Czy to odpowiedni sposób komunikowania się z obywatelami – zastraszanie ich wojskiem na ulicach? Czy za łamanie kwarantanny powinna grozić kara piętnastu lat więzienia, jak chce rząd? Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który ma tak radykalne restrykcje przy tak niskim poziomie zachorowań – opowiada mieszkająca w Tiranie pisarka Małgorzata Rejmer.
Michał Sowiński: Jak wygląda pandemia w Albanii?
Małgorzata Rejmer: Od 10 marca – dzień po dniu – rzeczywistość robiła się coraz bardziej surrealistyczna: zamknięte granice, zawieszona komunikacja między miastami, żadnych autobusów i taksówek w Tiranie, zakaz korzystania z prywatnych samochodów. System przepustek online, na dodatek zupełnie niewydolny. Różne utrudnienia, dyskomforty, a w weekendy nie można nawet nosa wytknąć, bo po ulicy sunie właśnie sznur wozów opancerzonych i nie wiadomo, w jakiej grze komputerowej jesteś. Do tego świadomość, że albański system ochrony zdrowia jest w katastrofalnym stanie, więc scenariusz włoski byłby tutaj apokalipsą.
Faktycznie jest tak źle?
Zdarzyło mi się parę razy być w publicznym szpitalu: jowialni lekarze, ale też łapówki, miłe pielęgniarki, ale smród uryny w łazience, niezamykające się drzwi toalet, brak mydła, materace w strzępach. Różnego rodzaju patologie, o których długo by opowiadać. Ale też mnóstwo paradoksów i uprzedzeń, moich również. Zgrzebność warunków i ludzka szlachetność.
Pamiętam, jak jechałam kiedyś do szpitala z polską koleżanką, która miała rzut stwardnienia rozsianego. Gorączkowo sprawdzałam w telefonie słówka, żeby wytłumaczyć lekarzom, co się dzieje, i po angielsku, i po albańsku. Naprawdę bałam się, że sobie z tym nie poradzą. A oni natychmiast postawili ją na nogi, byli bardzo profesjonalni, serdeczni i kompetentni. I nie było mowy o łapówce, chociaż chciałyśmy im zapłacić z samej wdzięczności.
Czuć solidarność społeczną w obliczu katastrofy?
W ostatnich trzech tygodniach opiekowałam się małżeństwem afgańskich imigrantów – w drodze z Afganistanu do Niemiec utknęli w Albanii, gdy w całej Europie zamknęły się granice. Matka w dziewiątym miesiącu ciąży, do tego czteroletnia córka, młodzi, bez języka, pieniędzy i dokumentów. Jakimś cudem dotarli do wsi pod Tiraną i stanęli bezradnie pośrodku pustki. Nie można było nawet po nich podjechać, bo groziła za to dożywotnia utrata prawa jazdy, a zamiast autobusów jeździły wozy opancerzone. Samo sprowadzenie ich w bezpieczne miejsce zajęło dwa dni, przez problemy komunikacyjne i obostrzenia.
A jednak, mimo że kobieta nie miała dokumentów, od razu przebadano ją w szpitalu w Tiranie. Kilkanaście dni temu urodziła zdrowego, czterokilogramowego chłopca, ona, Afganka, „nielegalna”, w czasie pandemii, w małym, biednym, zatrzaśniętym kraju, w Europie, która cała się pozamykała. Pomagało im kilkanaście osób, każdy coś zorganizował, wziął na siebie ciut ryzyka.
czytaj także
A ty sama jak się miewasz w tym dziwnym czasie?
Jestem wdzięczna losowi, że w swoim domu czuję się względnie bezpieczna i nadal mogę pracować. Typowe albańskie życie towarzyskie zanikło, więc czytam średnio dwie książki dziennie, znieczulam się czytaniem. Miałam zaplanowanych kilka spotkań autorskich za granicą i wszystkie zostały odwołane, co przyjęłam z ulgą. Tak jak wielu z nas, potrzebowałam, żeby świat zwolnił.
Od poniedziałku 13 kwietnia w Tiranie złagodzono restrykcje: można wychodzić z domu na zakupy do godziny 17.30, a nie do 13, jak do niedawna, więc wszyscy odetchnęli i wylegli na ulice. Zaraz otworzyły się sklepy, które powinny być zamknięte, panowie i panie rozprawiali w grupkach między sobą, śmigali rowerzyści. Poniedziałek był piękny. Razem z partnerem nieśliśmy torby z pampersami i ubrankami niemowlęcymi dla naszych Afgańczyków i czuliśmy się niemal szczęśliwi. Czuliśmy to przesilenie. Wszystko wokół nabiera intensywności, staje się wyraźniejsze.
Mam wrażenie, że ludzie pod tymi maskami zaczęli się wreszcie uśmiechać, znowu nawiązują kontakt wzrokowy. Dla mnie to jest czas solidarności – każdy jest na swój sposób kruchy, więc trzeba pomagać innym jeszcze więcej, ale czerpiemy z tego siłę.
Koronawirus na Bałkanach. Nikt nie całuje niebieskiej flagi w gwiazdki
czytaj także
Słyszałem, że sama zachorowałaś, a objawy wskazywały na COVID-19. Już wszystko dobrze?
Tak. Pięć dni po manifestacji 8 marca i ja, i mój partner zaczęliśmy gorączkować. Dopiero po kilku dniach przyznaliśmy się przed sobą, że czujemy też ból w klatce piersiowej, jakby leżały na niej kamienie, że trudno nam oddychać. U Rediego problemy z oddychaniem były na tyle duże, że w końcu zadzwonił na rządową infolinię. Powiedzieli mu, że ma pić dużo soków, nie wychodzić z domu i że karetkę przysłaliby dopiero, gdyby miał tak silne duszności, że nie byłby w stanie mówić. Przekaz był jasny: póki nie jesteś w stanie krytycznym, radź sobie sam.
Przerażające…
Nie wiem, co to było, może to tylko siła sugestii, ale chyba po raz pierwszy w życiu miałam tak dojmujące poczucie słabości ciała, tego, że to ciało się kiedyś zużyje i skończy. Że jestem w nim gościem, korzystam z niego, ale ta skorupa może się w każdej chwili popsuć.
W pierwszym okresie pandemii wszyscy musieliśmy zmierzyć się z myślami o swojej chorobie, śmierci bliskich, a przecież rzeczywistość wokół zaprogramowana jest tak, by wytłumić ból i cierpienie. Okładamy się przyjemnościami, generujemy miłe obrazki fikcji na portalach społecznościowych, a tu nagle suną przez Facebooka zdjęcia trumien. Masowe groby w Nowym Jorku, ekspresowe pogrzeby we Włoszech, ludzie zamknięci ze swoją traumą. W jednym okienku przeglądarki plusz Instagrama, w drugim groza Facebooka.
„W czasie kryzysu wolny rynek nie działa”. Jak prywatna ochrona zdrowia (nie) walczy z koronawirusem
czytaj także
Ten czas przymusowej izolacji chyba wszystkich nas zmienia. Też to czujesz?
Zdecydowanie, widzę to po moich znajomych Albańczykach, którzy zawsze wydawali mi się bardzo zamknięci w sobie. Teraz dużo łatwiej rozmawia mi się z nimi na przykład o lęku, o bezradności. W ogóle wszyscy wokół mnie uczciwie nazywają różne stany emocjonalne, przez które przechodzą, i to zbliża nas do siebie. Jesteśmy w szczególnym momencie, próbujemy sobie nawzajem pomagać i dzięki temu czujemy się ze sobą blisko, nawet jeśli tylko rozmawiamy przez telefon. Dobrze jest tak po prostu być słabym, nie musieć chojrakować. Można przyznać się do niewiedzy, do tego, że rozwój zdarzeń nas przerasta. A jednocześnie wiemy, że zdrowe osoby przed pięćdziesiątką są znacznie mniej narażone na ostry przebieg choroby. W grze Pandemia dostali dodatkową ochronę – tarczę wieku, chociaż i tak będą się martwić, tyle że przede wszystkim o swoich bliskich.
Świat się kurczy i rozszerza jednocześnie. Nie dzieje się nic w przestrzeni domu, ale na świecie galopują statystyki czarnych liczb. Przez rutynę i powtarzalność dni wszystko nabiera intensywności, detale się wyostrzają. Dzieje się coś, co jest prawdziwe i nierealne jednocześnie. Medialna bliskość tych widmowych śmierci sprawia, że czujemy się bardziej obecni. To taki okrutny paradoks: kiedy inni umierają, my istniejemy bardziej. Czujemy, że żyjemy.
czytaj także
Najgorsze chwile związane z epidemią Albania ma już za sobą?
Niepokoje minęły, bo za sprawą radykalnej izolacji Albania niemal zdusiła ogniska choroby. W najgorszych dniach mieliśmy 40 zachorowań dziennie, potem 30, teraz około 20. Na ponad 500 przypadków zachorowań więcej jest osób wyleczonych niż chorych. To, co najgorsze, prawdopodobnie jest już za nami, ale teraz trzeba będzie wrócić do życia, a ono nie będzie normalne.
Czuć już nadciągający kryzys gospodarczy?
20 procent albańskiego dochodu generuje turystyka, a nie wiadomo, jak długo zamknięte będą granice, jak będzie wyglądało wznawianie połączeń lotniczych, ile firm przeżyje ten przestój. Kolejne 10 procent dochodu to pieniądze przesyłane przez Albańczyków pracujących za granicą, a przecież w wielu krajach punkty usługowe stanęły, ludzi dotknęło bezrobocie, a ci, którzy pracowali nielegalnie, nie dostaną nic. Mnóstwo młodych funkcjonowało w nieustannym ekonomicznym tranzycie między Albanią a krajami Zachodu i to wszystko zostało przerwane.
Według wstępnych prognoz albańskie PKB skurczy się w 2020 roku o 5 procent, dla wielu Albańczyków to będzie oznaczało po prostu głód. System opieki socjalnej jest wyrywkowy. Albańczycy bardzo pomagają sobie w obrębie rodzin i pociotków, w kręgu znajomych. Są przyzwyczajeni do tego, że pomagają im bliscy, nie państwo. Ci, którzy nie mają rodzin, zazwyczaj nie mogą liczyć także na instytucje. Ich zła sytuacja stanie się katastrofalna.
czytaj także
A jak nastroje społeczne? W Polsce ludzie się frustrowali, bo do lasu nie wolno, ale do kościoła już tak. Do tego absurdalne mandaty dla rowerzystów.
Kary za nieprzestrzeganie kwarantanny są w Albanii brutalne i wahają się od 85 do 40 tysięcy euro. Z mediów zniknęli ministrowie, zniknął burmistrz Tirany, jest jedynie premier Edi Rama, który nie urządza konferencji prasowych, tylko nadaje ze swojego domu i siedząc w dresiku przed laptopem, wprowadza kolejne obostrzenia. Nie sposób za nimi nadążyć, bo zmieniają się średnio co trzy dni – i restrykcje, i kary. Chwilę temu wydłużono nam prawo do życia zewnętrznego do godziny 17:30, ale skasowano sobotę – od teraz sobota ma być nieruchoma, od piątku do poniedziałku rano wszyscy w domu. Trudno znaleźć w tym jakąś logikę. Mam wrażenie, że gramy w loterię z restrykcjami, w której zasady zmieniają się co kilka dni.
Publicyści mogą mówić, że Albanią rządzi car, despota, dyktator, ale te głosy rozlegają się i nikną. Ludzie nie zastanawiają się nad ograniczeniami wolności i przyduszaniem demokracji, myślą raczej: jak my damy radę to przeżyć?
Jak z koronawirusem radzą sobie państwa, które nie działają – level Europa Wschodnia
czytaj także
Premier politycznie zawłaszcza pandemię?
Edi Rama jest teraz silniejszy niż kiedykolwiek. Nawet jego krytycy mówią, że żaden inny polityk nie miałby tupetu, żeby wprowadzić tak drastyczne regulacje. Albania to teraz Edi Rama, który podejmuje decyzje bez konsultacji z ministrami, ekspertami, naukowcami. Nie ma żadnych konferencji z dziennikarzami, którzy mogliby zadać mu jakiekolwiek niewygodne pytania. Jest tylko jeden lider, reguły demokracji zostały zawieszone. Po pustych ulicach w weekendy suną czołgi i wozy opancerzone. Jakbyśmy cofnęli się w czasie.
Myślisz, że historyczne uwarunkowania z czasów Envera Hoxhy, o których pisałaś w swojej ostatniej książce, mają na to wpływ?
Czy koronawirusa da się zwalczyć wozami opancerzonymi? Można go zestrzelić czołgiem? Czy to odpowiedni sposób komunikowania się z obywatelami – zastraszanie ich wojskiem na ulicach? Czy za łamanie kwarantanny powinna grozić kara piętnastu lat więzienia, jak chce rząd? Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który ma tak radykalne restrykcje przy tak niskim poziomie zachorowań. Dlaczego? Bo tu zawsze władza mówiła obywatelom, co mają robić, jak mają myśleć, a jeśli ktoś stawiał najmniejszy opór, to trafiał do więzienia. I ludzie się z tym godzili, bo nie znali żadnych mechanizmów oporu, politycznych alternatyw.
Czy to odpowiedni sposób komunikowania się z obywatelami – zastraszanie ich wojskiem na ulicach? Czy za łamanie kwarantanny powinna grozić kara piętnastu lat więzienia, jak chce rząd?
Przez ziemie albańskie przetaczały się różne siły, które łamały opór Albańczyków, a więc ludzie uczyli się, jak schylać głowy, żeby przetrwać. Często słyszę wśród znajomych: my nie wiemy, jak protestować, nikt nas nie uczył organizowania się, choćby w związki zawodowe, myślimy jednostkowo, nie wspólnotowo.
Rozpoczyna się dryfowanie w stronę dyktatury?
To w tej chwili mój największy lęk. Co się może stać z Albanią za 5 lat, gdy we Włoszech wybory wygrywa radykalna prawica pod wodzą Salviniego, a Unia Europejska jeszcze bardziej traci wpływy w regionie? Edi Rama uwielbia pokazywać zachodnim politykom, jaki jest europejski i wyluzowany w swoich trampkach, ale jeszcze chętniej chodzi pod rękę z Erdoğanem. Stany Zjednoczone nie są już dobrym kowbojem, który udaje, że strzeże porządku i sprawiedliwości na świecie – ich ostatnie posunięcia w Kosowie są skandaliczne. Jeśli przyjdzie nowa brunatna fala wywołana kryzysem, nikt nie upomni się o Albanię.
W Polsce teraz wszyscy wkoło powtarzają frazę o „państwie z tektury”. W Albanii też?
Tak. Te szalone restrykcje ostatnich tygodni wzięły się ze świadomości klęski w ochronie zdrowia. Kiedy pod koniec 2018 roku zrobiono badania wśród lekarzy, okazało się, że 80 procent jest gotowych wyjechać z kraju w każdej chwili. Albania ma 1,2 lekarza na tysiąc mieszkańców, Włochy – 4,1. Kto może, wyjeżdża, przede wszystkim do Niemiec, bo Niemcy maksymalnie uprościły procedury migracyjne dla przedstawicieli zawodów medycznych – w ciągu ostatnich dwóch lat z Albanii wyjechało 400 lekarzy; tylko do Niemiec wyjechały dwa tysiące pielęgniarek. Edi Rama odpowiada na te zarzuty, że problemu nie ma, że kadry medycznej nie brakuje, że problem został wymyślony przez media.
Te szalone restrykcje ostatnich tygodni wzięły się ze świadomości klęski w ochronie zdrowia.
To jest eksodus, który odbija się na poczuciu bezpieczeństwa wszystkich. I gdybym miała szukać wytłumaczeń, to powiedziałabym, że po pierwsze: Albańczycy nie czują więzi ze swoim krajem, nie czują tego, że mają wpływ na rzeczywistość, na system, w którym zawsze wygrywa nie najlepszy, tylko najsilniejszy. Po drugie: lekarze są przepracowani, źle opłacani, niedoceniani, bo to nie jest kultura pochwał, szacunku dla kompetencji, tylko dla siły, wpływów. Po trzecie – władza pokazuje swoją obojętność, bo zamiast przyznać, że jest problem, podaje swoje statystyki, z których wynika, jak bardzo problemu nie ma. A skoro problemu nie ma, to po co cokolwiek zmieniać? Więc zniechęceni lekarze wyjeżdżają tam, gdzie ich życie będzie normalne i ustabilizowane.
Robimy „rozpoznanie bojem”, bo na tę epidemię nie ma algorytmu
czytaj także
A jak zmieniła się relacja Włochy–Albania w ostatnich tygodniach?
Pierwsza fala doniesień o zachorowaniach we Włoszech to był dla Albańczyków szok, bo Włochy są tu najważniejszym punktem odniesienia. O ile kultura niższych warstw społecznych jest typowo albańska i odwołuje się do folkloru, o tyle kultura klasy średniej i miast to kultura włoska, czyli włoska muzyka, literatura, filmy, fryzury i ubrania, a nawet kabarety i teleturnieje.
Edi Rama to twardy i sprytny zawodnik, bo widząc, co się dzieje we Włoszech, wysłał tam delegację trzydziestu albańskich lekarzy, których żegnał na lotnisku słowami: „Jesteśmy biednym krajem, ale mamy dobrą pamięć i pamiętamy włoską gościnność i to, co Włochy zrobiły dla nas na początku lat 90.”. To był znakomity manewr, komentowany szeroko i w albańskich, i we włoskich mediach. Na portalach zaraz pojawiły się filmiki, jak Włosi na balkonach grają hymn Albanii.
Sytuacja ekonomiczna we Włoszech będzie miała wielki wpływ na Albanię, bo dużo jest tu włoskiego kapitału, włoskich biznesów. Zresztą zanim zamknięto lotnisko, 60 procent połączeń lotniczych to były połączenia z Włochami. Tirana to są takie małe Włochy, chociaż pewnie bardziej Kalabria niż Lombardia.
czytaj także
Statystyki pokazują jasno, że kryzys – zarówno epidemiologiczny, jak i gospodarczy – uderza przede wszystkim w kobiety, szczególnie te ubogie.
Statystyki rządowe pokazują mniej zgłoszeń na policję, tymczasem jedno ze schronisk dla ofiar przemocy w Tiranie odnotowało wzrost próśb o pomoc o 40 procent. Według badania z 2018 roku 47 procent albańskich kobiet żyjących w związku z mężczyzną doświadczyło z jego strony przemocy słownej lub fizycznej. Kobiety są zamknięte w domach, nie mogą chodzić do pracy, ich uzależnienie ekonomiczne od partnerów wzrasta, a instytucje pracują w ograniczonym zakresie.
Niedawno premier Edi Rama zamieścił na Facebooku film, na którym policjanci biegają za obywatelami i bezlitośnie ich pałują, z komentarzem, że tak właśnie hiszpańska policja pilnuje porządku w czasie kwarantanny. Tymczasem był to materiał sprzed kilku lat, dokumentujący zamieszki uliczne w Algierii. Ta sytuacja pokazuje pośrednio, jak duże jest w Albanii przyzwolenie na przemoc. Możemy zakładać, że podobnie jak w innych krajach przymus izolacji pogarsza sytuację ofiar przemocy, które teraz w sensie dosłownym nie mają dokąd uciec.
Korolczuk: Opieka, oświata i zdrowie to pilniejsze potrzeby niż hub lotniczy na polu kapusty
czytaj także
Na Węgrzech chyba już oficjalnie wprowadzono dyktaturę, u nas też sytuacja nie wygląda wesoło. Myślisz, że całą Europę (a przynajmniej jej wschodnią i bałkańską część) czeka regres polityczny?
Koronawirus przyniesie przetasowania polityczne na całym świecie. W tle dyskusji o polityce krajów pojawiają się pytania o rolę Unii Europejskiej. We Włoszech bardzo mocno wybrzmiewają teraz nastroje antyunijne, bo największa pomoc przyszła z Chin, Rosji i Kuby. W każdym kraju Unii rządy były skupione na gaszeniu pożarów u siebie. Już teraz mówi się, że czeka nas wielki kryzys ekonomiczny i trudno przewidzieć, w jakiej formie przetrwa Unia Europejska, bo to jest idea zaprojektowana na czasy pokoju, a nie na czasy kryzysu – nie ma mechanizmów adekwatnego reagowania.
Ameryka ma teraz twarz Donalda Trumpa, człowieka zachwyconego swoją ignorancją, który myśli tylko o interesach najbogatszych. Stare mity i idee walą się na naszych oczach. Ten system musi się zmienić, bo katastrofa coraz wyraźniej rysuje się na horyzoncie. Koronawirus po prostu przyspieszył proces degeneracji systemu, który postępowałyby stopniowo w perspektywie kilku dekad.
Jest szansa, że ostatecznie powstanie z tego coś dobrego?
Mimo wszystko chcę wierzyć, że koronawirus to dla nas przebudzenie. Bez niego bylibyśmy jak żaba, która gotuje się w garnku wody, aż w końcu nie ma siły, żeby wyskoczyć, i umiera. Potrzebowaliśmy takiego trzęsienia ziemi, a koronawirus jest łagodniejszą terapią szokową niż kolejna wojna. Byliśmy utuleni fikcjami i w nasze życie wreszcie wtargnęło Realne.
To jest taki moment, kiedy wiele można by zmienić, ale trzeba byłoby przepisać wszystkie narracje. Przestać wierzyć w mit, że szczęściem jest tylko zysk i rozwój mierzony statystyką, że gospodarki i zyski korporacji muszą rosnąć. Dzięki koronawirusowi kołowrotek, w którym wszyscy biegliśmy, wreszcie się zatrzymał. Możemy na chwilę wyskoczyć z niego i zastanowić się, gdzie jesteśmy, kim jesteśmy, co robimy. Musimy, za przeproszeniem, wyjąć wreszcie głowy z własnych tyłków.
Koniec z dyktatem neoliberalnych wartości?
Ciągle słyszymy, że jesteśmy niewystarczająco dobrzy, bo system kapitalistyczny opiera się na micie, że musisz nieustannie nad sobą pracować, kupować i konsumować. W tej pogoni za idealną wersją samego siebie znika drugi człowiek. Zostaje samotne ja, które nigdy nie osiągnie ideału, bo na tym polega ta cała narracja, ta kawalkada iluzji.
Szczęście to nie nasze wypolerowane „ja”, tylko relacje z innymi, dzielenie się z nimi, solidarność, wspólnota, opieka nad słabszymi. Konsumujemy, jakby istniało tylko teraz i nie było żadnej przyszłości. Kapitalizm to system, który dosłownie sprawia, że świat płonie. Który pustoszy. Zabija zwierzęta, wycina lasy, zatruwa rzeki, zakrywa świat kożuchem śmieci. Który pożera wszystko, a potem uśmiecha się zdeformowaną twarzą ideału.
Kapitalizm to system, który dosłownie sprawia, że świat płonie.
Stary system sypie się na naszych oczach, i dobrze, bo jest oparty na społecznej niesprawiedliwości, na zysku wąskich grup i wyzysku mas, na pogłębianiu nierówności, a do tego wiedzie nas ku ekologicznej katastrofie. Wirus uderzył, uświadamiając nam, jak bardzo niedoinwestowana i podupadła jest ochrona zdrowia niemal na całym świecie, i brutalnie odsłonił słabości systemu. Wiemy już, że musimy zmienić naszą rzeczywistość, postawić na edukację, opiekę zdrowotną, zacząć słuchać ekspertów, a nie różowych pajaców. Ale do tego trzeba zmienić wszystkie wielkie narracje: zysku, postępu, indywidualizmu, konsumpcjonizmu. Co z tego, że teraz sobie siedzimy wygodnie w globalnej wiosce, jeśli ta wioska za kilka dekad spłonie?
Czyli jest jeszcze nadzieja?
Możemy na różne sposoby czarować i zaklinać rzeczywistość, ale pandemia dała nam nowe doświadczenie: wielkiej, wspólnej śmierci, oglądanej online z wielu krajów, przed którą nigdzie nie można uciec. Wirus i tak obszedł się z nami łagodnie, przynajmniej tu, w Albanii. W dłuższej perspektywie czeka nas jeszcze więcej chaosu, bólu, bezradności. Stoimy nad przepaścią, ale jeszcze możemy zawrócić. Więc tak, chyba jeszcze jest.
Bendyk: Koronawirus obnażył słabości nowoczesnych państw. Oddajemy więc wolność Lewiatanowi
czytaj także
**
Małgorzata Rejmer (1985) – pisarka, absolwentka studiów kulturoznawczych w ramach MISH UW. Autorka powieści Toksymia, zbioru reportaży Bukareszt. Kurz i krew i nagrodzonej Paszportem „Polityki” książki Błoto słodsze niż miód. Publikowała m.in. w „Dużym Formacie”, „Polityce”, „Gazecie Wyborczej” i kilkunastu innych tytułach prasowych. Mieszka w Tiranie.