Oto zwycięzcy i przegrani w kluczowych wyścigach amerykańskich wyborów do Senatu. Co porażka Trumpowskich kandydatów oznacza dla prezydentury Joe Bidena?
Wyniki wyborów połówkowych w Stanach Zjednoczonych zaskoczyły w zasadzie większość ekspertów. Partia Demokratyczna nie natrafiła na najlepszy okres do rządzenia przez ostatnie dwa lata – rozkwitająca pandemia, spowodowany przez nią kryzys ekonomiczny, obecna sytuacja geopolityczna na świecie, która ma wpływ na ceny paliwa i gazu – te wszystkie czynniki sprawiały, że Joe Biden nie mógł liczyć na wysokie poparcie u wyborców.
czytaj także
Sondaże wskazywały, że większość Amerykanów jest rozczarowana kadencją Joe Bidena. Niezadowolenie osiągnęło swój szczyt 21 lipca, w którym według wyników sondaży 57,2 proc. respondentów nie popiera Bidena, a ma on poparcie jedynie 37,5 proc. badanych.
Co w takim razie sprawiło, że republikanie nie odbili Senatu, na co zapowiadało się zwłaszcza przez ostatnie dwa tygodnie przed wyborami, kiedy to demokraci mieli jedynie zastanawiać się nad rozmiarami porażki? Przeanalizujmy najważniejsze wątki.
Pensylwania: telewizyjny doktor milioner na wylocie
Demokraci nie dość, że obronili zagrożone miejsca w Senacie w Arizonie i Nevadzie, to na dodatek zdobyli mandat w Pensylwanii, wszystko za sprawą Johna Fettermana, wicegubernatora stanu o całkiem progresywnych poglądach (jak na swing-state, w którym walka o głosy elektorskie toczy się do ostatnich głosów).
Jego przeciwnikiem był Mehmet Oz, chirurg i gwiazda medycznego show telewizyjnego, wypromowany swego czasu przez Oprah Winfrey. Co ciekawe, jeszcze parę lat temu (przed wejściem do polityki) nie miał aż tak prawicowych poglądów i oferował wsparcie transpłciowej młodzieży i jej rodzinom w swoim programie.
Fetterman, który doznał udaru mózgu w maju tego roku, nie dość, że wskrzesił swoją kampanię i przekonał niedowiarków, że będzie w stanie pełnić swoją funkcję (sondaże wskazywały, że dla wielu ankietowanych to jest głównym zmartwieniem), to jeszcze pozyskał głosy białej klasy robotniczej, co od paru lat było coraz częstszym problemem Partii Demokratycznej.
Przepis na sukces? Fetterman wiedział, że mieszkańcy Pensylwanii wybiorą osobę, która jest naturalna – jego luźny ubiór oraz prosty przekaz trafiały nie tylko do ośrodków miejskich, ale również do mniej licznych hrabstw. Dodatkowo jego kampania wręcz zalewała internet memami przypominającymi wyborcom, że Oz jest multimilionerem, który zaledwie pod koniec 2020 roku przeprowadził się do stanu, by rozwijać w nim swoją polityczną karierę.
Nevada: demokratyczne głosy spływają wolniej
Gdy ogłoszono odebranie mandatu senatorskiego republikanom w Pensylwanii, oczy całej Ameryki zwrócone były w stronę stanu Nevada. To właśnie od tego stanu mieli oni zacząć swój zwycięski marsz, który po obronieniu wszystkich miejsc w Senacie miał pozwolić objąć w nim przewagę w stosunku 51 głosów do 49 (przypomnijmy, że przez ostatnie dwa lata stosunek wynosił 50 do 50, w takiej sytuacji decydujący głos należy do wiceprezydentki).
Wydawało się, że Catherine Cortez Masto na ostatniej prostej kampanii zaczęła przegrywać z pochodzącym z wpływowej politycznej rodziny Adamem Laxaltem, którego dziadek był gubernatorem, a następnie senatorem z Nevady, podczas gdy ojciec senatorem z Nowego Meksyku. Pierwsze wyniki głosowania mogły zostać przyjęte przez republikanów z pewną dozą optymizmu, jednak entuzjaści wyborów w Stanach Zjednoczonych i eksperci doskonale pamiętali lekcję z roku 2020.
Ludzie Trumpa o krok od władzy w Kongresie. Tak działa polaryzacja
czytaj także
Specyfiką wyborów w Nevadzie jest to, że głosy wysłane przed dniem wyborów są liczone dopiero dzień po wyborach. A warto też wspomnieć, że z reguły głosy oddawane wcześniej przeważają na stronę demokratów, więc wszyscy spodziewali się tego, że przewaga Laxalta będzie powoli maleć – zwłaszcza że hrabstwo Clark (w którym jest Las Vegas) jest zdecydowanie najliczniejsze, a to właśnie głosy z większych ośrodków miejskich spływają najwolniej. Zwycięstwo Cortez Masto zostało tak naprawdę ogłoszone dopiero w nocy z soboty na niedzielę i w tej chwili prowadzi ona zaledwie o sześć tysięcy głosów.
Georgia: dogrywka warta zachodu
Kolejną szansą republikanów na odbicie Senatu z rąk demokratów była Georgia, w której mandatu bronił pastor Raphael Warnock, zwycięzca wyborów uzupełniających do Senatu w 2020 roku. Jego rywalem jest były futbolista amerykański Herschel Walker.
Obaj politycy szli łeb w łeb w sondażach, jednak żaden z nich nie zdobył 50 proc. wymaganych do zwycięstwa w pierwszej turze. Georgia wyróżnia się na tle innych stanów tym, że jeśli żaden z kandydatów do Senatu nie uzyska 50 proc., przeprowadzana jest druga tura. Warnock, który zwyciężył w pierwszej turze, zdobył 49,42 proc. głosów, o 0,9 proc. więcej od Walkera. W drugiej turze politycy powalczą o głosy wyborców Chase’a Olivera, członka Partii Libertariańskiej, którego dwuprocentowy wynik (2,1 proc.) sprawił, że wyborcy w Georgii spotkają się ponownie przy urnach wyborczych już 6 grudnia.
czytaj także
Partia Demokratyczna, która ma już zapewniony Senat liczbą 50 reprezentantów, nie powinna jednak spoczywać na laurach, ponieważ zdobycie 51 mandatów sprawi, że osłabnie w niej pozycja bardziej konserwatywnej frakcji senatorskiej u demokratów, do której należą senator Joe Manchin z Wirginii Zachodniej oraz Kyrsten Sinema z Arizony, którzy wręcz sabotowali planowane progresywne reformy administracji prezydenta Joe Bidena w ostatnich dwóch latach.
Zadanie to może należeć do łatwych, biorąc pod uwagę kryzys wizerunkowy, z jakim Herschel Walker mierzy się od paru tygodni; został oskarżony przez dwie kobiety, z którymi był w związku, o namawianie je do aborcji (co jest dosyć poważnym przewinieniem jak na polityka forsującego jej zakaz). W wyniku tej afery jego syn Christian napisał publicznie, że nie ma z ojcem kontaktu i uważa go za hipokrytę.
To nie brzmi jak wzorowo prowadzona kampania, ale republikanina nie można jeszcze skreślać, ponieważ tak jak w Pensylwanii czy Nevadzie, różnice pomiędzy kandydatami jednej i drugiej partii bywają minimalne.
Nie można tego powiedzieć o Brianie Kempie, prawicowym gubernatorze Georgii, który właśnie po raz drugi pokonał nadzieję demokratów Stacey Abrams, tym razem o imponujące 7,6 proc. głosów. Czy sukces Kempa będzie w stanie „pociągnąć” w górę także Walkera? Przekonamy się już za niecały miesiąc.
Arizona: kandydat Trumpa przegrywa
W miniony weekend również wyjaśniła się sytuacja w Arizonie, gdzie mniej kłopotliwy dla Partii Demokratycznej jeden z dwójki ich senatorów, były kosmonauta Mark Kelly, wygrał o ponad 5 proc. głosów. Mąż Gabby Giffords, polityczki i członkini Izby Reprezentantów z okręgu ósmego w Arizonie w latach 2007–2012, której kariera została przerwana przez zamach na jej życie, pokonał popieranego przez Donalda Trumpa Blake’a Mastersa.
Po Georgii, Pensylwanii i Nevadzie można śmiało stwierdzić, że Arizona jest stanem, który sprzyja demokratom i raczej będzie to niespodzianką, jeśli stracą w niej głosy elektorskie na rzecz republikanów podczas wyborów prezydenckich w 2024 roku.
Izba Reprezentantów: czerwona fala nie dopłynęła, Trump tonie
Senat przyniósł lepsze wyniki, niż oczekiwano, ale demokraci mogą mieć mniej powodów do radości po wyborach do Izby Reprezentantów.
Na pewno jednak większość członków partii Bidena odetchnęła z ulgą. Od miesięcy zapowiadana była „czerwona fala” (czerwony to kolor republikanów), która miała wymieść demokratów z Izby różnicą 30–40 głosów. Na ten moment przewiduje się, że republikanie będą mieć około 220 reprezentantów, a demokraci 215, co jest wynikiem, który jeszcze tydzień temu demokraci braliby w ciemno.
Z czego to wynika? Dlaczego republikanie w najważniejszym dniu w roku nie byli w stanie potwierdzić sprzyjających im sondaży? Zapewne w ciągu najbliższych tygodni dowiemy się coraz więcej o przyczynach ich pyrrusowego zwycięstwa w Izbie.
Oczywiście sytuacja ekonomiczna była głównym tematem kampanii, natomiast odwrócenie wyroku Roe v. Wade, które przyznało stanom licencję na zakaz aborcji, sprawiło, że wielu wyborców miało dodatkową motywację do zmobilizowania się i zagłosowania przeciwko kandydatom republikanów.
czytaj także
Sporą rolę odegrały też wyniki prawyborów w Partii Republikańskiej. Demokraci dużo inwestowali w reklamy mające na celu obnażenie bardziej skrajnych kandydatów rywali, co sprawiło, że trudniej było im uzyskać mandat w starciu z demokratami reprezentującymi centrowe poglądy.
Taki obrót sytuacji niewątpliwie jest wielką porażką Donalda Trumpa, ponieważ popierani przez niego kandydaci wystawieni przeciwko kandydatom z partyjnego establishmentu nie pokazali zbyt wiele i zostali zmieceni z wyborczej planszy wraz ze swoimi teoriami spiskowymi dotyczącymi wyników wyborów w 2020 roku.
Co to oznacza dla samego Trumpa? Mówi się, że osoby z jego ścisłego kręgu odradzają mu start w prawyborach prezydenckich i zwracają uwagę na rosnącą pozycję gubernatora Florydy Rona DeSantisa. Polityk ten wygrał z kandydatem demokratów prawie o 20 proc. i jest na fali wznoszącej; dodatkowo ma dobre umiejętności, jeśli chodzi o fundraising, więc może być poważnym zagrożeniem dla Trumpa w wyścigu o prezydencką nominację republikanów w kolejnych wyborach.
Czy Joe Biden może spać spokojnie?
Biorąc pod uwagę, że historycznie z reguły wybory połówkowe są plebiscytem popularności prezydenta i z reguły kończą się sromotną porażką jego partii, to może być moment nie tylko jego odrodzenia w sondażach, ale również swego rodzaju wiatr w żagle jego prezydentury.
Wielu ekspertów zastanawia się, czy Biden zdecyduje się kandydować na drugą kadencję w 2024 roku; już teraz często przytrafiają mu się wpadki, a wówczas będzie kończył 82 lata. W takim wypadku nasuwa się jedno pytanie: jak nie on, to kto?
„Bóg, broń i chwała” czy inflacja i ceny paliwa? O co toczą się wybory w USA
czytaj także
Wiceprezydentka Kamala Harris jest niespecjalnie lubiana w partii, zwłaszcza wśród progresywnych wyborców, a i poza nią trudno będzie jej sięgnąć po osoby niezdecydowane. Jedno jest pewne – w myśl idei kampanii permanentnej już dzień po midtermach obie partie i ich członkowie zaczęli kampanię do wyborów w 2024 roku. Kto po nich poczuje się wzmocniony, a kto odejdzie na bok politycznego mainstreamu? Zapewne dowiemy się już wkrótce.
**
Norbert Tomaszewski jest doktorem nauk politycznych powiązanym z Wydziałem Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego specjalizacją są nowe formy prowadzenia kampanii politycznych w Stanach Zjednoczonych.