Nie znajdziemy nadziei na mapie globalnego kapitalizmu. Może potrzeba dziś rewolucji, ale tylko radykalna prawica wydaje się do niej zdolna – pisze Slavoj Žižek.
Boris Buden w eseju The West at War: On the Self-Enclosure of the Liberal Mind (Zachód na wojnie: o samozamknięciu liberalnego umysłu) pisze o wojnie w Ukrainie i zadaje pytanie, które może zdać się naiwne. Ten właśnie pozór naiwności jest skutkiem ideologicznego triumfu globalnego liberalizmu kapitalistycznego.
„Czy mówienie o rewolucji nie jest dziś śmieszne? Czy pojęcie to nie zostało całkowicie skompromitowane? To jest istotnie jedno z największych ideologicznych osiągnięć liberalnego umysłu. […] Dziś krwawemu dramatowi w Ukrainie brakuje idei rewolucji. A konkretniej: brakuje mu Lenina – postaci radykalnie zmieniającej binarną logikę stojącą za zderzeniem dwóch bloków tożsamości normatywnej. […] nasza wyobraźnia musi odzyskać ideę szybkiej i radykalnej zmiany – jako warunku naszego przetrwania”.
czytaj także
Dalej Buden zarysowuje, co to mogłoby oznaczać dla toczącej się właśnie wojny w Ukrainie:
„Rosja nie potrzebuje dziś zamachu stanu, który rzekomo przywróciłby normalność. Potrzebuje ona rewolucji – leninistycznej, z prawdziwą rewolucyjną przemocą, która nie tylko odsunie Putina i jego klikę od władzy (zasługuje on na ten sam los co Mikołaj II), ale też zniszczy cały system oligarchicznego, kolesiowskiego kapitalizmu, wywłaszczy zbrodniczych wywłaszczycieli i wezwie uciskanych tego świata, by dołączyli do walki. Ale tego właśnie najbardziej boi się Zachód.
System oligarchii parlamentarnej podtrzymujący Putina, autorytarny i przemocowy, nie jest wynalazkiem wyłącznie rosyjskim. To system, który dziś najlepiej służy interesom globalnej klasy rządzącej. To dlatego w prawicowych kręgach na całym świecie tyle jest sympatii dla Putina. Kiedy Putin umrze, ktoś poniesie jego sztandar nie tylko w Rosji, ale też w wielu innych miejscach na świecie, łącznie z Zachodem”.
Buden prowadzi wywód do końca, wyobrażając sobie szczegóły swojej wizji:
„Pierwszy krok Rewolucji udaje się i do Ukrainy wraca pokój. Niektórzy rosyjscy żołnierze bratają się z byłymi ukraińskimi wrogami, a inni masowo opuszczają linię frontu, eliminując oficerów, którzy staną im na drodze. Na Kremlu członkowie komitetu rewolucyjnego projektują nową ustawę wywłaszczającą oligarchów. Dzień wcześniej w piwnicach pałacu zgładzono sprawców zbrodniczej wojny w Ukrainie. Proces był znacznie krótszy niż w przypadku Nicolae i Eleny Ceaușescu.
Ale kto będzie strzegł przywódców Rewolucji w ich siedzibie na Kremlu? Oligarchowie już zgromadzili prywatne armie – sowicie finansowane, profesjonalnie wyszkolone, dobrze uzbrojone przez Zachód i NATO. Historia znów odpowie: ukraińscy wojownicy, najlepsi żołnierze do tego zadania, tak jak łotewscy strzelcy, którzy strzegli Lenina w Smolnym ponad sto lat temu. I chociaż będą straty i przemoc, we wspólnej rewolucji ustanie nienawiść między Ukraińcami a Rosjanami. Tylko rewolucja kończy wojnę”.
Buden zamyka esej oczywistym pytaniem, na które podaje tylko jedną stosowną odpowiedź: „To brzmi zbyt utopijnie? Być może, ale nie ma już czasu na nic innego. O ile nie odzyskamy utopijnej wizji radykalnej i gwałtownej zmiany, jesteśmy zgubieni”. Sądzę, że co do obu kwestii ma rację, a sam, będąc pesymistą, odczytuję te zdania jako sylogizm: (1) opcja rewolucyjna jest utopijna; (2) nie ma czasu na nic innego; toteż (3) jesteśmy zgubieni.
Najbardziej brutalnym i przygnębiającym faktem najnowszej historii jest to, że jedyne niedawne wydarzenie podobne do tego, które wyobraża sobie Buden, gdy rewolucyjny tłum siłą wtargnął do siedziby władzy, miało miejsce 6 stycznia 2021 roku w Waszyngtonie. Tłum zwolenników Trumpa wdarł się na Kapitol w desperackiej próbie unieważnienia wyniku demokratycznych wyborów, uważając je za oszustwo zorganizowane przez korporacyjne elity (i do pewnego stopnia ci ludzie mieli rację!).
czytaj także
Nic dziwnego, że lewicowo-liberalną reakcję na to zdarzenie zabarwiła mieszanka fascynacji i grozy – oto „zwykli” ludzie włamują się do uświęconej siedziby władzy, karnawał na chwilę zawiesza reguły życia publicznego… W potępieniu szturmu przypuszczonego przez skrajną prawicę dało się usłyszeć nutę zazdrości.
Czy to znaczy, że populistyczna prawica podebrała lewicy ostatnią linię oporu przeciwko istniejącemu systemowi, czyli ludowy atak na siedzibę władzy? Czy pozostał nam jedynie wybór pomiędzy wyborami parlamentarnymi kontrolowanymi przez skorumpowane elity a powstaniami kontrolowanymi przez populistyczną prawicę? Nic dziwnego, że Steve Bannon, ideolog nowej populistycznej prawicy, otwarcie ogłasza się prawicowym „leninistą XXI wieku”:
„Przygoda Bannona w Białym Domu stanowiła tylko jeden etap długiej podróży – migracji rewolucyjno-populistycznego języka, taktyk i strategii z lewa na prawo. Bannon miał ponoć powiedzieć: »Jestem leninistą. Lenin […] chciał zniszczyć państwo, i taki też jest mój cel. Chcę pogrążyć wszystko w ruinie, zniszczyć cały dzisiejszy establishment«”.
Ten sam Bannon, plotący bez ładu i składu o wielkich korporacjach, które wraz z aparatami państwa sięgną po najnowocześniejsze, oparte na sztucznej inteligencji środki kontroli mas, zatrudnił niesławną firmę Cambridge Analytica, by zapewnić Trumpowi zwycięstwo w 2015 roku. Fakt ten ma wartość więcej niż anegdotyczną: jasno pokazuje pustotę altprawicowego populizmu, który musi opierać się na najnowszych wynalazkach technicznych, by przemawiać do swoich prowincjonalnych zwolenników. Świadczy też o kruchości całego systemu, który do przetrwania potrzebuje wstrząsów w postaci ludowej mobilizacji. To współwystępowanie przeciwieństw (technicznych manipulacji z populizmem) opiera się na wykluczeniu tego trzeciego: liberalnego, „wolnego” podmiotu, który podejmuje decyzje po racjonalnym namyśle.
czytaj także
Tak więc jesteśmy zgubieni, nie widać żadnej drogi ucieczki. Powinniśmy jednak zawsze pamiętać, że globalny system kapitalistyczny jest tym bardziej zgubiony; dąży ku apokaliptycznemu końcowi. Beznadzieja, którą sami odczuwamy, będąc na łasce globalnej, zawsze zwyciężającej machiny kapitalistycznej, nie jest nasza; wokół beznadziei skonstruowana jest sama machina – co ostatecznie oznacza tyle, że nadziei nie znajdziemy na mapie istniejącego dziś globalnego systemu.
Wracając do Budena, musimy zacząć myśleć w kategoriach radykalnej zmiany – a aby dostrzec zarysy takiej zmiany, nie powinniśmy bać się na nowo odrabiać lekcji z przeszłości. Oto zaskakujący przykład: ostatni opublikowany tekst Hegla, napisany w 1831 roku esej O angielskim projekcie reformy wyborczej, w którym filozof „ostrzega o możliwej społeczno-historycznej zmianie na gorsze, przynajmniej w Wielkiej Brytanii”. Tekst ten uważa się za antydemokratyczną przestrogę Hegla przed poszerzaniem prawa wyborczego; przed odejściem od porządku korporacyjnego, w którym jednostki uczestniczą w społecznej całości jedynie przez swoją rolę w konkretnym stanie społecznym i tylko przez nią uzyskują bezpośredni dostęp do porządku powszechnego. Jak jednak wskazał Adrian Johnston, przy bliższym spojrzeniu można zaproponować inne odczytanie: Hegel „przedstawia bogatą bandę angielskich właścicieli ziemskich jako wywłaszczającą chłopstwo, które uprawia ziemię na własne utrzymanie”.
„Podczas gdy tytułowy »angielski projekt reformy« obiecuje demokratyczny postęp przez rozszerzenie prawa głosu w brytyjskich wyborach parlamentarnych, wspomniany właśnie proces wywłaszczenia tworzy sytuację, w której za sprawą tej »reformy« zamożny Pöbel będzie mógł manipulować łatwowiernym, zubożonym ludem, przez swoją biedę narażonym na demagogię i tym podobne. Toteż pozorny postęp w stronę większej demokracji z powodu przewrotności rozumu doprowadzi prawdopodobnie do faktycznej tyranii pod płaszczykiem rządów motłochu, bo motłoch sam rządzony będzie przez nieodpowiedzialnych społecznie bogaczy. Hegel kończy swój esej prognozą, że ten konkretny angielski dokument prawny nie doprowadzi do pożądanej pokojowej reformy, ale do niechcianej, krwawej rewolucji”.
czytaj także
Johnson słusznie (jak wynika z naszego doświadczenia z prawicowym populizmem) czyta Hegla wspak: choć powątpiewanie Hegla w stosunku do angielskiego projektu reformy wynika z jego hierarchicznej wizji państwa podzielonego na stany, a więc przeciwnej liberalnemu egalitaryzmowi, przewidział on antyegalitarne zepsucie powszechnego prawa głosu, do którego dochodzi, kiedy „banda bogaczy” manipuluje biednymi, jak to ma miejsce w dzisiejszym nacjonalistycznym populizmie.
* * *
Tak zwani oligarchowie w Rosji i innych krajach postkomunistycznych to jeszcze jedno wydanie „bandy bogaczy”; nie są nawet autentyczną, twórczą burżuazją, ale burżuazyjnym odpowiednikiem marksowskiego lumpenproletariatu, czyli lumpenburżuazją. To lumpenburżuazja rozpleniła się w krajach postkomunistycznych od końcówki lat 80. przez dzikie „prywatyzacje” i tak dalej.
W Słowenii wzorcowym przykładem lumpenburżuja jest „niezależny doradca podatkowy” Rok Snežič, współpracownik i przyjaciel aktualnego prawicowego premiera kraju, Janeza Janšy. Doradza on słoweńskim firmom, jak przenieść siedzibę do Republiki Serbskiej (serbskiej części Bośni i Hercegowiny), gdzie podatki są niższe niż w Słowenii. Sam nie może jednak wjechać na terytorium Bośni, bo toczą się przeciwko niemu śledztwa kryminalne – jest głównym podejrzanym w policyjnym dochodzeniu w sprawie międzynarodowej siatki zajmującej się praniem pieniędzy.
Snežič ogłosił bankructwo, nie ma osobistego majątku, skutecznie uniknął zapłaty miliona euro podatku, ale jeździ nowymi, luksusowymi samochodami i płaci za gigantyczne billboardy. Nie ma konta w banku i oficjalnie pracuje w firmie należącej do żony. Miesięczną pensję w wysokości 373,63 euro pobiera w gotówce. Czy trend w kierunku lumpenburżuazji nie jest jednak globalną tendencją dzisiejszego „normalnego” kapitalizmu? Czy postacie takie jak Donald Trump i Elon Musk również nie są lumpenmiliarderami?
Potępiając najnowszą falę sankcji przeciwko Rosji, prezydent Zełenski powiedział, że „kraje zachodnie bardziej troszczą się o gospodarcze skutki rosnących cen energii niż o śmierć niewinnych Ukraińców i Ukrainek”. Cóż, sporo czasu zajęło Zełenskiemu zrozumienie, jak naprawdę działają globalny kapitalizm i demokracja, skoro rosyjski gaz wciąż płynie do Europy przez Ukrainę. Powinniśmy też mieć w pamięci tło finansowe wojny w Ukrainie: za żądaniem Rosji, by płacić jej w rublach za ropę i gaz, kryje się gigantyczna, zgrana z Chinami próba zdetronizowania dolara i euro jako walut globalnych, a zastąpienia ich chińskim juanem.
Prędzej czy później będziemy musieli sięgnąć po środki kojarzone z komunizmem wojennym. Pomyślmy choćby o podwójnie katastrofalnym oddziaływaniu rosyjskiej agresji na Ukrainę na globalną podaż pszenicy: te dwa państwa są nie tylko największymi eksporterami tego zboża na świecie, lecz także głównymi producentami nawozów chemicznych w Europie. Teraz, w okresie wysiewu, można sobie tylko wyobrażać, co to będzie oznaczało dla zbiorów.
Brutalnie rzecz ujmując, poważne rozwiązanie jest tylko jedno: nasze państwa będą musiały wyrzec się polegania na mechanizmach rynkowych i bezpośrednio sterować produkcją nawozów. Paradoks polega na tym, że tylko dzięki takim rozwiązaniom rodem z komunizmu wojennego zdołamy ocalić swoje swobody. Nie uczyni tego rynek kapitalistyczny, za sprawą którego z Rosji do Europy wciąż płynie gaz przez Ukrainę, gdzie szaleje wojna.
czytaj także
Ukraina będzie musiała prędzej czy później zrozumieć, że skoro interesy gospodarcze ograniczają solidarność Zachodu, nie wystarczy tylko „bronić Europy”. Teraz Ukraina dość dosłownie broni samej Rosji, Rosjan i Rosjanek przed wejściem na ścieżkę autodestrukcji wskazaną przez Putina i jego oligarchów.
Takie przedstawienie sprawy bynajmniej nie zakłada, że musimy żywić jakiekolwiek złudzenia co do prawdziwych celów agresji rosyjskiej, coraz bardziej otwarcie deklarowanych. W niedawnym komentarzu pod tytułem Co Rosja powinna zrobić z Ukrainą (Czto Rossija dołżna sdiełat’ s Ukrainoj, RIA Nowosti, 05.04.2022, link nieaktywny; źródło w przekładzie angielskim) Timofiej Siergiejcew jawnie rozpisał ludobójczy projekt Rosji wobec Ukrainy, oparty na zasadniczej przesłance: ponieważ „nazyfikacja Ukrainy” była projektem europejskim, „denazyfikacja Ukrainy jest też nieuchronnie jej deeuropeizacją”.
„Denazyfikacja jest konieczna, kiedy znaczna część ludzi – najprawdopodobniej większość – została podbita i wciągnięta w politykę nazistowskiego reżimu. Wtedy nie sprawdza się hipoteza »ludzie są dobrzy – rząd jest zły«. […] Denazyfikacja to zestaw środków podejmowanych wobec znazyfikowanej masy ludności, która, technicznie rzecz biorąc, nie może zostać poddana bezpośredniej karze przewidzianej dla zbrodniarzy wojennych. […]
Denazyfikacja nieuchronnie będzie też deukrainizacją – odrzuceniem wielkoskalowej, sztucznej inflacji etnicznego składnika samoidentyfikacji ludności na historycznych terenach Małorosji i Noworosji stworzonego przez władze radzieckie. […] Banderowskie elity trzeba zlikwidować, ich reedukacja nie jest możliwa. Społeczne »bagno«, które czynnie i biernie wspierało je działaniem i bezczynnością, musi przeżyć trudy wojny i przyswoić sobie to przeżycie jako historyczną nauczkę oraz pokutę za swoje winy. […] lustracja, publikacja nazwisk współsprawców reżimu nazistowskiego, zaprzęganie ich do pracy przymusowej przy odnawianiu zniszczonej infrastruktury w ramach kary za działalność nazistowską (tych, którzy nie zasługują na karę śmierci ani więzienia)”.
czytaj także
Siergiejcew nie tylko zrównuje ukraińską politykę z nazizmem, ale wręcz twierdzi, że „ukronazizm niesie nie mniejsze, ale większe zagrożenie wobec świata i Rosji niż niemiecki nazizm w wydaniu hitlerowskim. Słowa »Ukraina« raczej nie można zachować jako nazwy jakiejkolwiek zdenazyfikowanej jednostki państwowej na terytorium wyzwolonym spod reżimu nazistowskiego”. Z cytowanych zdań jest więcej niż jasne, że Rosja planuje zrobić z Ukrainą dokładnie to, co Bertolt Brecht opisał w wierszu Rozwiązanie na temat wybuchu powstania czerwcowego w 1953 roku w Niemieckiej Republice Demokratycznej:
Po wybuchu powstania 17 czerwca,
sekretarz Związku Pisarzy
kazał rozdać w Alei Stalina ulotki,
w których można było przeczytać, że naród
stracił zaufanie rządu
i mógłby je odzyskać
tylko przez zdwojoną pracę. Czy nie
byłoby wszak prościej, gdyby rząd
rozwiązał naród i
wybrał drugi? [przeł. Ryszard Krynicki]
Według Siergiejcewa to właśnie Rosja ma zrobić z Ukrainą: rozwiązać naród ukraiński i wybrać/stworzyć jakiś inny. Jeśli przeczytamy to szaleństwo w zestawieniu ze stwierdzeniem Putina, że Lenin wymyślił Ukrainę jako nację, dojdziemy do wniosku, że dla ideologów Putina Ukraina ma dwóch ojców: Lenina (który ją wymyślił) i Hitlera (czyli nazistów, którzy natchnęli „ukronazistów” do urzeczywistnienia wynalazku Lenina). Co to oznacza dla sytuacji geopolitycznej Rosji?
„Rosja ma duży potencjał do partnerstw i sojuszy z krajami, które Zachód uciska od stuleci i które już nigdy nie nałożą jego jarzma. Bez poświęceń i walki Rosjan kraje te nigdy nie zostałyby wyzwolone. Denazyfikacja Ukrainy jest jednocześnie jej dekolonizacją, co ludność Ukrainy musi zrozumieć, gdy zacznie oswobadzać się z odurzenia, pokusy i zależności od tak zwanego europejskiego wyboru”.
W skrócie, dla Siergiejcewa rozwiązaniem jest radykalna zmiana rosyjskiej polityki zagranicznej: porzucenie związków z Zachodem na rzecz tych krajów na świecie, które zachodnie mocarstwa brutalnie wykorzystywały. Rosja powinna zająć nowe miejsce jako przywódczyni globalnego procesu dekolonizacji we wszystkich jego nowych postaciach.
czytaj także
Brutalna eksploatacja krajów globalnego Południa przez zachodnie mocarstwa jest oczywiście faktem, o którym nigdy nie wolno zapomnieć. Natomiast dziwnie słucha się takich słów z ust Rosji, której historia w ostatnich stuleciach to jedna wielka opowieść o kolonialnej ekspansji: cała Syberia aż do Alaski, a dalej Kalifornii Północnej, południowo-wschodnia Ukraina podbita przez Katarzynę Wielką, Kazachstan, Azerbejdżan, Gruzja… a teraz Ukraina zostanie zdekolonizowana poprzez… rosyjską kolonizację! Zostanie wyzwolona wbrew woli większości jej mieszkańców, którzy będą musieli przejść reedukację, by uznać kolonizację za dekolonizujące wyzwolenie.
Jeśli uda się uniknąć kolejnej prawdziwie globalnej wojny, mamy przed sobą perspektywę kruchego pokoju, na którym cieniem będzie kładła się groźba wojny, służąca za powód do gigantycznych, nowych inwestycji militarnych, podejmowanych, żeby powstała utrzymująca go równowaga. Pokój będzie kruchy nie tylko ze względu na konflikt interesów gospodarczych, lecz także konflikt wokół interpretacji wojny w Ukrainie – w którym nie chodzi tylko o fakty.
Jeśli chcemy po prostu falsyfikować stwierdzenia Rosjan, umyka nam sens tego zjawiska, ujęty przez Putinowskiego nadwornego filozofa Aleksandra Dugina: „Ponowoczesność pokazuje, że każda tak zwana prawda jest kwestią wiary. Wierzymy więc w to, co robimy, wierzymy w to, co mówimy. Tylko tak można prawdę definiować. Mamy więc swoją szczególną rosyjską prawdę, którą musicie przyjąć”. Wiara zawsze przeważa nad znajomością faktów, co z punktu widzenia „rosyjskiej prawdy” oznacza, że w Buczy ani gdzie indziej w Ukrainie nie ma żadnych zmaltretowanych zwłok – to wszystko wyreżyserowała zachodnia propaganda.
czytaj także
Nadszedł czas, żeby Zachód przestał obsesyjnie żądać spotkania Putina z Zełenskim w przekonaniu, że będzie to pierwszy krok do wzajemnego uznania. Nie: ewentualne negocjacje powinny przebiegać na chłodno, na niskim, urzędniczym szczeblu. Putina i jego bezpośrednie otoczenie należy pominąć na tyle, na ile się da; traktować ich jak przestępców, o których nawet wstyd wspominać. I ostatecznie dostrzeżenie tego jest obowiązkiem wielkiej liczby samych Rosjan.
W byłej Jugosławii bohaterami licznych żartów z głupoty i korupcji byli milicjanci. W jednym takim dowcipie milicjant wraca niespodziewanie do domu i zastaje żonę w łóżku, półnagą i rozpaloną. Podejrzewa, że pod łóżkiem skrył się kochanek, więc przyklęka i zagląda pod mebel. Po kilku chwilach wstaje zadowolony i mamrocze: „Czysto, nikogo tu nie ma!”, dyskretnie pakując do kieszeni spodni zwitek banknotów.
czytaj także
Tak samo w naszym codziennym życiu za akceptację biedy i niedoli płaci nam się niedolą jakiejś postaci nadmiaru rozkoszy. W przypadku Rosji cierpienie Rosjan zostało opłacone nie zwitkiem banknotów, ale tanią patriotyczną dumą z odzyskania rosyjskiej wielkości. Na jednej z konferencji prasowych Putin skomentował niezgodę rządu ukraińskiego na swoje żądania cytatem z rosyjskiej piosenki popowej, nawiązującej do gwałtu (Nrawitsia, nie nrawitsia – tierpi, moja krasawica; „Podoba się czy nie, cierp, moja piękna”). Rosjanie muszą sobie uświadomić, że to w rzeczywistości oni, a nie Ukraińcy, są tą piękną kobietą – gwałconą.
**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.