To, że lewicowe idee są obecne w sferze publicznej, a nawet przedstawiane jako największe zagrożenie dla „polskiej tradycji i chrześcijańskiej tożsamości”, można uznać za sukces, który korzeniami sięga zaangażowania z czasów wojny w Iraku.
W 2003 roku wciąż tylko czasami fotografowało się życie, a nie zamieniało się je nieustannie w coś do sfotografowania, dlatego nie mam zdjęć z demonstracji przeciwko wojnie w Iraku. Pamiętam jednak, że jak na tamte czasy była bardzo liczna. Z placu Zamkowego pod ambasadę amerykańską na pewno przeszło kilka tysięcy osób. To, że media pokazały tylko grupki osób, było nieprzyjemnym zaskoczeniem. Pomysł na inwazję, postawa polskich polityków, SLD i mediów świadczyły o tym, że nie tylko coś złego dzieje się w relacjach międzynarodowych, ale coś zasadniczo nie tak jest też z Polską.
To doświadczenie nie było tylko moim udziałem. Dotyczyło wielu zaangażowanych lewicowych obywateli, którzy dziś mają czterdzieści kilka lat, a dwadzieścia lat temu, jeszcze przed pierwszymi neoliberalnymi rządami PiS, zrozumieli, że jeśli czegoś nie zrobią z lewicą w Polsce, to zawsze będziemy skazani na politykę uników, konformizmu i wstydu.
Formowało nas doświadczenie międzynarodowej bezsilności [rozmowa o wojnie w Iraku]
czytaj także
Dla wielu zaczął się wtedy długi marsz. Zakładali stowarzyszenia, tworzyli zręby krytycznych nauk społecznych, wreszcie – budowali partie polityczne. Dziś sporo uczestników i uczestniczek tych działań zasiada w Sejmie. Nie jestem pewien, czy Adriana Zandberga poznałem w drodze spod kolumny Zygmunta pod ambasadę USA, ale to bardzo możliwe.
Dlaczego Irak był dla nas tak ważny? Była to od początku wojna, w której wielki kraj zaatakował mały, żeby potwierdzić swoją dominującą pozycję. Stany Zjednoczone po atakach 11 września czuły się nie tyle zagrożone, ile poniżone. Interwencja w Afganistanie, która otrzymała mandat ONZ, nie wystarczyła, żeby odbudować urażoną dumę.
Zaatakowano więc Irak, który był rządzony przez satrapę i delikatnie mówiąc, nie był przyjazny Amerykanom, ale też nie był bezpośrednio odpowiedzialny za zamachy 11 września. Dowody na posiadanie przez reżim Saddama Husajna broni masowego rażenia, których dostarczyły anglosaskie wywiady, okazały się wyssane z palca. Posłużono się nieprawdziwymi informacjami, żeby uzasadnić atak, który od początku miał tylko pokazywać, że USA są potężne.
Konsekwencje wojny okazały się opłakane. Wedle różnych szacunków zginęło od 100 tys. do nawet miliona ludzi. Irak na wiele lat pogrążył się w chaosie. Sporą rolę w jego budowaniu miała zresztą amerykańska administracja Iraku i jej krótkowzroczne decyzje o rozwiązaniu armii, policji i partii Baas. Pozbawieni środków do życia przedstawiciele resortów siłowych stali się szybko sojusznikami radykałów islamskich. Przemoc rozlała się po regionie i napędziła powstanie ISIS. Gdyby nie destrukcyjna interwencja w Iraku, cała historia Bliskiego Wschodu w ostatnich dwóch dekadach nie musiałaby być opisywana głównie w kategoriach cierpień i terroru.
Mieliśmy rację, że protestowaliśmy w 2003. Naszą szczególną irytację przy okazji polskiego zaangażowania w Iraku wywoływała zgodna linia polskich polityków, którzy popierali inwazję. Słowa o wyjątkowych relacjach między Polską i USA łączyły się z moralnym potępieniem terroryzmu i braku demokracji w Iraku. Podobnie jak Amerykanie polscy politycy też chcieli coś udowodnić: są dobrymi sojusznikami, wiernymi demokracji. Skoro nie mogli pochwalić się długim stażem, chcieli to potwierdzić mocnym zaangażowaniem.
Największy wstyd wywoływały w nas słowa o zyskach, które czekają na nas w związku z „wyprawą iracką”. To, że padały z ust polityków lewicy, było bolesne i budowało poczucie, że niczego od tych polityków nie można już oczekiwać. Idea, że sprawiedliwa wojna to taka, na której zarabiamy, była dla nas nie do zaakceptowania.
Od inwazji do państwa upadłego: demokracja nie przysłużyła się Irakowi
czytaj także
Obietnice wielkich zysków uznawaliśmy też za oparte na myśleniu życzeniowym i braku realistycznego podejścia do pozycji Polski. Gdy żadne polskie firmy nie dostały wielkich irackich kontraktów, a całe środki na odbudowę trafiły do Anglosasów, mieliśmy poczucie, że słusznie protestowaliśmy i mieliśmy więcej etycznego wyczucia niż politycy głównego nurtu. To tylko pogłębiło się po ujawnieniu informacji o tajnych więzieniach CIA w Polsce.
Po tym, jak media przedstawiały protesty i prowadziły „debatę” nad polskim zaangażowaniem w Iraku, ugruntowało się w nas przekonanie, że samo posiadanie racji nie gwarantuje, że zostaną one rzetelnie przedstawione i wysłuchane. W demokracji formalne wolności tworzą tylko warunki brzegowe działania, a realny pluralizm zależy od stosunków sił i władzy symbolicznej poszczególnych środowisk, organizacji czy partii politycznych.
Dlatego bez złudzeń zaczęliśmy budować przeciwwagę do mainstreamowych publicystów, ekspertów i polityków. Nie stawialiśmy na wyższościową izolację, jak część starszych lewicowych kolegów i koleżanek w latach 90., ale ostrożnie i jednocześnie konsekwentnie budowaliśmy miejsce dla lewicowych treści i postaci w debacie publicznej.
czytaj także
Po dwudziestu latach sfera publiczna uległa oczywiście głębokim przekształceniom ze względu na internet, ale to, że lewicowe idee są na niej obecne, a nawet przedstawiane są jako największe zagrożenie dla „polskiej tradycji i chrześcijańskiej tożsamości”, można uznać za sukces, który korzeniami sięga zaangażowania z czasów wojny w Iraku.
Prawica dziwi się dziś, dlaczego lewicowi politycy popierają pomoc dla Ukrainy i jednocześnie są krytyczni wobec polityki rządu na granicy polsko-białoruskiej. Logiczny jest dla nich albo podszyty antyamerykanizmem pacyfizm i obrona praw człowieka, albo afirmacja wojny i siłowych rozwiązań wobec uchodźców.
Dla nas oczywiste jest bycie przeciw agresji, której jedynym celem jest potwierdzenie hegemonii wielkiego państwa i jednocześnie poszanowanie praw osób uciekających przed wojną, niezależnie od koloru skóry. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Polska dołożyła więcej niż trzy grosze w destabilizacji Bliskiego Wschodu, skąd pochodzi przeważająca część uchodźców sprowadzanych do Białorusi przez reżim Łukaszenki.
czytaj także
Zdziwienie u liberalnych uczestników życia publicznego budzi to, że nie krzyczymy najgłośniej o braku demokracji. Świetnie zdajemy sobie sprawę z jej wartości i dostrzegamy zagrożenia, które płyną dla niej od rządzącej w Polsce ekipy PiS i Solidarnej Polski. Trudno nam jednak zaakceptować stwierdzenie, że demokracja po prostu jest albo jej nie ma. Uznajemy, że jej jakość czy natężenie związane jest z wieloma czynnikami, w tym z podziałem władzy między różnymi aktorami życia społecznego i politycznego. Walka o to, żeby więcej głosu miały kobiety, grupy mniejszościowe, związki zawodowe czy organizacje ekologiczne, będzie trwała nawet wtedy, gdy ekipa Zjednoczonej Prawicy zostanie odsunięta od władzy.
Najmocniej kształtują nas te rzeczy, których chcielibyśmy uniknąć. Większość osób z mojego politycznego pokolenia wolałaby, żeby wojny w Iraku nie było. Jednak zdarzyła się, a sprzeciw wobec niej i poczucie polskiej odpowiedzialności za jej efekty towarzyszą nam do dziś.