Jedna piąta respondentów biorących udział w głośnym badaniu deklarowała, że życzy sobie zdecydowanego i szybkiego zwycięstwa agresora, a łącznie ku Rosji skłaniała się ponad połowa badanych. WTF Słowacjo?
Szerokim echem nie tylko w Słowacji, ale i za granicą, odbił się ostatnio artykuł słowackiego Denníka N, w którym przedstawiono wyniki ankiety Ako sa máte, Slovensko? [Jak się masz, Słowacjo?], którą w lipcu tego roku przeprowadzili badacze z MNFORCE, Seesame i Słowackiej Akademii Nauk. Według badania większość Słowaków z zadowoleniem przyjęłaby zwycięstwo Rosji w wojnie z Ukrainą.
Respondenci odpowiadali na pytanie, jakiego zakończenia wojny by chcieli. Mieli do wyboru 10-punktową skalę, gdzie 1 oznaczało, że chcą zdecydowanego zwycięstwa Rosji, a 10 – zdecydowanego zwycięstwa Ukrainy. Ankietowani mieli możliwość zaznaczenia także opcji numer 11 – nie wiem.
Jak widać na powyższym wykresie, jedna piąta respondentów zdecydowanie chce zwycięstwa Rosji, a łącznie ku życzeniu Rosji zwycięstwa skłaniała się ponad połowa z nich. Wygranej Ukrainy chce około jednej trzeciej społeczeństwa, jej wyraźnego zwycięstwa chce około jednej piątej słowackich respondentów.
Wyniki badania wywołały poruszenie wśród słowackiego społeczeństwa. Odezwały się głosy, że zostało źle przeprowadzone, a 1000 osób nie jest reprezentatywną próbą. Jednym z najczęściej pojawiających się argumentów wśród krytyków jest to, że respondenci myśleli, że opcja numer 5 (którą wybrało 16,3 proc. ankietowanych) jest neutralna, nieprzeważająca w żadną stronę – choć w rzeczywistości jej zaznaczenie wskazywałoby na sympatię dla Rosjan. Problem w tym, że nawet gdyby odrzucić ten wybór, to wciąż dominuje opinia, że wojnę powinna wygrać Rosja.
Autor ankiety, Miloslav Bahna, powiedział, że respondenci celowo otrzymali do dyspozycji tak szczegółową skalę, by precyzyjnie określić poziom sympatii do działań Rosji. Przyznał, że nawet jego zaskoczył odsetek osób, które chcą wyraźnego zwycięstwa agresora.
czytaj także
Badanie zostało przeprowadzone w lipcu, więc od tej pory część respondentów w obliczu sukcesów na froncie i kolejnych odkryć masowych grobów ukraińskich cywili mogła zmienić zdanie na korzyść Ukrainy. Należy jednak pamiętać, że wciąż jesteśmy przed sezonem grzewczym i dopiero zimą ludzie na własnej skórze poznają koszty wojny w Ukrainie, więc można się spodziewać, że odsetek osób kibicujących Rosji może być jeszcze większy.
Wśród państw, które aktywnie finansowo i militarnie pomagają Ukrainie, Słowacja znajduje się na czwartym miejscu pod względem nakładów na pomoc w stosunku do PKB. Dlaczego zatem Słowacy są tak niekonsekwentni i chcą wygranej najeźdźcy? Przyczyn takiego wyniku jest kilka.
Ambasada Rosji i jej (nie)dyplomatyczna misja
Sedno problemu może tkwić w słowackich szkołach i w tym, że słowacka literatura przepełniona jest panslawizmem štúrowców, czyli uwielbieniem dla Związku Radzieckiego. Słowacy, w przeciwieństwie do Polaków, od lat byli uczeni, że Rosjanie to przyjaciele, a nie zaborcy i wrogowie. Po upadku komunizmu w Słowacji nie dokonano rozliczenia z historią, w wielu miastach wciąż stoją pomniki będące podziękowaniem dla Rosjan za „wyzwolenie”.
Słowacja od lat jest celem rosyjskiej „specjalnej operacji informacyjnej”. Mimo że różne organizacje regularnie przypominają o rosyjskiej propagandzie i szerzeniu jej nie tylko przez rosyjską ambasadę, ale i czołowych słowackich polityków ze skrzydła radykalnej opozycji, to nic się w tej kwestii nie zmienia.
Najlepszym przykładem niech będą wydarzenia sprzed kilku dni, które dobitnie udowadniają, że dalej Słowacy nie radzą sobie z rosyjską propagandą i dezinformacjami.
We wsi Ladomirová na wschodzie kraju znajduje się cmentarz żołnierzy z czasów I wojny światowej, na którym zostali pochowani zarówno żołnierze walczący za Austro-Węgry, jak i za carską Rosję. Niedawno z cmentarza zniknęły krawężniki, które otaczały każdy z grobów. Beton po latach się rozpadał, dlatego wójt gminy zadecydował o ich usunięciu. Zdawać by się mogło, że to nic znaczącego.
Nic bardziej mylnego. Prorosyjskie strony informacyjne zaczęły mówić o zniszczeniu rosyjskiego cmentarza, a rosyjska ambasada w Słowacji grzmiała o zrównaniu cmentarza z ziemią. Podczas gdy słowacka policja stwierdziła, że jest to fake news, który ma odwrócić uwagę od odkrycia masowych grobów ludzi torturowanych i mordowanych przez rosyjskich żołnierzy w Iziumie, prokurator generalny wezwał do przeprowadzenia śledztwa w sprawie działań nieznanego sprawcy. Zareagowało Ministerstwo Obrony, które określiło prokuratora narzędziem rosyjskiej propagandy.
Na początku marca Słowacja wydaliła trzech pracowników ambasady rosyjskiej, których działalność „naruszała konwencję wiedeńską o stosunkach dyplomatycznych”. Wydalenie dyplomatów było związane z interwencją Narodowej Agencji Kryminalnej, która zatrzymała pod zarzutem pracy na rzeczy rosyjskiego wywiadu członka słowackiego kontrwywiadu SIS, korespondenta konspiracyjnego portalu Hlavné správy, byłego asystenta posła partii Republika i prorektora Akademii Sił Zbrojnych. Rosja nazwała ten ruch wrogim i w ramach odwetu wydaliła z Moskwy trzech słowackich dyplomatów.
Wschód porwany albo tragedia Słowacji w brudnych łapach Rosji
czytaj także
Odkrycie fałszywych rosyjskich dyplomatów okazało się zaledwie czubkiem góry lodowej. Dwa tygodnie po pierwszej aferze słowackie MSZ poinformowało, że ambasada Rosji musi zmniejszyć liczbę członków misji dyplomatycznej w Słowacji. Z dokumentów dyplomatycznych słowackiego MSZ z zeszłego roku wynika, że w Słowacji oficjalnie miało działać 29 dyplomatów Federacji Rosyjskiej. Jednak według dziennika SME w ambasadzie rosyjskiej w Bratysławie pracowało blisko 70 osób podających się za dyplomatów. W wyniku ujawnienia skandalu Ministerstwo Spraw Zagranicznych doprowadziło do opuszczenia Słowacji przez 35 osób.
Trzeba przyznać, że jeśli cokolwiek podczas tej wojny Rosjanom wyszło, to jest to wpływanie na słowacką opinię publiczną i skuteczne prowadzenie wojny informacyjnej. W końcu w poprzednim badaniu z serii Ako sa máte, Slovensko? aż 31,6 proc. respondentów twierdziło, że za wojnę w Ukrainie odpowiedzialne są USA i NATO. Rosję jako państwo odpowiedzialne za wojnę wskazało 44,1 proc. respondentów. Czyż to nie świetny wynik szerzenia dezinformacji?
Słowackie społeczeństwo jest bardzo podzielone
Od dwóch lat były premier Robert Fico (Smer) prowadzi intensywną walkę z obozem rządzącym. Odbywa się ona głównie przez konferencje prasowe i protesty organizowane w Bratysławie. Fico, który jest oskarżony o zorganizowanie i prowadzenie grupy przestępczej, obrał atak jako metodę obrony. Na briefingach prasowych wskazuje, że to on jest ofiarą, a policja i sądy, które rzekomo są pod wpływem rządu, chcą go zniszczyć. W ten sposób cały czas próbuje podać w wątpliwość zaufanie ludzi do władzy i wymiaru sprawiedliwości.
Korupcyjna ośmiornica na Słowacji: czym się różni premier od pospolitego gangstera?
czytaj także
Fico w polityce jest nie od dziś, w tym czasie jego poglądy mocno się zmieniły. Tworzona w 2016 roku koalicja ze Smerem na czele określiła się jako „zapora przeciwko ekstremizmowi”. Jednak nie upłynęła kadencja, a koalicja rządząca coraz częściej głosowała wespół z ekstremistami. Od tego momentu Ficy było coraz bliżej do wyborców faszyzującej partii ĽSNS, a gdzieś pod koniec 2020 roku wyborcy Smeru przestali się różnić poglądowo od wyborców skrajnej prawicy. Dziś nikt tak zawzięcie i skutecznie nie kwestionuje potrzeby udzielania pomocy Ukrainie jak politycy tych partii.
To właśnie wyborcy ĽSNS i Republiki [partia założona przez byłych członków ĽSNS] oraz Smeru są zwolennikami zdecydowanej wygranej Rosji. Zwolennicy partii OĽaNO, Progresívne Slovensko i SaS chcą zaś zdecydowanej wygranej Ukrainy. Parte Sme rodina i Hlas Petra Pellegriniego są gdzieś pośrodku.
Nie tylko opozycja
To właśnie politykom w głównej mierze Słowacy zawdzięczają swoje wyraźne rozdzielenie. Z jednej strony mają opozycję, która coraz bardziej się radykalizuje, ale za to sporo obiecuje; z drugiej strony jest bezradna koalicja rządząca, która właśnie została z mniejszością w parlamencie, a jej obietnice przedwyborcze spaliły na panewce.
Słowacy codziennie słyszą o drożyźnie, wysokiej inflacji, problemach w firmach, które będą musiały ograniczać produkcję i zwalniać ludzi; o lekarzach, którzy grożą masowymi odejściami z pracy; uniwersytetach, które mówią o zawieszeniu nauki już w listopadzie – wymieniać można by jeszcze długo. Jednak w parze z tymi informacjami i fatalnymi perspektywami na najbliższe miesiące nie idzie żadne realne działanie rządu.
Kryzys w koalicji rządzącej, który ciągnął się przez całe lato, spowodował urwanie wszelkich rozmów na temat działania względem wzrostu cen energii czy żywności. Po wakacjach okazuje się, że ustawy dotyczące walki z drożyzną muszą być przyjęte natychmiast, jednak teraz rząd jest mniejszościowy i ma problemy nawet z otworzeniem posiedzenia w parlamencie.
Napięcie w słowackim społeczeństwie jest więc wysokie. Brak kompetentnego działania rządu i fakt, że politycy bardziej zajmują się sobą niż obywatelami, wzmógł w Słowakach poczucie, że krajem nikt nie rządzi. Stąd też coraz lepsze notowania Hlasu i Smeru. Można zrozumieć, że część ludzi chce w takiej sytuacji zaprowadzenia swego rodzaju porządku, szkoda tylko, że mylą oni porządek ze stanowczą, autorytarną ręką. Obecnie Słowacy nie czują, że Rosja czy ewentualny system autokracji wyborczej (jaki może nastać po zwycięstwie Smeru w wyborach) mogą im zagrażać, w przeciwieństwie do pandemii, kryzysu gospodarczego, energetycznego i klimatycznego.
Jeśli Słowacy co chwila słyszą, że to wszystko przez wojnę w Ukrainie, to nie powinno dziwić, że chcą powrotu do stanu sprzed wojny. Stąd też naiwnie myślą, że zakończenie wojny zwycięstwem Rosji będzie oznaczało rozwiązanie ich problemu z wysokimi cenami energii – przecież tak tłumaczy to opozycja, a koalicja nawet nie próbuje zaprzeczać.
Fikcja staje się rzeczywistością
Głosujący za zwycięstwem oprawców zdają się nie chcieć dostrzec tego, co się rzeczywiście dzieje w Ukrainie, bo ich współczucie względem losu Ukrainy kończy się na ciepłym kaloryferze.
czytaj także
Przypomina to trochę sytuację z kultowej w Słowacji książki Rivers of Babylon Petera Pišťanka. W powieści prosty chłop ze wsi przyjeżdża do stolicy na dorobek i wskutek zaskakujących oraz nieraz absurdalnych okoliczności zostaje szefem hotelu, w którym zatrudnił się jako zwykły palacz w kotłowni. Jak tego dokonał? Otóż odkrył, że każdy chce mieć ciepło w pokoju i zrobi wiele, by jego kaloryfer był ciepły.
Tyle że obecnie realia lat 90. zostały zastąpione przez bezradną koalicję, która nie interesuje się państwem i losem swoich obywateli. Zdani sami na siebie Słowacy zaczynają działać i robić wszystko, co się da, by ich kaloryfery były ciepłe tej zimy. Chętnie „pomaga” im w tym prokremlowsko nastawiona opozycja i rosyjska ambasada, bo to właśnie oni są tym prostym chłopem, któremu zależy, by przekonać jak najwięcej osób, że potrzebują ciepłego kaloryfera, który tylko on jest w stanie im zaoferować.
Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?
czytaj także
Gdyby tylko Pišťanek żył, byłby pewnie zdumiony, jak historia z jego książki zaczyna żyć własnym życiem. Pozostaje jednak pytanie, czy osoby, które stwierdziły, że życzą sobie zdecydowanej wygranej agresora, zdają sobie sprawę, że tym samym dają przyzwolenie na mordy, gwałty i grabieże, które odbywają się w Ukrainie?
**
Aleksandra Pyka – absolwentka słowacystyki Uniwersytetu Śląskiego. Tłumaczka języka słowackiego, autorka bloga slowacystka.pl, na którym przybliża Polakom ich bliskiego, a jednocześnie dalekiego sąsiada.