Stosunek autora do zaświatów wydaje się ironiczny: listek figowy to fason stringów, gotowanie w smole zastępują kąpiele błotne. A współczesne piekło to przede wszystkim nuda.
Wiele książek fantastycznych (weźmy choćby niezapomniany Ubik Philipa K. Dicka) bazuje na pomyśle niepewności co do statusu świata, z którym przychodzi zmierzyć się bohaterowi. Czy to sen? Narkotyki? Hologramy? Zaświaty? Nie ma powodu, żeby narzekać na powtarzalność tej formuły. Fantastyka przenosi nie tylko do fikcyjnej, ale też do alternatywnej rzeczywistości, i jednym z wariantów tej innej rzeczywistości jest nierzeczywistość.
Najnowsza powieść Marka Huberatha Portal zdobiony posągami wprowadza nas na dziwną konferencję historyków sztuki. Jej uczestnicy śnią sny, które wydają im się bardziej realne od pełnej dziur i niespójności jawy. Czas i geometria działają tu inaczej, droga z ośrodka szkoleniowego prowadzi z powrotem do niego, pory dnia się nie zmieniają, wykłady wciąż się powtarzają, a ich sens nie zawsze jest jasny. Niestety, wcale nas to nie dziwi, bo znamy konwencję i dopiero wyjaśnienie ma szansę wynagrodzić trud lektury.
Tropy od początku są jasne. Po pierwsze, cztery części o włoskich tytułach: Il Inferno, Il Purgatorio, Il Paradiso (Piekło, Czyściec, Niebo) i między nimi – dla wytchnienia – jeszcze jedna, Il Refigerio. Sto rozdziałów, tyle ile w Boskiej komedii. Obok tytułów rozdziałów pojawiają się imiona występujących w nich postaci – jak w dramacie. I zawsze jest to główny bohater oraz inne osoby – oprowadzający? Zmultiplikowani Wergiliusz i Beatrycze? Budynek ośrodka zwęża się ku górze. Są kręgi i czeluście. Po drugie, mnóstwo odniesień do przedstawień Sądu Ostatecznego. Czyli jesteśmy w zaświatach urządzonych według chrześcijańskich wyobrażeń uobecnionych w najważniejszych dziełach sztuki europejskiej. Stosunek autora do nich wydaje się ironiczny: listek figowy to fason stringów, gotowanie w smole zastępują kąpiele błotne, scenki z Sądu Ostatecznego odgrywane są przez amatorski teatrzyk. Jednak, jeśli nawet dawne obrazy się zużyły, esencja pozostała niezmieniona, nadal istnieje Dobro i Zło odczuwane przez człowieka jako miłość i nienawiść. A współczesne piekło to przede wszystkim nuda, tkwienie w bezsensie, powolna utrata resztek związków z życiem ziemskim, zapadanie w nicość.
Jedyną zaskakującą kwestią jest rozwiązanie zagadki tytułowych posągów, tego jednak nie zdradzę.
Fabuła, dość wątła jak na możliwości autora, opowiada o tym, jak protagonista odkrywa swoją pośmiertną kondycję i podejmuje wysiłek dostania się do raju. Wydostaje się z piekielnego ośrodka i znajduje w stworzonym z ludzkich wyobrażeń przedsionku raju. Najpierw wyobrażeń dziwacznych, jak z obrazów Boscha, dalej coraz bardziej kanonicznie chrześcijańskich. Pojawiają się też spersonifikowane pojęcia zaczerpnięte z filozofii greckiej – cztery żywioły. Symbolom również przysługuje tu pewien rodzaj egzystencji, mogą zawierać w sobie zaklęte dusze albo po prostu są bytami niższego rzędu. Bóg stwarza człowieka, człowiek stwarza symbole.
Prawdziwe niebo to oczywiście coś więcej niż formy kulturowe, majaczy gdzieś w oddali, lecz porzucamy bohatera w drodze. W jednej z poprzednich powieści, „Miasta pod Skałą”, autor wybrał inny kierunek, w dół, do piekła i też dotarł jedynie na jego przedpola. Tam było o wiele ciekawiej, ponieważ dużo łatwiej jest atrakcyjnie opisać zło niż dobro. (Możliwe, że mówi to coś o naszym człowieczeństwie.) Przy okazji Huberath udziela odpowiedzi na ważne, być może, dla ludzkości, Beigbederowskie pytanie, czemu miłość trwa trzy lata? Otóż świat ludzi i szatanów nie jest ściśle rozgraniczony, te dwa gatunki bytów mogą się ze sobą krzyżować. Ci, którzy powstali z tej krzyżówki, szybko tracą miłosny zapał, tym szybciej, im więcej w nich szatańskiego nasienia.
W Portalu… bohatera prowadzi anioł, a właściwie miłość do anioła, który zapewne nie ma takich problemów. I jest niezwykle atrakcyjną kobietą, z niezwykle atrakcyjnym, obfitym biustem. Kobiece piersi to motyw obsesyjnie powtarzający się w powieści – duże, małe, zdrowe, chore, młode, stare. Jakie by nie były – piersi należą do męża, do mężczyzny. Może męskich czytelników ten seksualny symbol doprowadza do jakiegoś nieba, mnie coraz bardziej śmieszyło, gdy pierś za piersią zbliżałam się do końca powieści. Żeby co? Docyckać się wreszcie do nieba? A drogę dodatkowo utrudniała marna redakcja tekstu.
Teraz pozostaje mi jedynie oczekiwanie na następną książkę tego autora, da bóg lepszą.
Marek S. Huberath, Portal zdobiony posągami, Fabryka słów 2012.