Świat

Sezon na epidemie. Dlaczego w neoliberalizmie ludzie i zwierzęta chorują coraz częściej?

Pomimo pewnych wahnięć liczba zachorowań na COVID-19 zdecydowanie się zmniejszyła. Ciągle jednak obawiamy się kolejnej fali infekcji. Nowy wariant patogenu może spowodować szybką zmianę sytuacji na gorszą. Tymczasem kiedy wszyscy spodziewają się uderzenia ze strony koronawirusa, dynamicznie rośnie grupa osób szukających pomocy lekarskiej z powodu grypy. Epidemiologicznych problemów nie ubywa, tylko przybywa.

Od wielu lat zachorowania na grypę w Polsce mają wyraźną tendencję wzrostową z sezonu na sezon. W szczytowym momencie (2017/2018) odnotowano blisko 5,5 mln przypadków. W kolejnych okresach utrzymywał się wysoki poziom zachorowań, aż do momentu pojawienia się COVID-19. Środki sanitarne zastosowane przeciwko koronawirusowi były skuteczne także w odniesieniu do grypy. Liczba zainfekowanych spadła. Najnowsze dane za bieżący sezon (liczone od września do pierwszego tygodnia grudnia tego roku) sugerują jednak, że może paść kolejny niechlubny rekord. Zachorowało już blisko 1,5 mln osób, o 9 proc. więcej niż w analogicznym okresie rekordowego sezonu 2017/2018.

Jak kryzys inflacyjny może odbić się na rynku roślinnego jedzenia

Dla niektórych badaczy i badaczek społecznych rosnąca oczekiwana długość życia jest koronnym argumentem na rzecz kapitalizmu w naszym kraju. Oczywiście mogą wystąpić pewne nierówności, niedomogi czy nawet patologie, ale ostatecznie żyjemy dłużej. Czego chcieć więcej? Pomijając fakt, że kluczowe w przypadku statystycznej średniej długości życia są nie tylko warunki materialne czy poziom medycyny, ale czynniki demograficzne, to w wielu krajach, nawet rozwiniętego kapitalizmu, w ostatnich latach zaczęła wzrastać liczba zgonów. Zaobserwowano spadającą przeciętną długość życia, i to jeszcze przed wybuchem COVID-19.

Mówiono zwykle o różnych przyczynach: nadużywanie narkotyków i leków, alkoholizm, otyłość, zły stan powietrza, ale wskazywano również na problem występowania chorób zakaźnych jak AIDS czy grypa, na którą umiera na świecie nawet 600 tys. osób rocznie. COVID-19 tylko pogorszył sprawę. Ostatecznie koronawirus w ciągu trzech lat uśmiercił globalnie, biorąc pod uwagę laboratoryjnie i klinicznie potwierdzone przypadki, ponad 6,6 mln osób, ale realna liczba zgonów jest dużo wyższa i wynosi już ok. 20 mln. W Polsce analogicznie możemy mówić o blisko 120 tys. i ok. 220 tys. zgonów.

Prognozy nie są optymistyczne. Kryzys ekonomiczny, inflacja, wysokie ceny żywności i energii doprowadzą to tego, że warunki życia pewnych dużych grup społecznych się pogorszą. Mówi się o głodzie i niedożywieniu, ludzie zaczną oszczędzać na ogrzewaniu mieszkań i wydatkach na opiekę medyczną, wzrośnie poziom stresu, a to idealne warunki, aby epidemie zebrały swoje żniwo.

Nie tylko ludzie

Chorują nie tylko ludzie, ale też zwierzęta. COVID-19 zaatakował norki hodowlane w wielu krajach, także w Polsce. W Danii, gdzie zorientowano się, że zwrotnie patogen zaraził też pracowników ferm, zdecydowano o likwidacji całego stada krajowego – łącznie 17 mln zwierząt.

Wybory w Danii: od afery norkowej do sukcesu socjaldemokratów

Pod koniec 2019 roku światowe media obiegły zdjęcia masowego ubijania i utylizacji ok. 200 mln świń w Chinach – połowa istniejącego w Państwie Środka stada. Powód: afrykański pomór świń. ASF – ten skrót spędza sen z oczu wszystkim hodowcom w całej Eurazji: od Korei, przez Polskę, po Hiszpanię. Wirus o wysokiej śmiertelności – niegroźny dla człowieka – zabija świnie i dziki. Sytuacja ta doprowadziła do widocznego w ostatnich latach spadku globalnej konsumpcji nie tylko wieprzowiny, ale mięsa w ogóle.

Inne zagrożenie to „wysoce zjadliwa grypa ptaków” (HPAI), która rocznie zabija dziesiątki milionów sztuk ptactwa domowego na całym świecie. W Polsce możemy mówić o pojawieniu się trzech fal HPAI: w latach 2007 oraz 2016–2017, oraz ostatniej, największej, która trwa od 2019 roku i zmusiła hodowców do uśmiercenia już 18,7 mln osobników drobiu. Problem narósł do tak poważnych rozmiarów, że nie było co robić z martwymi ptakami. Wybuchały protesty społeczne w miejscowościach, gdzie rząd postanowił ad hoc organizować grzebowiska.

Ptasia grypa zanika na okres lata, ale powraca jesienią. Przełom listopada i grudnia to zwykle moment oczekiwania i niepewności – czy pojawi się w kolejnym sezonie? Na początku listopada ogłoszono, że Polska jest wolna od HPAI, a już niespełna miesiąc później potwierdzono wystąpienie dwóch nowych ognisk tej choroby, najpierw u padłych łabędzi niemych (1 i 2 grudnia), a następnie u ptaków hodowlanych (8 grudnia) w stadzie 220 tys. niosek, których los jest w takim układzie przesądzony.

Nie filecik, nie kotlet, ale twój starszy brat lub siostra. Tak powinniśmy myśleć o zwierzętach

Zdrowie, środowisko, gospodarka

Dr Jerzy Kupiec z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu obliczył, że biorąc pod uwagę masę ciała, zwierzęta hodowlane stanowią 50 proc. wszystkich żyjących na obszarze Polski ssaków; człowiek to kolejne 35 proc., dzikie ssaki stanowią raptem 15 proc. W przypadku ptaków 99 proc. masy to drób hodowlany, a ptactwo dzikie stanowi raptem 1 proc.

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że w dalekiej przeszłości, kiedy nasi przodkowie żyli w otoczeniu naturalnych ekosystemów, w większości nietkniętych ludzką ręką, kręgowce stanowiły dużo mniejszy niż dziś i bardziej zróżnicowany biologicznie odsetek biomasy. Współcześnie nacisk na środowisko przyrodnicze ze strony człowieka, a zwłaszcza przemysłowej hodowli, jest zatem niewspółmiernie większy, co wywołuje poważne kryzysy. Rozwijająca się od kilkunastu lat koncepcja One Health (Jedno Zdrowie) koncentruje się właśnie na badaniu wzrostu presji w obrębie i pomiędzy społeczeństwami a ekosystemami naturalnymi i rolniczymi pod kątem występowania chorób. Zdrowie zwierząt i ludzi oraz stan środowiska stanowią jedność.

W tym duchu amerykański lekarz, Jeremy Brown, autor wydanej w Polsce książki Grypa. Sto lat walki, pisze, że zagrożenie epidemiczne łączy się z dynamicznym wzrostem populacji drobiu hodowlanego na świecie. Do podobnych wniosków doszła profesor Lidia Brydak. „Jeżeli więc przyjmiemy, że ludzie, świnie i ptaki wodne są głównymi zmiennymi związanymi z międzygatunkowym transferem wirusa grypy i mają wpływ na pojawienie się nowych ludzkich szczepów pandemicznych, to jest wysoce prawdopodobne, że wpływa to na występowanie ludzkich pandemii grypy” – przekonuje.

Jeszcze dalej idzie biolog i epidemiolog Robert G. Wallace, który w swoich pracach dowodzi, że współczesne epidemie mają swoje źródło przede wszystkim w obecnym systemie gospodarczym. Można zatem mówić o neoliberalnej eboli, grypie czy covidzie. Twierdzi, że milionowe monokultury hodowli świń i drobiu, stłoczonych obok siebie, są niemal idealnym środowiskiem dla ewolucji wielu zjadliwych szczepów wirusów grypy i innych chorób zakaźnych. Fermy przemysłowe stają się źródłem zoonoz i zatruć. Wzrost konsumpcji białka zwierzęcego czy komercjalizacja obrotu dziczyzną powodują dodatkową presję na naturalne ekosystemy i zagrożenia zdrowotne. Na to nakłada się jeszcze kryzys klimatyczny.

Wegańska propaganda dotarła do teatru. Tak indoktrynuje się mięsożerne dzieci

Szczególnie interesująca jest jego analiza dotycząca pojawienia się „świńskiej grypy” w 2009 roku w Meksyku. Wallace dowodzi, iż kluczowe było tu zawarcie umowy NAFTA (Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu). Neoliberalna polityka rolna doprowadziła w Meksyku do wielu istotnych zmian własnościowych, ekonomicznych, logistycznych itd. w hodowli trzody chlewnej i drobiu. Nastąpiła szybka koncentracja produkcji. Dzięki NAFTA rozpoczął swoje inwestycje wieprzowy potentat, koncern Smithfield, promując w Meksyku wielkie chlewnie.

Jednym z najważniejszych miejsc inwestycji była dolina Perote. Zanim wiosną 2009 roku wybuchła epidemii świńskiej grypy, rozmieszczono tam 16 ferm przemysłowych z tucznikami i lochami. Mieszkańcy gminy Perote przez lata narzekali na wiele uciążliwości związanych z funkcjonowaniem chlewni, w tym na cuchnące, ogromne zbiorniki gnojowicy, kłęby kurzu, spadek poziomu wód gruntowych, zatrucie wód powierzchniowych itd. Podejmowano protesty, blokowano drogi. Jeżeli dostrzegacie tu pewne analogie z sytuacją w Polsce, możecie być pewni, że nie są one przypadkowe. Nad Wisłą pojawienie się Smithfield wywołało w kilku regionach konflikty społeczne i alarmistyczne doniesienia o negatywnym wpływie ogromnych chlewni na środowisko naturalne.

W 2009 roku większa część mieszkańców okolic Perote została zainfekowana wirusem. Ostatecznie – pisze Wallace – świńska grypa rozlała się po całym świecie, zabijając 579 tys. osób (choć klinicznie i laboratoryjnie potwierdzonych przypadków było ok. 18 tys.).

Co robić? Odwrócone priorytety

Różnego typu cząsteczki i mikroby, wirusy i bakterie krążą w ekosystemach od samego początku. Pełnią zwykle niezbędną dla podtrzymania życia na naszej planecie funkcję. To, co zamienia je w śmiercionośne patogeny, zazwyczaj związane jest z presją na środowisko ze strony gospodarki, z migracjami, dalekosiężnym handlem, wojnami itp. Na przestrzeni wieków – wbrew naszej dumie z postępu higieny i osiągnięć medycyny, starającej się jak najbardziej przedłużyć nasze życie – sytuacja epidemiczna raczej się pogarsza.

Wydaje się, że decydenci nie pozostają bierni. Wiele działań ogranicza się jednak do obszaru medycznej interwencji i prewencji. Dominująca logika jest taka, że skoro trudno przewidzieć, jak i gdzie pojawi się zagrożenie zoonotyczne, należy skoncentrować się głównie na szybkim wykrywaniu i powstrzymywaniu rozprzestrzeniania się chorób odzwierzęcych, opierając się na środkach medyczno-sanitarnych. Do tego zakresu działań należy np. masowe szczepienie (ludzi i zwierząt), aplikowanie odpowiednich leków, ogłaszanie lockdownów itd. W odniesieniu do zwierząt dotyczy to większości działań znanych w rolnictwie pod hasłem „bioasekuracja”.

Jedną ze strategii jest też likwidacja całych stad i depopulacja gatunków. W Polsce spotkało to dziki, obwiniane za to, iż stanowią rezerwuar wirusa ASF. Zarządzono masowy odstrzał. Głównym problemem są tu jednak w pierwszej kolejności ogromne stada świń oraz ludzie, którzy przenoszą patogen z fermy na fermę, a także zarażają dziki (np. podrzucając zainfekowane wirusem ASF jedzenie). Istnieje na to wiele dowodów. Depopulacja dzików nie daje oczekiwanych rezultatów.

Hodowla zwierząt to tykająca bomba. Czas ją rozbroić [rozmowa]

Nawet jeżeli w zwalczaniu epidemii mówi się więcej o podejściu One Health, to w rekomendacjach kluczowego znaczenia nabierają biurokratyczne kwestie dotyczące monitorowania zagrożeń, wymiany informacji między państwami i instytucjami, wypracowywania i wdrażania odpowiednich dyrektyw czy organizowania kampanii informacyjnych i edukacyjnych. Rzadziej pojawiają się postulaty dotyczące ewentualnej konieczności rozproszenia produkcji, polepszenia dobrostanu zwierząt czy jakości środowiska naturalnego.

Zupełnie marginalnie w poszukiwaniu remedium na zagrożenie pandemiczne pojawiają się postulaty takie jak: redukcja hodowli, ograniczenie spożycia białka zwierzęcego, zachowanie i odtworzenie bioróżnorodności zarówno w odniesieniu do fauny, jak i flory, zalesienie, skrócenie łańcuchów dostaw czy wreszcie zmiany w strukturze własności rolnej i w obrocie kapitału. Nie tylko plany, ale też działania są zatem postawione na głowie. Zamiast z przyczynami ciągle walczymy z konsekwencjami. Nieskutecznie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij