Alice Munro nie obiecuje nam prawdziwych faktów, tylko prawdziwe emocje.
„Autobiograficzne, jeśli chodzi o sferę uczuć, ale niekoniecznie jeśli idzie o fakty” – tak Alice Munro określa cztery literackie utwory wieńczące zbiór jej najnowszych opowiadań Drogie życie. Gdyby nie to zastrzeżenie, można by pomyśleć, że to także opowiadania, tyle że pisane w pierwszej osobie. Spójne z resztą zbioru, również jeśli chodzi o pewną zasadę konstrukcyjną stosowną często przez autorkę – puenta odnosi się do przyszłości, do konsekwencji opisanych wydarzeń, lecz jest tylko krótkim szkicem, czasem jednym zdaniem, które wyprowadza nas z czasu, w którym toczy się akcja, do miejsca, z którego spogląda na wydarzenia narrator. To sygnał, że dziś narrator wie i rozumie więcej, że perspektywa przyjęta w opowiadaniu jest niepełna.
Urodzona w 1931 roku pisarka w części autobiograficznej skupia się na dzieciństwie i dorastaniu, kończy jednak – zgodnie z tą zasadą – krótką wzmianką o swoim małżeństwie i o tym, że nie pojechała na pogrzeb matki. Nie pojechała między innymi dlatego, że i ona, i jej mąż „mieli w pogardzie wszelkie konwencjonalne zachowania”. Dziś nie potrafi sobie tego wybaczyć. I ta ostatnia uwaga buduje dystans nie tylko do tradycyjnej rodziny, w której się wychowała, ale też późniejszego antytradycjonalizmu. I chyba to właśnie jest punkt obserwacyjny, nadający ton całości.
Akcja pozostałych opowiadań toczy się najczęściej w latach 40., 50., może wczesnych 60., opisywanych jako czasy przedemancypacyjne i opatrywanych komentarzem „wówczas”. Wówczas uważano, że mężatka, szczególnie po urodzeniu dzieci, nie powinna pracować, wówczas kobiety miały być skromne i dbać o reputację, i nie wolno im było wypowiadać się o polityce, itede itepe. Wiadomo mniej więcej, o co chodzi. Jednak bohaterki opowiadań nie mieszczą się w tym gorsecie. Podnoszą nieśmiały bunt, zdradzają, albo odchodzą od męża z kochankiem. Czasem wchodzą w relacje nietypowe – długoletnie związki nieformalne, które są mieszaniną rezygnacji i przywiązania. Do wszystkiego tego Munro daje im prawo – do chwilowej rozkoszy, własnych decyzji, buntu. Nie osadza ani nie moralizuje, jednak emancypacja jej bohaterek jest zawsze niepełna. To nie ich wina, patriarchat wciąż trzyma się nieźle i choć nie kończą jak Anna Karenina czy Emma Bovary, to wiele z nich realizuje dość stereotypowe scenariusze. Porzucają solidnych mężów dla nieodpowiedzialnych kochanków, są niepraktyczne, piszą wiersze i marzą o miłości, która czasem bardziej rozgrywa się w głowach niż w rzeczywistości. Za chwile rokoszy i nietypowe wybory płacą natomiast ich dzieci – poczuciem zagubienia, a czasem wręcz śmiercią. Ich sytuacja wciąż definiowana jest przez mężczyzn, którzy decydują o być czy nie być związku, o regułach, które mają w nim obowiązywać. A one decydują się na życie na cudzych warunkach lub w kłamstwie. Jeśli gdzieś na obrzeżach opisywanego świata pojawiają się inne modele relacji, to przedstawiane są ze sporą dozą ironii albo umiejscawiane w przyszłości.
Cóż, emancypacja jest powolnym procesem, a moment uchwycony w Drogim życiu, to sytuacje, jeśli można tak powiedzieć, na skraju emancypacji. Ale czy rzeczywiście autorka uważa, że nadzieje te zostaną spełnione – trudno powiedzieć. Czasami można odnieść wrażenie, że traktuje kobiecość dosyć esencjalistycznie, kobiety po prostu takie są z natury – spragnione z jednej strony bezpieczeństwa, z drugiej romantycznych uniesień. Bardziej emocjonalne od mężczyzn, za to mniej praktyczne.
Perspektywa poznawcza, w której mieszczą się te opowiadania, jest w dużej mierze określona przez emocjonalne prawdy, które Munro wyjawia w fragmentach autobiograficznych. Z jednej strony pokazuje proces swojego dorastania jako wyzwalanie się od cudzych oczekiwań, uświadamianie sobie własnej odrębności i indywidualności. Także utratę możliwości wiary, czyli stanięcie po stronie świeckiej wizji świata. Z drugiej jednak strony, dwie znaczące postacie, matki i ojca, mieszczą się w tradycyjnym schemacie. Przypomnijmy, że Munro nie obiecuje nam prawdziwych faktów, tylko prawdziwe emocje. Wobec matki są to uczucia, delikatnie mówiąc, ambiwalentne. Matka, awansująca społecznie z biednej rodziny do pozycji nauczycielki jest pretensjonalna, nieautentyczna, irytująca. To od niej córka musi się wyzwolić. Ojciec natomiast – mimo że porządek wymusza pasem – jest naturalnym autorytetem, silnym mężczyzną potrafiącym stawić czoła przeciwnościom losu, żyjącym w zgodzie ze sobą.
Czy żałując, że nie była na pogrzebie matki, Munro w końcu staje po jej stronie, czy raczej po stronie „prawa ojca”, które jasno mówi, że na pogrzebie matki być należy – nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Z pewnością natomiast stan świadomości i obyczajowości z połowy XX wieku jest tu oddany z niezwykłym psychologicznym realizmem i literacką wirtuozerią. Tak wiarygodnie, iż zapominamy, że to raczej książka historyczna niż współczesna.
Alice Munro, Drogie życie, przeł. Agnieszka Kuc, Wydwnictwo Literackie 2013