Roman Giertych dał obozowi III RP to, co ów obóz stracił w kontekście PiS-owskiej soft-rewolucji, dał mu poczucie mocy.
Na pytanie, czy Roman Giertych stał się już oficjalnie liberalnym demokratą, broniącym Polaków przed najgorszym barbarzyństwem od czasów biblijnego potopu, odpowiedź brzmi: jeszcze nie, ale już prawie. Mecenas Giertych jest już bowiem na tyle pewny swej pozycji, że porzuca szaty technokratycznego suflera na rzecz samozwańczego arbitra demokracji. Niedawno dostało się Robertowi Biedroniowi (nie został, co prawda, nazwany „wstrętnym pederastą”, a jedynie „największą nadzieją” Kaczyńskiego), ale lada moment trafić może na każdego z was. Bo tak, w roku 2019 to Roman Giertych będzie nas rozliczał z dorobku demokratycznego, zaś liberalni dziennikarze będą mu głośno sekundować. W imię walki z PiS-em, rzecz jasna.
Dlaczego liberałowie muszą zniszczyć Biedronia (i w jaki sposób będą próbować)
czytaj także
Trzeba przy tym zaznaczyć, że Roman Giertych swą postawą jakoś na tę miłość liberałów zasłużył. Dał bowiem obozowi III RP to, co ów obóz stracił w kontekście PiS-owskiej soft-rewolucji, a mianowicie poczucie mocy.
Kiedy PiS ostentacyjnie deptał nie tylko formalne prawa, ale przede wszystkim nieformalne konwenanse, ustanawiał co chciał, jak tylko chciał i kiedykolwiek chciał, nie zważając na histeryczne gromy z mediów III RP, Giertych zamiast popłakiwać w kącie spróbował w ramach systemu zawalczyć. Na ile ta walka, poprzez kolejne pozwy, medialne zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa czy snucie piętrowych prawniczych rozważań jest rzeczywiście skuteczna, to sprawa wtórna. Ważne, że wywołała propagandowy efekt i Giertycha, być może jako jedynego, zaczęto się na prawicy bać. Prawicowi publicyści zaczęli kasować tweety o jego klientach (ostatnio Ziemkiewicz o Kuźniarze), a prawicowi politycy zaczęli mniej chętnie klientów Giertycha maglować (odwoływane przesłuchiwania Tuska przez komisją Amber Gold). A dla obozu liberalnego, który od trzech lat przegrywał, takie odzyskane poczucie mocy to wartość największa. Wreszcie, po tych paru latach znowu (!) prawica się nas boi! W ten prosty sposób Giertych z cenzora Ferdydurke stał się panem mecenasem od walki z bezprawiem.
Trzeba też przyznać, że Giertych swej przemianie mocno dopomógł. Nie, nie zmienił się aż tak, żeby zostać działaczem antify – nawet jeśli tylko taki zwrot byłby wedle niektórych zmianą prawdziwą. Giertych zmienił się na tyle, żeby pasować do Platformy. Bo Platforma to także w dużej części politycy tacy, jak choćby Jan Vincent Rostowski, Marek Biernacki (zapraszany z powrotem do PO) czy Hanna Gronkiewicz-Waltz, których postawy światopoglądowe nie odbiegają bardzo od linii PiS-u, zaś w sprawach wolności obyczajowych wspominana trójka może być bardziej na prawo nawet od Kaczyńskiego. Giertych tam po prostu pasuje i wie, że ma szansę przejąć Platformę od środka. Byleby tylko skutecznie walił w PiS i napuszczał wyborców, aby non stop ganiali antypisowskiego króliczka. Tego samego, którego media III RP ganiają przecież non stop.
Łatwo wyjaśnić te wszystkie kooptacje Giertycha, Dorna czy Ujazdowskiego, a wcześniej Kamińskiego, Marcinkiewicza czy nawet Sikorskiego niesłychanie łatwym do spełnienia warunkiem, jakim są werbalne ataki na swoje dawne gniazda. Jeszcze łatwiej wskazać, że obóz przeciwny robi podobnie, patrz przykłady Morawieckiego, Saryusza-Wolskiego, Ogórek czy profesora Kika. Ale warto też spojrzeć na to, jeśli nie od pozytywnej, to przynajmniej praktycznej, strony.
Zarówno obóz III jaki i IV RP poprzez przyjmowanie w swe szeregi niedawnych przeciwników wykazuje wysokie możliwości adaptacyjne. Wykazuje zdolności, relatywnie szybkiego i bezbolesnego wybaczenia, wykazuje wreszcie możliwości przedstawiania kuszącej alternatywy dla tego, kto swój obóz z różnych względów zamierza porzucić. Owszem, często poprzeczka ustawiona jest zbyt nisko, a sam transfer wydaje się nieprzemyślany (kazus Andruszkiewicza), ale nie zmienia to faktu, że drzwi nigdy nie są do końca zamknięte.
czytaj także
Warto taką praktykę zestawić z popularną dziś na lewicy taktyką polityki tożsamościowej. Wyobraźmy sobie, że nie Giertych, ale np. jakiś „współczujący liberał” albo umiarkowany PiS-owiec publicznie przechodzi do lewicowego obozu? Czy obóz ów tak łatwo by wybaczył dawne grzechy? Czy taka kooptacja przez lewicę jest w ogóle możliwa, skoro osoby będące na lewicy od lat, nawzajem stawiają sobie tak wygórowaną poprzeczkę słuszności i prawilności, że sami ledwo spełniają wymogi? A może to wcale nie PO-PiS-owa prawica skupiona jest na przeszłości, skoro jej elastyczność wyraźnie wskazuje, jak ważne jest dla niej „tu i teraz”? Może na przeszłości skupiona jest właśnie lewica, rozliczająca każdego ewentualnego sojusznika z tego czy i jak bardzo wierzył kiedyś w Balcerowicza, Jaruzelskiego albo Lecha Kaczyńskiego?
Warto sobie zadać te pytania również w kontekście ogłaszanego właśnie sojuszu wspólnej lewicowej listy do Europarlamentu, która może być ofertą także dla tych, którzy niekoniecznie spełniają 100 procent wymogów lewicowej agendy. To ważne tym bardziej, że wnioski z odpuszczania historycznych zaszłości i obecnych różnic przerabia dziś nawet skrajna prawica, która właśnie formułuje własnego antyunijnego golema, nawet jeśli każdy z prawicowych twórców wyobraża go sobie trochę inaczej.
PiS-owi sprzyjała nierówność wobec prawa i alienacja polityków