Unia Europejska

Puto: Czy Europa ma już plan Ż?

Na przykładzie Chorwacji doskonale widać, że dobre chęci bez ogólnoeuropejskiego wsparcia nie wystarczą.

Chorwacja postanowiła zostać małymi Niemcami i powiedziała: refugees welcome. Przez ostatnie trzy tygodnie przez chorwackie terytorium przetoczyło się prawie sto dwadzieścia tysięcy osób, które w miarę marnych możliwości witano chlebem i kocem. Policjantów, zdaje się, wysłano na intensywny kurs bycia ein gute Polizistem, a lokalsów nie trzeba było szkolić, bo niedawno przeżyli powódź, a wcześniej wojnę.

Ale Chorwacji kończy się zapas kun i doraźnych rozwiązań. Z biegiem kolejnych fakapów wypracowywano plany A, B i C, dziurawe jak unijna granica. Na przykładzie Chorwacji doskonale widać, że dobre chęci bez systemowego, ogólnoeuropejskiego wsparcia nie wystarczą. Niedługo przestaną też już wystarczać w Niemczech, a to niechybnie oznacza, że Europa będzie miała problem. I będzie go musiała rozwiązać wspólnie i solidarnie, czy tego chce, czy nie.

*

A było tak, że w połowie września sołtys Orban postawił na serbsko-węgierskiej granicy zagrodę, pod którą utknęło kilkanaście tysięcy uchodźców. Chorwacja otworzyła im drzwi i zleciła budowę obozów przejściowych na terenie całego kraju. Tego samego dnia granicę przekroczyło kilka tysięcy ludzi. Ale nad ranem poszła plotka, że Słowenia chce zamknąć granicę, więc wszyscy się zmyli. Trudno się dziwić – plotki to jedyne źródło informacji na temat chimerycznych i niepewnych posunięć poszczególnych rządów. Kiedy rano do świeżo postawionego obozu w Belim Manastirze wpadł premier Zoran Milanović i media, nikogo już w nim nie było.

Chorwacja ogłosiła więc plan B, czyli stworzenie humanitarnego korytarza na węgierską i słoweńską granicę, po którym kursować będą wynajęte przez rząd autobusy, a w razie potrzeby – lekarze i wolontariusze. Ale z dnia na dzień na granicę przybywało coraz więcej ludzi, autobusów zaczęło brakować, a sąsiedzi – Serbia i Węgry – nie współpracowali, to znaczy Serbia nie dawała rady, a Węgry nie chciały.

Węgry nie chciały do tego stopnia, że aresztowały maszynistę, który przywiózł pierwszych uchodźców na chorwacko-węgierską granicę, a także policjantów eskortujących pociąg.

Serbia z kolei poczuła się przez Chorwację protekcjonalnie poganiana, więc wysłała na chorwacką granicę kilkadziesiąt busów na kilka przejść jednocześnie: jak tacy z was Europejczycy, to se radźcie. I wyłączyła telefon w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

A kiedy nie wiadomo, gdzie i kiedy pojawią się ludzie, na nic się zda dobry policjant, który częstuje uchodźców fajkami, koło gospodyń wiejskich, które gotuje zupę, międzynarodowa armia wolontariuszy i jednostki policji ściągnięte z całego kraju. A kiedy ludzie się pojawią, nie wiadomo z kolei, dokąd i kiedy będzie można ich przekazać dalej, a więc nie wiadomo, jakiego rodzaju pomoc należy im zapewnić. A przede wszystkim – co im powiedzieć, by ich znów nie okłamać.

Po tygodniu było nieco lepiej: Serbia chce do Unii, więc schowała dumę do kieszeni i starała się bardziej (zbudowała m.in. nowy obóz przejściowy), a Orban zwariował i zaczął łamać swoje dopiero co ustanowione prawo, zgodnie z którym nielegalnym imigrantom należy się ciupa. Zaciska więc zęby, zbiera z chorwackiej granicy ludzi, wciska do pociągów i viszontlátásra, wypad do Austrii. I dalej plecie swoją zagrodę, tym razem na chorwackiej (czyli wewnątrzunijnej) granicy, ale jeszcze nie skończył. Z rządem chorwackim nie rozmawia, choć w piątek nazwał Milanovicia „członkiem socjalistycznej międzynarodówki, która chce zniszczyć Węgry”, więc można się spodziewać blokady i tej granicy.

W warunkach międzynarodowej naparzanki plan B działa częściowo, więc na bieżąco klecą się plany C i D. Chorwacki policjant dzwoni do serbskiego kolegi, czy ma jakieś niusy. Strażak prosi znajomego rolnika, żeby oświetlił ludziom koczowisko traktorem, bo nie może się doprosić o wóz strażacki. Straż graniczna mocuje na granicy tymczasową bramę taśmą izolacyjną, bo nie ma czym. Policja wozi uchodźców swoimi autami, bo autobus gdzieś przepadł. I tak dalej.

A momentami przypomina to już raczej plan Y, tak jak wtedy, gdy wycieńczone dzieciaki leżały w błocie, w nocy, w burzy, zmuszone organizacyjnym kryzysem do dwudziestokilometrowego marszu. W planie Y pomogli lokalsi w zastavach (sic!); ale trzy tysiące osób – bo tyle maszerowało przez ulewę – się w zastawach, choćby się przytelepały z całej żupaniji, nie zmieści.

Najbardziej cierpią na tym sami uchodźcy, którzy nie rozumieją klucza, według którego są traktowani. Ktoś czeka na granicy godzinę, ktoś kilka dni. Ktoś dostanie zupę, ktoś wodę, a ktoś namiot; ktoś wszystko naraz, a ktoś nic, bo akurat wszystkiego zabrakło. Nie ma reguły: panuje prawo przypadku, od którego niedaleko już do prawa dżungli. A jeśli jeszcze do tego za granicą znajdzie się moja rodzina czy znajomi, a ja zostanę, rodzi się frustracja.

Ale frustracja udziela się też innym aktorom tej improwizacji. Wolontariusze hejtują NGO-sy, że nic nie robią i nigdy nie ma ich tam, gdzie trzeba. NGO-sy hejtują wolontariuszy, że sieją panikę, plotki i ulegają emocjom. Policję jak zwykle hejtują wszyscy, a sama policja hejtuje rząd, który nie dostarcza jej dowódcom jednoznacznych informacji. Rząd hejtuje brak wsparcia Europy, i ma w tym najwięcej racji.

Bo w Chorwacji wszyscy robią, co mogą, tylko że mogą niewiele. Socjaldemokratyczny rząd Milanovicia ostrzeliwany jest przez prawicową opozycję, a policja ograniczona procedurami bezpieczeństwa. NGO-sy są obciążone biurokracją, a wolontariusze niedoświadczeni. Zważywszy na to wszystko, chaotyczny organizm pomocowy działa zaskakująco sprawnie, ale mowa tu o przerzucaniu ludzi z granicy na granicę, a nie rozpatrywaniu ich wniosków o azyl, kwaterowaniu i integracji.

Tymczasem minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maizière przyznał w poniedziałek w wywiadzie dla „Stuttgarter Nachrichten”, że Niemcy nie poradzą sobie z nieskończoną liczbą uchodźców i że nie wyklucza masowego odsyłania nowych do Chorwacji. Do Grecji i Węgier – bolał Maizière – to byłoby bez serca, ale już do Chorwacji – czemu nie, czemu by nie wskrzesić trupa konwencji dublińskiej?

Słowa Maizière’a to zapewne tylko część układu choreograficznego, który wykonują Niemcy, żeby przekonać egoistyczną Europę do działania.

To również bez wątpienia kolejny sygnał: przestajemy sobie radzić. Niemcy nie sięgają jeszcze po plan B i C, ale jeśli zaczną, wzrośnie prawdopodobieństwo, że do niemieckiego tańca przyłączą się ci, których egoistyczna Europa najbardziej się boi. Ci, przed którymi uciekają uchodźcy.

Na unijnej granicy w Chorwacji wyraźnie widać, czym skończy się brak wspólnej polityki i koordynacji działań. Brodzący w błocie wolontariusze, dziennikarze i przypadkowe friki nie mają już pojęcia, czy brodzą w błocie unijnym czy serbskim, bo nikt przed brodzeniem w te i wewte nie powstrzymuje. Straż graniczna i służby specjalne biegają bezradnie z miejsca na miejsce; większość koncentruje się w jednym punkcie, przez który przechodzi najwięcej uchodźców. Przez granicę można przenieść worek koksu, bombę, trupa i kradzione BMW, czyli cały zestaw traum pierwszego świata.

Na razie korzystają z tego tylko drobni kryminaliści, którzy zjeżdżają się z całej Europy Środkowej i krążą wokół granicy jak ptaszyska, które odpadły od austro-węgierskiego herbu. Uchodźcy tymczasem grupują się pod granicą i mniej (rzadko) lub bardziej (często) cierpliwie czekają, aż policjant uchyli im wiszący na taśmie izolacyjnej kordon. To nie oni zagrażają Europie.

Jeśli ISIS do tej pory nie wykorzystał tej sytuacji, to znaczy, że albo jego siła jest demonizowana, albo knuje masterplan i czeka, aż Niemcy nie dadzą rady. Wystarczy jeden typ z bombą, żeby opinia publiczna potępiła tysiące. A nawet jeśli typ z bombą się do Europy nie wybierze, to zaprosi do siebie tysiące rozczarowanych i sfrustrowanych ludzi, koczujących w Niemczech tygodniami w prowizorycznych namiotach. Bomby im rozda na miejscu. Wtedy uchodźców będzie się liczyć nie w tysiącach, ale w milionach.

*

Stawmy więc, drodzy przeciwnicy przyjmowania uchodźców, temu czoło, bo ci ludzie tu i tak przyjadą. Przyjadą, bo uciekają przed wojną, dyskryminacją, głodem lub biedą, bo przemytnicy obiecali im w Europie raj, bo mają tutaj rodzinę, bo czemu by nie spróbować. Jest milion powodów, dla których wejdą oknem, ani się prężąca armia sołtysa Orbana obejrzy.

Jeśli coś każe wam myśleć, że bezpiecznej i godnej podróży do Europy należy tym ludziom odmówić, zadbajcie przynajmniej o swoje tyłki. Na razie całą robotę odwalają za was Niemcy i jeszcze dostają za to hejty. Nie przekonał was kryzys humanitarny – może przekona kryzys bezpieczeństwa? Bo kiedy Niemcy nie dadzą rady, to wam już nikt nie pomoże.

I nie martwcie się: tutaj się nikt nie wybiera, darcie ryja „ole ole islam pierdole utylizacja islamskiej kurwy” dotarło na żółte paski nie tylko zachodnioeuropejskich, ale i arabskich telewizji.

CZYTAJ KAJĘ PUTO W DZIENNIKU OPINII:
Ratunek dla Unii? Wywalić Europę Środkową na zbity pysk

 

**Dziennik Opinii nr 281/2015 (1065)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij