczniona. Dla nich Hołownia – tradycyjny, ale jednak nowoczesny, znany, ale spoza polityki, świetny mówca z niezależną życiowo żoną to atrakcyjny wybór. Jakość polskiej polityki jest tak fatalna, że kandydat spoza układu, mający jakiś pomysł na Polskę i umiejący o nim sprawnie opowiedzieć, będzie miał wzięcie.

Popularny ostatnio serial Mrs. America opowiada o konserwatywnych aktywistkach, które będąc popularne i działając publicznie, jednocześnie promują wizję, że miejsce kobiety jest w domu, przy mężu. Swoją wiarygodność budowały na tym, że ich zaangażowanie miało być naturalnym przedłużeniem roli prywatnej, troskliwej matki i opiekunki domowego ogniska. A czy życiem prywatnym można zagrać postępowo?

A czemu nie? Weźmy przykład z Niemiec, czyli panią von der Leyen – obecną szefową Komisji Europejskiej, a wcześniej niemieckiego Ministerstwa Obrony Narodowej, która ma siódemkę dzieci. I to właśnie łączenie wychowania dzieci z karierą zawodową uczyniła punktem wyjścia do dyskusji o niedostatecznym wsparciu państwa dla rodziców. W Polsce z kolei bardzo owocnie działały fundacje, np. Rodzić po Ludzku czy MaMa Julii Kubisy, Patrycji Dołowy i Sylwii Chutnik. One łączyły progresywne podejście, wejście w sferę polityczną z pozycją matki, żony czy po prostu kogoś, kto mówi w imieniu rodzin. Stowarzyszenia działające na rzecz dzieci, które nie dostają alimentów, też są bardzo progresywne – samodzielne mamy bezpośrednio dotyka stereotyp „niepełnych rodzin” jako patologii.

Graff: Macierzyństwo to też feministyczny temat

czytaj także

Ruchy rodzicielskie mają w Polsce potencjał? Większy niż organizacje pozarządowe?

Nie wiem, czy większy, ale potencjał na pewno mają – Ratujmy Maluchy to był naprawdę ogromny ruch, który przyczynił się do zwycięstwa PiS w wyborach. Jestem współautorką książki o ruchach rodzicielskich w krajach postkomunistycznych. Nawet w Rosji takie ruchy istnieją, po części dlatego, że są konserwatywne, a po części dlatego, że udają apolityczne. Tam, gdzie jest małe zaufanie do państwa i ludzi do siebie nawzajem, a aktywność publiczna jest generalnie podejrzana – jako dążenie do własnej wygody czy partykularnego interesu – tożsamość rodzicielska jest pewną ochroną.

To znaczy?

To się bierze z pewnego założenia kulturowego, że wszystko, co robią rodzice, jest podyktowane dobrem ich dzieci, bezinteresowne i pełne poświęcenia. No a poza tym ruch rodzicielski idzie w poprzek dominującego myślenia o obywatelstwie jako czymś, co ma się realizować w sferze publicznej wyraźnie oddzielonej od sfery prywatnej.

To w teorii.

Mamy w Polsce setki lat doświadczeń związanych z tym, że sfera prywatna była zarazem przestrzenią edukacji obywatelskiej, gdzie się włączało ludzi w życie polityczne, socjalizowało ich do zaangażowania. Z kolei w USA jest mnóstwo inicjatyw w rodzaju Matek Przeciwko Jeździe po Pijaku czy Matek Protestujących Przeciwko Dostępowi do Broni. Często to kobiety, których dzieci zostały zamordowane w czasie strzelanin w szkołach.

No i w Rosji był Komitet Matek Żołnierzy walczący z nielegalnym poborem, falą w wojsku i wysyłaniem rekrutów na wojnę do Czeczenii.

A w Argentynie Ruch Matek z Placu Majowego. Pozycja zaangażowanej matki ma podwójną wagę, bo z jednej strony włącza do polityki silny przekaz emocjonalny, z drugiej daje legitymację w sferze publicznej. To się dzieje też w ruchu na rzecz praw osób LGBT+, których rodzice mówią, że chcą chronić swoje dzieci przed nienawiścią i upokorzeniami.

To był bodaj najmocniejszy moment kampanii Roberta Biedronia – wystąpienie matek, w tym jego, w obronie atakowanych przez prezydenta mniejszości. Ale to wszystko nie zmienia faktu, że największy ruch rodzicielski w Polsce był jednak reakcyjny.

Z lektury książki Karoliny i Tomasza Elbanowskich wynika, że w ruchu Ratujmy Maluchy były też osoby o poglądach feministycznych, a oni sami też na początku wcale nie mieli zdeklarowanych konserwatywnych poglądów, ale PO nie było zainteresowane współpracą.

A to prawda?

Elbanowscy niewątpliwie mają konserwatywne poglądy na rodzinę, ale faktycznie, główną siłą tamtego protestu przeciw reformie szkoły – skądinąd pożytecznej – było przekonanie rodziców, że ich dzieciom dzieje się krzywda, stąd zaangażowanie wielu rodziców, bez względu na poglądy polityczne. Jednak ruch został szybko skaptowany przez PiS, a jego liderzy wygrali w dość mętnych okolicznościach konkurs na monitorowanie jakości edukacji, co zabiło ich wiarygodność. Politycznie zostało rozegrane to, że PO nie zaprosiło ich do stołu, do konsultacji, nie uwzględniono ich głosu przy tworzeniu reformy.

Leder: Ślepota klasy średniej

Ale obniżenie wieku pójścia do szkoły było słuszne – pomagało dzieciom z mniej uprzywilejowanych środowisk. A maluchy „ratowali” głównie zamożni rodzice z klasy średniej, oczywiście w imieniu wszystkich.

Do słusznych polityk też trzeba ludzi przekonać, a w Polsce proces konsultowania zmian z obywatelami kulał już od dawna. Inna sprawa, że rządy liberalne nie traktowały polityki społecznej czy rodzinnej jako czegoś, co powinno być wizytówką ich polityki. PO wprowadziło dobry i skuteczny program Maluch, który zwiększył dostępność do żłobków i przedszkoli, ale w ogóle nie potrafiło w sposób przekonujący i sensowny mówić o tym, jaką i po co prowadzą politykę społeczną. Kiedy PiS-owi rosły notowania i jeszcze do tego zaproponowano Rodzinę 500+, to nie potrafili na to zareagować.

Czytam w twoim artykule, że lepiej byłoby wydać środki z 500+ na usługi publiczne i że programy socjalne PiS nie zwiększają dzietności, ale zachęcają wyborczynie do głosowania na tę partię. Tylko czy tutaj nie rozbijamy się o generalny brak zaufania Polek i Polaków do państwa? To chyba nie przypadek, że małe jest zainteresowanie lewicowymi hasłami o dobrej szkole czy ochronie zdrowia – bo pieniądz to jednak konkret.

Problem polega też na tym, że obecna polityka jest pozbawiona wizji i ambitnych planów. Nie wiem, jak długo będziemy czekać, żeby jakiś polityk czy polityczka powiedzieli: słuchajcie, jest XXI wiek, za trzy lata zapewnimy miejsca w żłobku dla każdego dziecka w Polsce, to jest nasz priorytet. Wszystkie dzieci będą miały opiekę w małym żłobku, z jedzeniem gotowanym na miejscu, a rodzice będą spokojni o ich los. Na przykład. A u nas, jak już jest wielki plan, to raczej, że dokończmy autostrady, żeby jeździły po nich elektryczne samochody.

Wizja się liczy? A nie ten konkret? Pięćset do ręki, trzynasta emerytura i prawo do niej siedem lat wcześniej, niż chciał Tusk?

Oczywiście, że konkret się liczy, ale naiwne jest myślenie, że ludziom wystarczy dać kasę i szlus, są kupieni na następną dekadę. Propozycja PiS była czymś więcej: nie chodzi tylko o to, że lepiej mieć niż nie mieć pół tysiąca miesięcznie, ale też o to, że Rodzina 500+ została sprzedana jako wizja modernizacyjna i ambitny plan władzy, która ma pomysł na to, jak poprawić ludziom życie. Odpowiedź na ten ruch nie może polegać na licytacji – a my damy stówę więcej. Musimy się zmierzyć z faktem, że pojęcie rodziny i praw rodziny zostało zaanektowane przez prawicę i nie zmienia tego fakt, że ruchy liberalne czy progresywne próbują jakoś odzyskać teren, mówiąc np. o tęczowych rodzinach czy że równość małżeńska to po prostu miłość dla wszystkich.

Może jednak liberałowie i lewica powinni myśleć raczej o prawach jednostki, w tym kobiety jako jednostki?

Problemem jest to, że prawa jednostki i prawa rodziny są traktowane rozłącznie: albo jedno, albo drugie. Tymczasem fakt, że tworzę rodzinę i w związku z tym potrzebuję wsparcia państwa w opiece nad moim starym rodzicem, nie znosi faktu, że mam niezbywalne prawa jako jednostka! Rodzina jest dla ludzi przestrzenią kluczową, pierwszym miejscem, gdzie w niepewnej sytuacji szukamy bezpieczeństwa, także ekonomicznego i pomocy. Tym bardziej kiedy rynek się na nas wypina i państwo też. Dla wielu ludzi to jest po prostu ostatni bastion społecznej solidarności, a my musimy to widzieć i rozumieć.

Program Lewicy teoretycznie zawierał przekaz dla kobiet i istotne akcenty socjalne, jakieś „przyjazne rodzinie” też dałoby się znaleźć, a jednak piszesz, że „zabrakło w kampanii działań, które pozwoliłyby młodym wyborczyniom zobaczyć się jako podmiot polityczny, policzyć się i poczuć swoją siłę”. Ale jak by to miało wyglądać?

Nie będę wymyślać kampanii wizerunkowej dla tego czy innego kandydata, bo są ludzie, co się tym zawodowo zajmują za duże pieniądze. Chodzi o to, że nie wystarczy sama propozycja zmiany politycznej, ale też trzeba w jej promocję angażować osoby, do których mówimy, w tym wypadku młode kobiety.

Angażować w sensie…?

Dać im np. przestrzeń na scenie i nie po to tylko, żeby machały flagami, tylko mówiły o tym, co jest dla nich ważne. Można zaprosić np. młode dziewczyny ze strajku klimatycznego – jeśli Trzaskowski robi teraz kampanię i chce mobilizować młodych, to pierwsze, co powinien zrobić, to je właśnie zaprosić. I publicznie porozmawiać, zapytać je, jakiej przyszłości oczekują dla siebie młodzi ludzie. Powinien zaprosić osoby LGBT, bo tam też jest dużo młodych kobiet, stworzyć im przestrzeń i możliwość do wypowiedzenia się głośno. I potraktować je poważnie, a nie proponować rolę paprotek.

Klimat nie sprzyja kampanii, a politycy – przyszłości młodych

„Pozostaje mieć nadzieję, że Rafał Trzaskowski zrozumie, że o jego sukcesie w drugiej turze mogą zdecydować nie piękni chłopcy prawicy, ale właśnie młodsze kobiety”. Skąd u ciebie ta pewność?

Arytmetyka jest prosta: młodych mężczyzn i kobiet jest po połowie, ale o ile wśród młodych mężczyzn nie głosuje poniżej 20 procent, to u dziewczyn aż trzydzieści kilka, i właśnie je trzeba teraz zachęcić do głosowania. Stąd pomysł na akcję #DziewczynyZdecydują – właśnie włączyła się do inicjatywy grupa Nowa Fala Aktywizmu, czyli młode osoby, które angażują się politycznie, m.in. robiąc akcje w mediach społecznościowych. Te wybory rozstrzygną się o włos, więc każdy głos się liczy.

A da się zrobić rozkrok i dostać głosy jednych i drugich?

Byleby się nie przewrócić. Często ulegamy złudzeniu, że to, jak ludzie głosują, wynika z jakiejś spójnej tożsamości czy wyrobionych poglądów na wszystko, od podatków, przez finansowanie ochrony zdrowia, sens budowy autostrad, aż po prawa kobiet i refundację pigułki „po”. To jasne, że większość z nas takich wyrobionych opinii o wszystkim nie ma, a nawet jeśli, to ma też hierarchię priorytetów. I tu oczywiście jest pole do tego, by do różnych środowisk jednocześnie wysyłać specjalne komunikaty. Ale powtórzę: kandydat opozycji powinien zachęcić przede wszystkim młode kobiety, żeby w ogóle zagłosowały, bo one będą głosować bardziej progresywnie.

Doradca polityczny Tomasz Karoń w niedawnym wywiadzie udzielonym Agacie Szczęśniak twierdzi, że nacjonalizm czy libertarianizm u męskich wyborców Bosaka to tylko różne idiomy antysystemowości, a nie projekty ideologiczne. I że to potencjał sprzeciwu wobec tego, co jest, daje Konfederacji poparcie. A czy jest jakiś potencjał buntu, ogólnego sprzeciwu wobec systemu wśród kobiet?

W książce Bunt kobiet. Czarne Protesty i Strajki Kobiet, którą współredagowałam, Jenny Gunnarsson Payne oraz Jennifer Ramme i Claudia Snochowska-Gonzalez stawiają tezę, że kobiece wystąpienia w ostatnich latach są właśnie formą buntu wobec autorytarnego populizmu. Podobnie uważamy w książce, którą piszemy z Agnieszką Graff: fala mobilizacji w Argentynie czy USA, a także w Polsce, może być uznana za wyraz kobiecej antysystemowości, rodzaj lewicowego populizmu.

Co to znaczy?

Młode kobiety mówią: dość rządów dotychczasowych elit, i utożsamiają siebie z ludem. Mówią: to my nim jesteśmy – lud nie jest taki, jak go sobie wyobrażają nacjonaliści. No i wreszcie jest w tym radykalne wołanie o naprawę demokracji, ale w przeciwieństwie do wołania prawicy – otwarte, pluralistyczne i równościowe. Widać wyraźne założenie różnych postulatów, nie tylko prawa do aborcji czy ochrony przed przemocą, ale też równości praw ekonomicznych, pracowniczych, ochrony przed ubóstwem. Chantal Mouffe słusznie wskazuje, że ruchy populistyczne pojawiają się w momentach wielkich przełomów historycznych, gdy demokracja jest zagrożona lub niewydolna. Inaczej jednak niż skrajna prawica, ruch kobiecy nie próbuje jej obalić, lecz nadać jej więcej treści.

**
Elżbieta Korolczuk jest socjolożką, pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokhomie i wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim. Bada ruchy społeczne (w tym ruchy antygenderowe i populistyczne), społeczeństwo obywatelskie, kategorię płci oraz rodzicielstwo. Z Agnieszką Graff pracuje nad książką o związkach między mobilizacją przeciw „gender” a prawicowym populizmem. Jest też działaczką społeczną i komentatorką.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij