Już po wszystkim. Głosy policzone, kurz opadł, krwawe plamy zostały starte z podłogi. Republika Czeska oficjalnie wybrała sobie na prezydenta ksenofobicznego, autorytarnego, prorosyjskiego demagoga z problemem alkoholowym. Po raz kolejny. Alleluja.
Zanim w ogóle zaczniemy szykować się na następne pięć lat pijackich rządów erroru, będącego specjalnością Zemana i na wszystkie cuda, które obiecał w kampanii, musimy odpowiedzieć na jedno palące pytanie. Jak to możliwe – do kroćset upadłych bytów – że po pięciu latach ciągłych kłamstw, dyplomatycznych kompromitacji, niepohamowanego kolesiostwa i systematycznego rozmontowywania demokracji parlamentarnej Zeman zdołał ponownie zostać wybrany na prezydenta, chociaż przez cały ten czas nie potrafił nawet samodzielnie wstać z krzesła i wyglądał, jakby właśnie otrzymał profesjonalny lifting twarzy szpadlem? Wydaje się – i może nie powinno to być tak bardzo szokujące – że odpowiedź brzmi: i tak nie ma to znaczenia.
Jeszcze więcej hałasu o nic
Czeska polityka jest farsą, ale chyba jeszcze nigdy nie odsłoniła tej swojej natury tak bardzo, jak podczas drugiej rundy wyborów prezydenckich. Kraj ma teraz cały szereg poważnych problemów: bezprecedensowy konflikt interesów wokół osoby premiera, gigantyczne nierówności płacowe, system eksmisji i zajmowania mienia dłużników, nad którym stracono wszelką kontrolę. Do tego dochodzi jeszcze piętno państwa zapewniającego tanią siłę roboczą dla reszty Europy. Z jakiegoś dziwnego powodu żaden z tych tematów nie pojawił się choćby na chwilę w kampanii. Zamiast tego mieliśmy, jak zwykle, karnawał dezinformacji. Zaczęła się jazda bez trzymanki: najpierw Zeman oświadczył, że „nigdy nie podpisze konwencji o zasadach przyznawania azylu dla uchodźców Dublin IV” (no bez żartów, prezydenci nie mają nic do powiedzenia w tej sprawie), potem zjechaliśmy łagodnie w dół (prozemanowskie media internetowe oskarżyły Drahoša o to, że „należy do bractwa illuminatów”), aż w końcu wylądowaliśmy w śmierdzącym szambie (Drahoš „to pedofil i pomiot szatański”).
czytaj także
Takie rzeczy to standard w naszym świecie postprawdy, a prezydent nie ma w zasadzie odpowiednio dużych uprawnień, żeby wpłynąć na rzeczywiste problemy, prawda? (Chyba, że pogłoski o szatańskim pochodzeniu okażą się prawdziwe). Łatwo byłoby zbagatelizować wszystko, co się stało, mówiąc, że to tylko XXI-wieczna odsłona prastarej rozrywki ssaków naczelnych, która polega na obrzucaniu się ekskrementami. A jednak sprawa jest poważniejsza, bo brudna gra została przeniesiona na poziom debaty w głównych krajowych mediach, poziom oświadczeń politycznych, a także wpłynęła na legitymizację pewnych tematów. Prezydent pokazał, że ma jednak nieco większą, władzę niż się wydawało: może niepokojąco skutecznie ustawiać kierunki i tematy debaty publicznej. A agenda ustawiona podczas tych wyborów była, szczerze mówiąc, zdumiewająca.
Kampania obu kandydatów toczyła się wokół następujących czterech tematów: 1) imigracja, 2) finanse, 3) zdrowie, 4) polityka zagraniczna. Wystarczy się rozejrzeć, by w mig odkryć, że wszystko to nie miało kompletnie nic wspólnego z rzeczywistością polityczną w kraju. Stan zdrowia kandydatów był naturalnym polem do konfrontacji, ale fakt, że Zeman człapie jak zombie, które ochroniarze popychają z miejsca na miejsce, a Drahoš nosi okulary zero dioptrii, bo się do tego przyzwyczaił, raczej nie wpłynie w żaden sposób na czeski dyskurs polityczny (ewentualnie popularność płynu do balsamowania może przedłużyć przydatność telewizyjną kolejnych polityków, których czasy świetności już dawno minęły). Podobnie było z finansowaniem kampanii. Temat też był wykorzystywany przez obie strony, żeby prać się po gębach – Drahošowi dostawało się za podejrzane osoby, które dały pieniądze na jego kampanię, a Zemanowi za to, że osoby udzielające jemu wsparcia finansowego ujawnił dopiero na kilka dni przed wyborami (naturalnie chodziło o ludzi z niejasnymi rosyjsko-chińskimi powiązaniami). Ale znów, powiedzmy sobie szczerze, nawet gdyby Zemanowi środki dawał sam Szatan (albo, co gorsza, George Soros), to i tak nie miałoby znaczenia, bo widzieliśmy wszyscy przez pięć lat, z czym wiąże się wpłacanie mu pieniędzy. Lista darczyńców jest więc przydatna tylko dla tych, którzy emocjonują się pytaniem, kto będzie następny do nagród, odznaczeń i preferencyjnych kontraktów w Rosji, Chinach oraz różnych azjatyckich autorytarnych państewkach.
Awantura o baśnie
Imigracja i polityka zagraniczna wydają się obszarami, którymi prezydenci raczej powinni się zajmować – ale cholernie dobrze, że tego nie robią. Polityka zagraniczna Zemana często była dokładnie odwrotna niż strategia realizowana przez różnych szefów MSZ. Kończyło się to zwykle kompromitacją wszystkich wplątanych w całą sprawę. Już lepszą wspólną płaszczyznę porozumienia prezydent znalazł z przedstawicielami pewnych firm zainteresowanych chińskimi i rosyjskimi pieniędzmi, których pełne samoloty uczynnie wysyłał tam i z powrotem do odpowiednich państw. Dla tych firm koledzy Zemana załatwiali w imieniu państwa wielomilionowe kontrakty. Nawet jeśli chodziło na przykład o firmę budowlaną bez żadnego biura i przychodów, zatrudniającą aż dwóch pracowników, z których żaden nie potrafiłby powiedzieć, do czego służy spiczasty koniec kilofa.
Wyprawy nazywane przez Zemana „misjami handlowymi” faktycznie przyniosły zwiększenie zainteresowania naszym krajem w Rosji i Chinach, co objawiło się na wiele zabawnych sposobów. Chińczycy zaproponowali połączenie Czech z Morzem Czarnym kanałem, którego projekt wyśmiali zarówno ekolodzy, jak i ekonomiści. Pojawiła się też sugestia, żeby wyrzucić do kosza system rządowych przetargów i zatrudnić Rosjan do rozbudowy czeskich elektrowni jądrowych. A grupa Bardzo Ważnych Inwestorów odwiedziła pewną czeską fabrykę, próbując odważnie wynieść próbki produktów w kieszeniach swoich drogich garniturów. Ups. Każdy musi odpowiedzieć sobie sam, czy prezydent powinien jeździć do innych państw tylko po to, by załatwiać tam deale dla swoich szemranych kolegów. Niestety odpowiedź Zemana już znamy.
czytaj także
I w końcu największy wydumany problem ze wszystkich: nielegalna imigracja. W Czechach panuje skrajna islamofobia, chociaż muzułmanie stanowią około 0,2 proc. ludności. Nawet logiczne przejście od imigracji do islamu jest logicznie błędne (tak, dostrzegam ironię, dziękuję), bo to odrębne tematy, ale w czeskim dyskursie publicznym nie ma tu żadnego rozróżnienia. Imigracja równa się islam, równa się terroryzm (równa się burki, równa się gwałt, równa się pożeranie niemowląt). Taką narrację od dawna wychwalają, wykładają i legitymizują politycy, którzy nie mogli się powstrzymać przed zbijaniem kapitału politycznego na łatwym linczu na wrogu publicznym numer 1. A Zeman wykorzystał tę możliwość do maksimum. Ta kampania naturalnie musiała dotyczyć imigracji – Zeman długo i ciężko pracował nad tym, by tchnąć choćby cień życia w ten wydumany temat. Wysiłek mu się wspaniale opłacił, więc kogo obchodzi, że z rasizmem nikt się już nie kryje, a tysiące ludzi będą cierpieć z powodu złego PR? Na nienawiści można zarobić głosy.
Największy przekręt ze wszystkich
Co dalej? Zeman pewnie na kilka tygodni zniknie z oczu, a w tym czasie wybitna ekipa osobistych nekromantów spróbuje jakoś zmusić jego członki do ruchu przynajmniej na tyle, żeby mógł podpisywać strasznie ważne papiery wymagane do sfinalizowania oficjalnego rozpieprzenia państwa czeskiego. Tymczasem zamek na Hradczanach dalej okupują jego kolesie i bez przeszkód pracują sobie wesoło nad wyciśnięciem dla siebie jak najwięcej pieniędzy od państwa. „Zwykli ludzie” – którym Zeman po mistrzowsku wcisnął kit, że jest wrogiem establishmentu, a nie jego ważną personą – zajmują się swoimi sprawami z niebiańskim spokojem, bo wiedzą że mściwy, przepity, małostkowy dziad strzeże ich przed imigrantami, zasiadając w fotelu głowy państwa: czyli właściwie to nie robiąc kompletnie nic. Oczywiście Zeman jest symptomem, a nie przyczyną problemu. Ale staje na głowie, żeby dalej popychać kraj w stronę większego skonfliktowania i dezinformacji. Pozbycie się go niczego by nie rozwiązało, ale byłoby konieczne, żeby przynajmniej sytuacja się nie pogorszyła.
Słowacja ma euro, Czesi pragmatyzm, Orban przyjmie uchodźców. Kto został sam?
czytaj także
Są jednak pewne nadzieje na przyszłość. Wysiłki Zemana w celu uzurpowania dla siebie jak największej władzy, niezależnie od tego, co mówi prawo, mogą wzbudzić podejrzenia premiera Andreja Babiša (do którego drzwi już puka policja). Babiš robi mniej więcej to samo i chociaż wydaje się, że na razie współpracują, to trudno sobie wyobrazić, że dwaj politycy, którzy uparli się zaszlachtować demokrację, a w jej miejsce wprowadzić autorytarny reżim skoncentrowany wokół szacownej osoby każdego z nich, prędzej czy później nie rzucą się sobie do gardeł.
Ale na razie? Ze wszystkich scenariuszy stawiam na ten, w którym będziemy trzymać kciuki, że stary piernik po prostu się przekręci.
*
przełożył Maciej Domagała