Przewaga Hilary Clinton nad Berniem Sandersem konsoliduje się, a amerykańska lewica będzie w Chicago myśleć, co dalej.
Przewaga Hilary Clinton nad Berniem Sandersem konsoliduje się. We wtorek, 7 czerwca, Hilary – a za nią media – ogłosiły zwycięstwo. „Nadszedł historyczny moment” – krzyczą pierwsze strony gazet – po raz pierwszy w dziejach Ameryki kobieta zdobyła partyjną nominację!
Właśnie zakończyły się ostatnie ważniejsze prawybory w sześciu stanach, między innymi w decydującej dla wyścigu Kalifornii. Clinton wygrała (nieznacznie) we wszystkich z wyjątkiem Dakoty Północnej. Różnica w ilości delegatów między nią a Sandersem wynosi obecnie 380, zaś różnica w ilości superdelegatów aż 523… To bardzo ważna informacja. Przypomnijmy, superdelegaci, którzy ogrywają ogromną rolę w wyborach generalnych, nie reprezentują głosu wyborców. Są to po prostu grube ryby partii, u których Sanders nigdy nie miał szans. Ich głos – choć stanowi zaprzeczenie idei demokracji – będzie niezmiernie ważny przy głosowaniu.
To właśnie dlatego ludzie Berniego nie mają ochoty się poddać. To właśnie dlatego Donald Trump próbuje wykorzystać „pokrewieństwo” między swoimi ludźmi a zwolennikami Sandersa. Oba obozy są ofiarami skorumpowanego systemu, twierdzi Trump. Coś w tym jest – bo jak to możliwe, że dobrzy ludzie z Dakoty Północnej oscylują między Trumpem a Berniem? Skąd taka polaryzacja w homogenicznym i słabo zaludnionym stanie – od prawicy do socjalizmu? Otóż taki z Trumpa konserwatysta, jak z Bernie’go socjalista. W hermeneutycznym (i hermetycznym) kole amerykańskiej polityki wszystko jest otwarte na interpretacje… Czy wobec tego jest możliwe – zadają sobie pytanie dziennikarze – że pewna część wyborców Berniego zagłosuje na Donalda? W Dakocie Północnej nie jest to wykluczone.
Tymczasem w centrum internetowej dżungli i na obrzeżach mediów formuje się inny głos. Jak wiemy nie od dziś, w politycznych symulacjach Trump kontra Clinton i Trump kontra Sanders, Bernie ma teoretycznie większe szansę na pokonanie rywala. To oczywiście spekulacje, ale wystarczają one, żeby lewica oznajmiła liberałom: to wy popełniacie błąd. Prosicie, żeby Bernie wycofał się z kampanii; mówicie że czas wyrazić swoje poparcie dla Clinton. Tymczasem to my powinniśmy was prosić o to, żebyście się posunęli.
Ignorując zwolenników Sandersa, demokraci zaprzepaszczają szansę na rozbudowę i modernizację partii. Tradycyjna struktura polityczna USA umiera na naszych oczach – partia republikańska już leży, a demokraci ledwo powłóczą nogami… Ogromny blok młodych ludzi, których aktywizował politycznie Bernie, mógłby być zastrzykiem świeżych sił dla demokratów. Pozostawiając ich poza nawiasem i nie odpowiadając na nowe wyzwania, partia demokratyczna wydaje na siebie wyrok śmierci. Wystarczy się rozejrzeć – w tej chwili analogiczna egzekucja odbywa się na głównych graczach GOP.
Jak się okazuje, lewica nie zamierza czekać na zaproszenie demokratów. Nic sobie też nie robi z „przegranej” Berniego – wielki i niespodziewany sukces jego kampanii wciąż stanowi dla niej wygraną. Ludzie zaczynają rozumieć, że nie chodzi tu o Berniego… Sanders, Occupy Wall Street, Elizabeth Warren, Thomas Piketty – wszystko to symbole tej samej rewolucji.
Od 17 do 19 czerwca w Chicago odbędzie się tzw. The People Summit – amerykańska lewica zbiera się, żeby zdecydować co dalej. Celem jest umocnienie rewolucji Berniego – wykorzystanie wielkiej energii, która wciąż wisi w powietrzu. To nie żałoba po Berniem – to „deklaracja niepodległości od politycznego mainstreamu”, jak stwierdziła RoseAnna DeMoro, przewodnicząca stowarzyszenia pielęgniarek. W Chicago pojawią się najciekawsze twarze lewicy – Naomi Klein (chyba nie trzeba przedstawiać), Shaun King (aktywista ruchu Black Lives Matter), Tulsi Gabbard (była wiceprzewodnicząca partii demokratycznej, która zrezygnowała z tej funkcji, żeby poprzeć Sandersa) czy Bhaskar Sunkara (założyciel magazynu „Jacobin”). Celem spotkania jest zastanowienie się nad tym, jak najlepiej wykorzystać istniejącą koalicji dziennikarzy, związków zawodowych, miejskich aktywistów, elementów kampanii Sandersa, organizacji ekologicznych i tych, które działają na rzecz sprawiedliwości społecznej, rasowej i ekonomicznej
W tym samym czasie najważniejsze amerykańskie media próbują zmusić Sandersa, żeby ustąpił i pogratulował Hilary historycznego sukcesu. Mówiąc o uporze Berniego, kompletnie mijają się z istotą problemu. W rewolucji Bernie’go wcale nie chodzi o Berniego – miłego, ale szalonego starca z Vermont, który nie może pogodzić się z przegraną. W czwartek, 9 czerwca, Sanders spotkał się z prezydentem Obamą. Krótko po tym spotkaniu, prezydent Obama oficjalnie poparł kandydaturę Hilary Clinton. W chwili, gdy to piszę, Bernie kontynuuje serię spotkań z najważniejszymi przedstawicielami partii. Mimo, że obiecał Obamie pomoc w zjednoczeniu partii przeciw Trumpowi, wciąż nie zawiesił kampanii. Wieczorem w Waszyngtonie ma odbyć się wielki wiec jego zwolenników.
**Dziennik Opinii nr 161/2016 (1361)