Do demonstracji przeciwko poparciu USA dla Izraela toczącego wojnę w Gazie przyłączają się studenci protestujący przeciw rasizmowi, kolonializmowi, podejściu rządu do kryzysu klimatycznego, brutalności amerykańskiej policji i łamaniu praw rdzennych Amerykanów. Historia pokazuje, że kiedy studenci masowo protestują, zwykle mają rację.
To największe studenckie demonstracje w USA od 1968 roku. Na razie wzięło w nich udział 80 kampusów w 40 stanach. Protestują studenci na całym świecie, od Hiszpanii po Japonię. „To być może najbardziej znaczący ruch studencki od końca lat 60.” – napisał „Guardian”.
17 kwietnia studenci na uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku utworzyli obozowisko, które nazwali Gaza Solidarity Encampment. I chociaż 30 kwietnia nowojorska policja aresztowało przynajmniej 300 osób – studentów Columbii i Uniwersytetu Miejskiego Nowego Jorku (CUNY), protesty nie ustają, rozlewając się na inne uczelnie. Pod koniec tego weekendu liczba aresztowanych wzrosła do 3300 osób.
czytaj także
Zaczęło się po zamachu Hamasu na Izrael i pierwszych izraelskich bombardowaniach Strefy Gazy. W miarę wzrastającej liczby ofiar wzburzenie wśród studentów rosło, i to po obu stronach – lewicy, również żydowskiej, która ujęła się za Palestyną, i prawicy, nie tylko żydowskiej, która zrównuje krytykę rządu Izraela z antysemityzmem.
O tym, jakie były pierwsze reakcje władz największych uczelni wyższych w Stanach, takich jak Columbia, Princeton czy Harvard, pisałam już tutaj. Głowy poleciały. Rektorka Columbii Minouche Shafik uniknęła utraty pracy tylko dzięki temu, że była bardzo pokorna wobec Izby Reprezentantów i zdecydowana zachować stanowisko. Jej wystąpienie na pewno nie napełniło otuchą lewicowych studentów, którzy przeważają na amerykańskich uniwersytetach.
Protestujące organizacje, takie jak Students for Justice in Palestine czy Jewish Voice for Peace zostały zawieszone, jeszcze zanim Shafik pojawiła się i pokajała w Waszyngtonie. Warto wspomnieć, że niektóre z nich są wspierane przez Tides Foundation, za którą stoją tacy demokraci jak George Soros lub Bill and Melinda Gates. Organizacja Students for Justice in Palestine, która ma 200 filii w całych Stanach, została zawieszona na ponad dziesięciu uczelniach.
Około stu grup studenckich, zjednoczonych jako Columbia University Apartheid Divest, przystąpiło 17 kwietnia do pełnego protestu włącznie z okupacją wielkiego trawnika otaczającego budynki Columbii. Uczelnia jest zwykle otwarta i każdy, kto chce spacerem przejść z Broadwayu do Amsterdam Street, może to zrobić jedną z alej kampusu. Zaczęło się tam od 50 namiotów. Studenci żądają, by siedzące na miliardach dolarów uczelnie przestały inwestować w przemysł zbrojeniowy i firmy współpracujące z izraelskim rządem, takie jak Google czy Amazon. Uniwersytet zawiesił tymczasem protestujących studentów, odcinając ich od akademików i posiłków w studenckich stołówkach.
Część wykładowców mniej lub bardziej otwarcie kibicuje studentom. Inni klną, że nie mogą prowadzić zajęć w takim hałasie. Spora grupa niepokoi się również co bardziej radykalnymi hasłami – nalegając, by nie krytykować syjonizmu czy nie używać frazy „from the river to the sea”, od rzeki do morza, którą swobodnie posługuje się teraz premier Netanjahu. Prowokują nawet arafatki na głowach i ramionach i maski na twarzach, które dla uczelnianej administracji są wystarczającym powodem, żeby wezwać policję.
czytaj także
30 kwietnia studenci Columbii przejęli Hamilton Hall, budynek o znaczeniu symbolicznym, bo to właśnie tu w 1968 roku rozpoczęły się masowe protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. Uczelnia wezwała nowojorską policję i aresztowała 300 studentów. Już po tym wydarzeniu Columbię zamknięto na okres letni, a studenci są przekonani, że zasługują na amnestię.
W 1968 roku było podobnie. 150 osób odniosło wtedy obrażenia, a 700 studentów aresztowano. Wtedy też zajęto Hamilton Hall, a bezpośrednim powodem demonstracji było odkrycie, że Columbia ma powiązania z think tankiem lobbującym dla przemysłu zbrojeniowego. Protesty rozpoczęły się na osiem dni przed zabójstwem Martina Luthera Kinga. Nie ma wątpliwości co do tego, że tegoroczne protesty oparły się taktycznie na dorobku z 1968 roku.
Jak pokazuje historia, studenci zawsze mają rację. Nikt chyba nie uważa dzisiaj, że wojna w Wietnamie nie była błędem, tak jak prawie wszyscy amerykańscy politycy zgadzają się już teraz, że błędem była wojna w Iraku. Jednak amerykański rząd nie wyciąga wniosków ani z własnej polityki zagranicznej, ani z konsekwencji pełnej komercjalizacji amerykańskich uczelni. Wychodzi więc rzadko dyskutowana ciemna strona tego biznesu zwanego edukacją wyższą. Okazuje się, że uniwersytetom zależy przede wszystkim na swoich inwestycjach i na wielkich prywatnych darczyńcach, którzy teraz domagają się uciszenia studenckiego buntu. Edukacja tak, ale przede wszystkim zarabianie pieniędzy.
Columbia słynie z wielokulturowości, sporej liczby studiujących tam Żydów i przedstawicieli innych mniejszości. Zdaniem wielu, jeśli masowe protesty mają się gdzieś zacząć, to przede wszystkim tam. W ostatni weekend zamieszki na Columbii nasiliły reakcję innych kampusów: protesty i aresztowania odbyły się na uniwersytecie kalifornijskim w Los Angeles, gdzie 25 kwietnia założono obozowisko, które policja usunęła w nocy z 2 na 3 maja, aresztując 123 osoby. Protestowano też na Uniwersytecie Wirginii (25 aresztowanych) oraz przy Instytucie Sztuki w Chicago. Demonstrowali także studenci uniwersytetu Yale, Tufts, Emerson College oraz Massachusetts Institute of Technology (MIT).
Do propalestyńskich protestów przyłączają się studenci protestujący przeciw rasizmowi, kolonializmowi, imperializmowi, podejściu rządu do kryzysu klimatycznego, brutalności amerykańskiej policji i łamaniu praw rdzennych Amerykanów. Częścią ruchu jest również organizacja Boycott, Divestment and Sanctions (BDS), która protestuje między innymi przeciwko przekazywaniu przez uniwersytety wyników badań producentom uzbrojenia, takim jak Boeing.
czytaj także
Sama z ciekawością obserwuję, co się dzieje w Monterey County, hrabstwie położonym między Los Angeles a San Francisco. Największym lokalnym uniwersytetem jest tutaj uniwersytet stanowy Kalifornii, USC Monterey Bay, gdzie nie założono jeszcze obozowiska. Niemniej, reakcja studentów na protesty na innych uczelniach jest wyraźna.
23 kwietnia studenci zebrali się na projekcję filmu i długą dyskusję, na której ustalono, że na razie nie zakładają obozowiska, ale stoją w pogotowiu. Żądają od uniwersytetu zerwania powiązań z Panetta Institute, lokalnym think tankiem, który wspiera Departament Obrony.
Tak jak w 1969 roku, osią protestów jest niezgoda młodych ludzi na wojnę, rasizm i kolonializm. Stara Ameryka nie może uwierzyć, że młodzi zapomnieli nie tylko o Holokauście, ale nawet o największej amerykańskiej traumie współczesnych czasów, czyli o 11 września 2001 roku. Wtedy też przecież chodziło o arabskich terrorystów, którzy obecnie wydają się „przenikać” lewackie uczelnie. Młoda Ameryka nie może uwierzyć, że stara Ameryka jest ślepa. Część prawicy i niektóre trzeciorzędne media nie mają wątpliwości, że za każdą krytyką amerykańskiej polityki zagranicznej stoi Hamas.
Izrael sprowadza na siebie klęskę. Zdziwię się, jeśli za 25 lat wciąż będzie istnieć [rozmowa]
czytaj także
Na horyzoncie wybory prezydenckie. Obaj kandydaci, demokrata Joe Biden i republikanin Donald Trump, zdążyli już potępić studenckie demonstracje. Pod rządami żadnego z nich Gaza nie ma nadziei.