Nie da się ukryć, że na COP24 jechałem trochę uprzedzony. Trudno o optymizm, gdy się widzi, jak międzynarodowe gremium decydentów z całego świata spotyka się co roku, od czasów, gdy chodziłem jeszcze do trzeciej klasy podstawówki, żeby ustalić jak ograniczyć emisję gazów cieplarnianych i po dwudziestu czterech latach planuje redukcję emisji do 45% w stosunku do roku 1990, co oznacza wzrost globalnej temperatury o 3,3°C do 2100.
To oczywiście trochę lepiej niż 4,4°C, które osiągniemy, jeśli nie będziemy takiej polityki klimatycznej wdrażać, ale i tak znacząco za mało, żeby jakikolwiek świadomy, dorosły homo sapiens mógł odpowiedzialnie podjąć decyzję o sprowadzeniu na świat kolejnego człowieka.
Polki już to wiedzą. Od początku roku liczba urodzeń spadła o 10 tysięcy noworodków w porównaniu z tym samym okresem 2017 roku. Pięćset złotych na dziecko to zdecydowanie za mało, żebyśmy chcieli sprowadzać je na świat, w którym prawdopodobnie czeka je rak, głód, wojny i katastrofy naturalne, których skalę trudno sobie nawet wyobrazić. Jednocześnie rośnie w Polsce liczba zgonów. Czemu też trudno się dziwić, zważywszy na poziom zanieczyszczenia powietrza i środowiska. Nic dziwnego, że w Katowicach pojawiały się żarty, że w pakietach z prezentami dla delegatów, powinny być maseczki antysmogowe zamiast powerbanków.
Humor czarny jak węgiel
Generalnie pole do żartów w Katowicach było duże. Już w pierwszym tygodniu Szczytu zdążyłem naliczyć 10 kompromitacji Polski, np. oskarżenie o wzrost emisji drzew gnijących w Puszczy Białowieskiej, a to nie był wcale koniec. W efekcie Polska została nagrodzona Skamieliną Roku za całokształt. Na szczęście Polska nie jest najważniejsza.
10 największych kompromitacji Polski na szczycie klimatycznym
czytaj także
Choć zajmujemy dwudzieste pierwsze miejsce na świecie pod względem emisji CO2, a przeciętny Polak lub Polka są odpowiedzialni za emisję blisko ośmiu i pół tony dwutlenku węgla rocznie, to tylko solidarne działanie wszystkich państw świata może nas uratować przed klimatyczną katastrofą. W tym kontekście pozostaje uznać za sukces, że w ramach „Pakietu Katowickiego” udało się ustalić wspólny zbiór reguł rozpatrywania przez poszczególne kraje planów walki z globalnym ociepleniem.
Optymistyczny może też wydawać się fakt, że większość Polaków (84% procent wg listopadowego badania CBOSu) jest świadoma zagrożeń związanych ze zmianami klimatycznymi czy zanieczyszczeniem środowiska. Niestety świadomi obywatele to za mało, żeby zmusić rządy do bardziej aktywnego działania na rzecz ochrony klimatu.
W pakietach z prezentami dla delegatów, powinny być maseczki antysmogowe, zamiast powerbanków.
Najlepszym przykładem jest nasz własny rząd. Ale nie tylko. Choć większość mieszkańców i mieszkanek USA jest również świadoma zmian klimatycznych, to Stany Zjednoczone razem z Arabią Saudyjską, Rosją i Kuwejtem, zablokowały przyjęcie raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC), który stwierdził, że stoimy na progu katastrofy klimatycznej. Najwyraźniej delegaci tych krajów uważają, że poradzą sobie lepiej niż ich mieszkańcy.
A może nawet co bogatsi kupili już domy w Nowej Zelandii. Biedniejszym pozostaje zakupić sobie urnę z węgla, którą można było zobaczyć na mini wystawie w Muzeum Śląskim. Chowając nasze prochy w urnie z węgla symbolicznie zwrócimy ziemi nasze kopaliny, od których wydobywania nie potrafimy powstrzymać naszych rządów i korporacji.
Co nas zabije
Oczywiście mogę się mylić i być może są jeszcze jakieś szanse na uratowanie humanoidów. Podobno naukowcy opracowali sensowną ekonomicznie metodę pozyskiwania paliwa z CO2. Mimo wszystko historia gatunku homo sapiens nie nastraja mnie optymistycznie. Gdziekolwiek się nie pojawialiśmy, doprowadzaliśmy do zagłady większości gatunków dużej fauny. Skoro słabo umięśniony człowiek potrafił wybić wszystkie mamuty, tygrysy szablozębne, czy diprodony, to dlaczego nie miałby spowodować zagłady swojego własnego gatunku?
Strusia polityka, czyli co ustalono na szczycie klimatycznym
czytaj także
Ostatecznie wielu humanoidów wydaje się mniej sympatycznych od diprodonów. Co prawda nigdy nie poznałem żadnego przedstawiciela tych australijskich torbaczy, bo wyginęły dziesięć tysięcy lat temu, gdy człowiek zaludnił Australię, więc mogę się mylić. Wciąż większość moich przyjaciół, to przedstawiciele homo sapiens, dlatego tym bardziej mi przykro, że przyjdzie mi patrzeć jak umierają. Ale może przynajmniej niektórych z nich uda mi się ocalić w moim permakulturowym bunkrze, który zamierzam zacząć budować, jak tylko znajdę ku temu odpowiednie miejsce. Bo na Nową Zelandię niestety mnie nie stać.
A oto kilka powodów, dla których uważam, że homo sapiens ma, jeszcze w tym stuleciu, szansę podzielić los megafauny.
1. Zabije nas uprzejmość
Nie wiem jak wy, ale ja staram się przeważnie być miły. Oczywiście nie zawsze i nie dla wszystkich, ale generalnie wobec osób, które nie zrobiły mi nic złego, przeważnie jestem uprzejmy. Gdy miła pani w warzywniaku wkłada mi marchewkę do plastikowej torebki, nie zawsze mam pomysł, jak zaprotestować, żeby to nie zabrzmiało niesympatycznie. Często więc biorę kolejne foliowe torebki, choć wcale ich nie potrzebuję. A to i tak lajcik.
Chowając nasze prochy w urnie z węgla, symbolicznie zwrócimy ziemi nasze kopaliny, od których wydobywania nie potrafimy powstrzymać rządów i korporacji.
Jeszcze trudniej jest wytłumaczyć rodzinie i niektórym znajomym, czemu jestem weganinem. Wytłumaczyć górnikowi, że powinien się przekwalifikować i zostać psychoterapeutą, bo nie potrzebujemy kopać tyle węgla, a pilnie potrzebujemy zadbać o zdrowie psychiczne narodu, nawet nie próbowałem. Nie tylko dlatego, że nie poznałem w życiu zbyt wielu górników, ale również z tego prostego powodu, że wiem, że musiałbym kłamać, bo nasz rząd nie ma żadnego planu na nowe miejsca pracy dla górników.
2. Zabije nas pracowitość
Nie wiem, ile i ilu z was ma dość wolnego czasu, żeby poświęcać go na aktywizm klimatyczny, ale podejrzewam, że większość ma ważniejsze i pilniejsze problemy. Na przykład zarabianie na ratę kredytu albo pomaganie dziecku w odrabianiu lekcji. To są ważne sprawy, których nie można zaniedbywać, poświęcając czas na walkę o lepszy świat. Świat przecież nie stanie się lepszy, gdy przestaniemy płacić raty i skończymy w więzieniu, skąd trudno będzie pomagać w odrabianiu lekcji dzieciom.
3. Zabije nas komfort
Turystyka odpowiada za 10% emisji, hodowla przemysłowa zwierząt za 14,5%, a jednak choć znam trochę wegan, to chyba nie znam nikogo, kto zrezygnowałby z latania odrzutowcami. Ostatecznie nie może to być aż tak szkodliwe, skoro jest legalne. A szkoda by było nie zobaczyć Wielkiej Rafy Koralowej, skoro może przestać istnieć jeszcze za naszego życia. Naukowcy policzyli, że na wyprodukowanie nowego smartfona zużywa się tyle energii, ile pozwoliłoby na używanie starego przez dziesięć lat. Ale znacie kogoś, kto używa tego samego smartfona przez tyle czasu? Już po trzech latach większość nadaje się na złom. Łatwiej kupić nowy, niż się męczyć z wieszającymi się apkami. Podobnie zresztą jest z większością sprzętu elektronicznego produkowanego tak, żeby nie przetrwał zbyt długo.
4. Zabije nas neoliberalizm
Nie dajcie sobie jednak wmówić, że to wasze wybory konsumenckie, są odpowiedzialne za zmiany klimatyczne. Oczywiście jedząc lokalne wegańskie produkty, jeżdżąc na rowerze, używając bidonu i ograniczając w inny sposób swój ślad węglowy, jesteście zmianą, którą chcielibyście widzieć w świecie. To jednak stanowczo za mało, żeby zmienić świat. Za 71% emisji CO2 w latach 1988-2016 odpowiada zaledwie setka korporacji. Gdyby zaczęły zmieniać swoją politykę jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy naukowcy zaczęli alarmować o efekcie globalnego ocieplenia klimatu, nie bylibyśmy w takim kryzysie, w jakim jesteśmy. Niestety, poza zmianami klimatu, na świecie, a przede wszystkim w USA, zachodziły też inne procesy. A konkretnie 0,1 najbogatszych Amerykanów zorientowało się, że ich zyski są coraz mniejsze.
Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!
czytaj także
Odpowiedzią na ten problem stała się neoliberalna polityka, kusząca ludzi obietnicą, że zmniejszenie wpływu rządów na gospodarkę zapewni jej nieustający wzrost. Przy okazji trzeba było oczywiście zmniejszyć podatki i wpływ polityków na działania korporacji, a także poluzować przepisy chroniące środowisko. W efekcie 0,1% najbogatszych udało się odzyskać pozycję, a poziom nierówności powrócił do tego sprzed II wojny światowej, gdy zatrzymywali dla siebie 20% zysków ze wzrostu gospodarczego.
Oczywiście wielu bogaczy zdaje sobie sprawę, że zmiany klimatu stanowią zagrożenie dla ich majątków i gospodarki. Jednak wygląda na to, że w międzyczasie nasz system ekonomiczny zmienił się na tyle, że nawet ci świadomi ekologicznie miliarderzy muszą uprawiać brudny biznes, żeby dalej się bogacić. Weźmy na przykład takiego Richarda Bransona, założyciela Virgin Group. Z jednej strony mówi słusznie: „Każdy biznesmen i każdy inwestor powinien być zaniepokojony najnowszym raportem IPCC. Jeśli nie podejmiemy wyzwania klimatycznego, świat wkrótce znajdzie się w sytuacji nieodwracalnego zagrożenia – dla życia na naszej planecie, dla ludzi i społeczności oraz dla naszej gospodarki”. Jednocześnie z trzech miliardów dolarów, które obiecał wydać na walkę ze zmianami klimatu, udało mu się przeznaczyć na ten cel jedynie 230 milionów. Przynajmniej do czasu, gdy policzyła to Naomi Klein. Walka ze zmianami klimatu nie przeszkadza jednocześnie Bransonowi agresywnie rozwijać linii lotniczych.
5. Zabije nas policja
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że na czas trwania Szczytu Klimatycznego Polska zdecydowała się przywrócić kontrole graniczne, wydało mi się to dosyć dziwaczne. Co prawda czytałem w książce Piotra Niemczyka o upadku pracy operacyjnej polskich służb, ale i tak pomysł, że zamknięcie granic ma uchronić bezpieczeństwo delegatów z całego świata, wydał mi się dosyć kuriozalny.
Po pierwsze dlatego, że nie bardzo kumam, kto miałby zaatakować konferencję klimatyczną i po co. Po drugie, że gdyby ktoś chciał to zrobić, to pewnie poradziłby sobie ze stróżami polskich granic, skoro bez trudu można bezkarnie przez nie przewozić tony toksycznych odpadów. Po trzecie, z powodu zmian klimatycznych ginie i cierpi znacznie więcej ludzi niż z rąk terrorystów i to zmiany klimatyczne napędzają terroryzm. Trzeba by być naprawdę głupim terrorystą, żeby chcieć zorganizować atak na COP. Oczywiście nie da się wykluczyć, że terroryści są debilami, ale chyba nawet debil umie odróżnić przyjaciela od wroga.
Oczywiście w Katowicach nie doszło do żadnych przykrych incydentów, nie licząc tych, których sprawcami byli sami policjanci. Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu słyszałem o osobach spisywanych przez policję, gdyż ponoć znajdowały się na liście osób podejrzewanych, że mogą zakłócać COP24. (Swoją drogą ciekawe, że policjanci przyznają, że istnieją listy osób podejrzewanych o bycie aktywistami, bo jest to nielegalne. Czy przegapiłem moment, w którym wylądowaliśmy w powieści Philipa K. Dicka?) Podczas szczytu policja nie tylko zatrzymywała autobusy z aktywistami jadącymi na sobotni Marsz dla Klimatu, doprowadzając do tego, że wiele osób przyjechało spóźnionych, ale wręcz nie wpuściła niektórych działaczy klimatycznych do naszego kraju. Obserwując ilość policji, która miała zapewniać bezpieczeństwo naszej radosnej manifestacji, nie potrafiłem się pozbyć wrażenia, że ktoś tu zwariował.
czytaj także
Co prawda sympatyczna pani policjantka z zespołu antykonfliktowego tłumaczyła mi, że są tutaj po to, żeby nas chronić, ale ewidentnie sama w to nie wierzyła. Ilość tajniaków nieporadnie próbujących wmieszać się w tłum, oddziałów ze strzelbami oraz fakt, że mundurowi szczelnie otaczali całą trasę Marszu, kazał podejrzewać, że władza boi się ekologów, a nie tego, że ktoś może nas zaatakować. Domniemanie to potwierdził fakt, że w którymś momencie policjanci zaczęli wyciągać ludzi z tłumu. Ponoć jeden z manifestujących wzbudził podejrzenia policjantów swoim dziwnym ubiorem. Sprawna interwencja antyterrorystów pozwoliła zatrzymać mężczyznę, który pod bluzą ukrywał… bluzę. Cóż, było trochę zimno i też żałowałem, że nie założyłem drugiej pary skarpet. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby jakiś tajniak zobaczył jak wyciągam wełniane skarpety z plecaka. Ostatecznie używałem ich już dzień wcześniej, więc mogłoby to zostać uznane za atak bronią chemiczną.
czytaj także
Niestety skarpet nie wziąłem, więc tylko trochę zmarzłem. Znacznie mniej szczęścia miał członek partii Razem Michał Goworowski, który przez policję został pobity, zwyzywany (cytuję: »Ty kurwo! W końcu się doigrasz!«) i publicznie rozebrany, aby skończyć z zarzutem naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza.
Trudno się dziwić. Tyle tej policji zjechało z całego kraju, że byłoby żal, gdyby nie przeprowadziła żadnej interwencji. Ciekawe, że podczas Marszów Niepodległości służby nie wykazują się podobną aktywnością. Czyżby łatwiej było pacyfikować obrońców przyrody od faszystów? Czy może naprawdę walka ze zmianami klimatu jest większym zagrożeniem dla Polski niż agresywni nacjonaliści domagający się, żeby Europa była biała albo bezludna? W sumie może nie ma to znaczenia, bo wszystko wskazuje, że nasze rządy i korporacje oraz ich oddziały zbrojne są gotowe, żeby bezludną uczynić nie tylko Europę, ale cały świat.
Kochające Polskę rodziny z dziećmi, czyli jak oswoiliśmy faszyzm
czytaj także
Pocieszający może być jednak fakt, że pomimo najwyższej gotowości służb, aktywistom udało się skutecznie przeprowadzić pokojowe, choć nielegalne akcje jak zhackowanie katowickich przystanków, wyświetlenie na Spodku napisu „Politycy mówią, liderzy działają”, czy protest na kominie elektrowni Bełchatów. Czy policjanci będą bardziej sceptyczni wobec rozkazów dowódców i mniej chętni do bitki, gdy zrobi się naprawdę gorąco? Niestety obawiam się, że rozsądniej jest zakładać, że będą po prostu strzelać.
6. Zabije nas zdrowy rozsądek
Rozsądek prezesa Grupy BMW, który twierdzi, że większa redukcja emisji CO2 niż 30% jest nie do przyjęcia. Rozsądek działaczy Solidarności, którzy podpisują porozumienie ze sceptykami klimatycznymi z Heartland Institute. Rozsądek ekspertów Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, którzy co prawda się nie znają, ale i tak się wypowiedzą na temat „Globalnej Apokaliptycznej Sekty Ocieplenia”. Oraz generalna strategia „No i chuj”.
Ale może uratują nas nastolatki, takie jak Greta Thunberg?
Niezwykłe wystąpienie 15-latki
Greta jest 15-letnią Szwedką, która w każdy piątek zamiast iść do szkoły protestuje przed budynkiem szwedzkiego parlamentu. Protestuje, bo politycy chcą zniszczyć jej przyszłość. Protestuje, bo zmiana klimatu to zagrożenie naszej cywilizacji. Protestuje, bo nadszedł czas, by zwykli ludzie wzięli sprawy w swoje ręce. Dzisiaj w szkołach w całej Polsce uczniowie i uczennice dołączą do protestu Grety, by walczyć o swoją przyszłość. Czas na politycznie pogadanki się skończył, młodzież zaczyna działać!#strajkdlaklimatu
Opublikowany przez Greenpeace Polska Czwartek, 13 grudnia 2018