Być może, zamiast czekać na rezolucje i podpisy pod międzynarodowymi traktatami, należy wziąć sprawy w swoje ręce.
Od lat 70. Neelie Kroes, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej i jedna z najważniejszych europejskich polityczek, nie rozmawia przez telefon o najważniejszych dla niej sprawach. Woli spotykać się z ludźmi twarzą w twarz. Kroes wzięła sobie do serca usłyszane przed laty ostrzeżenie o służbach monitorujących wszystkie połączenie telefoniczne. Czy po ujawnieniu informacji o programach masowej inwigilacji jedyne, co nam zostaje, to pójście drogą Kroes i zrezygnować z nowoczesnych technologii komunikacyjnych? To fałszywa alternatywa, ale faktyczny wybór nie jest dużo lepszy.
Trudno wyobrazić sobie współczesny świat bez technologii komunikacyjnych. Jednak tak jak masowa produkcja stała się niegdyś tłem zmagań o prawa robotnicze, tak obecnie masowa inwigilacja tworzy ramy walki o wolności komunikowania. Kontrola komunikacji oznacza władzę, a centralnym polem bitwy o władzę jest dziś Internet. Niestety pola bitewne nigdy nie były miejscami przyjaznymi dla praw człowieka.
Dokumenty ujawnione przez Edwarda Snowdena pokazały, że za powszechnym nadzorem idzie powszechne łamanie prawa – w dodatku przez państwa głoszące wyższość porządku demokratycznego. Aż chciałoby się zacytować jedną z reguł bizantyńskiego kodeksu Justyniana: „co dotyczy wszystkich, od wszystkich wymaga zgody”. Trudno przypomnieć sobie moment, w którym społeczeństwa wyraziły swoją demokratyczną zgodę na powszechne podsłuchy, gromadzenie danych bilingowych czy skanowanie poczty elektronicznej.
Co więcej, nie chodzi tylko o politykę na poziomie państwa: aktywność służb specjalnych na polu komunikacji wymyka się tradycyjnym porządkom prawnym opartym na granicach państw. Na problem masowej inwigilacji nie odpowiadają też współczesne systemy ochrony praw człowieka. Widoczna jest potrzeba rozwiązań na skalę globalną. I te pomysły się pojawiają. Choć na razie mają one raczej symboliczny wymiar.
Zapowiedzią zmiany są sygnały płynące z Niemiec i Brazylii.
Gdy „Spiegel” poinformował, że amerykańskie służby kontrolowały miesięcznie ok. 500 mln niemieckich rozmów telefonicznych, SMS-ów i e-maili, w Niemczech trwała akurat kampania przed wyborami do Bundestagu. Doniesienia „Spiegla” sprawiły, że inwigilacja stała się jednym z ważniejszych tematów. Głos zabrała Angela Merkel. Kanclerz zapowiedziała, że będzie chciała uregulować kwestię nadzoru nad telekomunikacją w ramach struktur ONZ. Punktem wyjścia miał być art. 17 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, dotyczący ochrony prywatności. Niemiecka propozycja zakładała stworzenie dodatkowego zabezpieczeń w ramach Paktu, które odnosiłby się do ochrony danych osobowych.
Brazylijską opinię publiczną poruszyły natomiast ujawnione w ramach „wycieków Snowdena” informacje o inwigilowaniu przez Amerykanów prezydentki Dilmy Rousseff oraz największej brazylijskiej firmy – Petrobras. Rousseff była pierwszą liderką na świecie, która w stanowczych słowach określiła działania Amerykanów mianem pogwałcenia prawa międzynarodowego. Przywódczyni Brazylii również uznała, że to zadaniem ONZ jest stworzenie ponadnarodowych mechanizmów zarządzenia komunikacją, gwarantujących jednocześnie poszanowanie wolności słowa, prywatności oraz neutralności sieci.
Nic więc dziwnego, że to Berlin i Brasilia rozpoczęły wspólne działania w sprawie nadzoru. Ich efektem jest projekt rezolucji, którą, z amerykańskimi poprawkami, przyjęło Zgromadzenie Ogólne ONZ. Niemiecko-brazylijski projekt podkreśla, że rozwój technologiczny poprawia możliwości komunikacyjne, ale prowadzi jednocześnie do inwigilacji, podsłuchów i gromadzenia danych. Rezolucja mówi, że prawo do prywatności ma być ochronione zarówno online, jak i offline.
Oczywiście: ONZ wydaje setki rezolucji, które nie mają wiążącego charakteru. Jednak skala emocji związanych z pracami nad tym dokumentem wskazuje, że w tym przypadku może być inaczej.
Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami próbowały początkowo doprowadzić do odrzucenia projektu. Nie doszło do tego, a kompromisowa propozycja, która wyłoniła się z negocjacji, wciąż zawiera ważne przesłanie. Pozostaje jednak pytanie: czy ONZ to odpowiednie forum do rozwiązywania tak palących problemów? Biorąc pod uwagę słabnącą rolę tej organizacji – można mieć poważne wątpliwości.
Może więc sprawę nadzoru będzie w stanie uregulować Unia Europejska? Jeszcze latem tego roku słyszeliśmy daleko idące deklaracje Brukseli wobec działań NSA. Komisja Europejska zarzucała Amerykanom ograniczenia praw podstawowych i groziła zawieszeniem transferów danych na drugą stronę Atlantyku. Niestety: szumne oświadczenia nie przełożyły się jak dotąd na realne działanie. Kluczem do inwigilacyjnej układanki pozostawała do niedawna zapowiadana przez eurokratów reforma prywatności. Niestety – wiemy to już przynajmniej od tygodnia – możemy jeszcze długo na nią poczekać. Europa wciąż nie ma, i w najbliższym czasie nie będzie mieć, jednoznacznej politycznej odpowiedzi na działalność amerykańskich służb.
Wiemy, że ONZ i Unia Europejska są strukturami, od których trudno oczekiwać radykalnych kroków. Dyplomacja rządzi się swoimi prawami i tworzy rozwiązania, które są wypadkową walki o partykularne interesy państw czy korporacji. Co więc zostaje?
Być może, zamiast czekać na rezolucje i podpisy pod międzynarodowymi traktatami, należy podążać za słowami amerykańskiego filozofa oraz profesora prawa – Ebena Moglena – i wziąć w swoje ręce sprawy, z którymi nie radzi sobie instytucjonalna polityka i konwencjonalne prawa. Czyli już teraz współtworzyć taką infrastrukturę, która umożliwi nam zwrot ku wolnej komunikacji. Szyfrowanie czy korzystanie z wolnego oprogramowania to proste kroki, które uderzają w monopole korporacyjne oraz działania służb specjalnych.
Moglen wielokrotnie krytykował obecną architekturę sieci. Dzisiejszy Internet jest dla autora Manifestu.com.unistycznego przestrzenią zniewalającą, kreującą potrzeby i związaną z nadmiernym konsumpcjonizmem. „Oprogramowanie, które pojawiło się, aby opanować Sieć, zbudowane zostało wokół klarownej idei niemającej nic wspólnego z niezależnością” – stwierdza Moglen [1]. I po części jesteśmy sami temu winni, gdyż oddaliśmy wolność za usługi wygodne, które przychodzą jednak w pakiecie ze szpiegowaniem. Dlatego Moglen proponuje działania, które być może pozwolą nam powrócić do korzeni wolnego Internetu. Ten przecież powstawał jako sieć niezależnych węzłów, która nie przejawiała skłonności do hierarchizacji.
Moglen postuluje, by przeprojektować architekturę sieci i redystrybuować serwery, na których są gromadzone informacje o nas. Jego sztandarowym pomysłem są tzw. Freedom Box. Jest to projekt zakładający upowszechnienie osobistych serwerów, które wykorzystują wolne oprogramowanie umożliwiające korzystanie e-maili czy portali społecznościowych przy zachowaniu bezpieczeństwa i ochrony danych [2]. Są to przykładowe drobne działania, jednak możliwe do przeprowadzenia przez każdego z nas, w imię wolności.
Bo raczej nie wyzwolą nas politycy. Przynajmniej do momentu, aż im nie pokażemy, że chcemy być wyzwoleni.
Przypisy:
[1] E. Moglen, Wolność w chmurze i inne eseje, Fundacja Nowoczesna Polska, 2013 r., s. 137.
[2] Tamże, s. 156.