Joe Biden pojechał na szczyt klimatyczny grać rolę przywódcy, którym nie jest. Pojechał inspirować, gdy w kwestii klimatu Stany nie mają czym. A w kraju dwoje senatorów z jego własnej partii właśnie mu uwaliło większość projektu „zielonego ładu”.
Jeśli się pogubiliście co do treści wielkich ustaw prezydenta Bidena, to nie jesteście sami. Amerykanie też się pogubili. To dlatego demokraci mogą udawać, że świętują przepchnięcie wartej 1,2 biliona dolarów inwestycji w infrastrukturę jako wielki sukces urzędującej administracji. Tymczasem większość obietnic Bidena dotyczących klimatu i nierówności ekonomicznych wciąż czeka na jednomyślność demokratów w Senacie.
Nie należy zapominać, że ustawę o infrastrukturze Senat przyjął już w sierpniu, a w ubiegłym tygodniu Nancy Pelosi po prostu domknęła proces w Izbie Reprezentantów. Więc coś tam mogli Bidenowi na to puste biurko rzucić do podpisu – ale to tyle. Dokonała tego zresztą Pelosi, ustępując umiarkowanym demokratom, tak że najbardziej progresywne skrzydło Izby pod wodzą Alexandrii Ocasio-Cortez głosowało przeciw, twierdząc, że bez odpowiedniego pakietu społecznego inwestycje tylko pogłębiają problem zmiany klimatu.
Natomiast wielka ustawa społeczno-klimatyczna, którą demokraci nazywają „Build Back Better”, wciąż nie ma przyszłości w Kongresie. Dwoje demokratycznych senatorów, którzy łamią szereg i blokują progresywne reformy – Kyrsten Sinema i Joe Manchin – ani drgnęło. Żadnej rewolucji – ani w społeczeństwie, ani w gospodarce – raczej nie będzie.
czytaj także
Krótko o przyjętej już ustawie: obiecuje się dwa miliony miejsc pracy w ciągu najbliższej dekady. Inwestycje obejmą drogi, mosty, transport publiczny, lotniska i dostęp do internetu, którego wciąż brak w wielu częściach wielkiego, zasadniczo słabo zaludnionego, kontynentu, jakim jest Ameryka Północna. Być może najważniejszym elementem tej ustawy jest 47 miliardów dolarów przeznaczone na walkę z przyszłymi burzami, pożarami i suszami – czyli ze skutkami kryzysu klimatycznego. Warto też wspomnieć, że nieprzypadkowo ta akurat ustawa ma już od dawna charakter ponadpartyjny. Pieniądze na to wszystko pochodzą z poprzednio zabudżetowanej ulgi koronawirusowej; to dlatego republikanie w ogóle rozważają wydawanie pieniędzy na łatanie dróg i mostów (19 republikanów w Izbie głosowało za ustawą).
Pierwotny wielki plan demokratów miał wpompować w gospodarkę 6 bilionów dolarów i przynieść zmiany na miarę Nowego Ładu prezydenta Roosevelta czy Wielkiego Społeczeństwa prezydenta Johnsona. Dysproporcja między tym, czym miały być te ustawy, a czym faktycznie są, pokazuje, jak niewiele demokraci mogą zrobić i jak mało władzy Biden ma w Waszyngtonie, również wewnątrz swojej partii. Za rok w wyborach do Kongresu Biden zapewne straci minimalną przewagę, którą obecnie demokraci mają w obu Izbach. Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie; nie tylko dlatego, że zwykle tak jest (partia opozycyjna wypada dobrze w Kongresie w drugim roku prezydentury), ale również dlatego, że demokraci właśnie stracili fotel gubernatorski w Wirginii – a z nim nadzieję na utrzymanie przewagi w Kongresie w przyszłym roku.
Zero tolerancji dla korupcji wokół klimatu. Świat stoi w ogniu
czytaj także
Te przegrane wybory – i uniknięta o włos klęska w rozgrywce o fotel gubernatora New Jersey, gdzie całkiem sensownego demokratę Phila Murphy’ego nieomal pokonał kierowca ciężarówki Jack Ciattarelli („Niższe podatki! Bezpieczeństwo! Dobra pizza!”) – pokazują, w co przedzierzgnie się post-Trumpowska prawica. Co to tego bowiem, że wszyscy teraz będą próbowali powtórzyć sukces republikanina Glenna Youngkina, nie ma wątpliwości. Jego strategia polega na tym, żeby mrugać porozumiewawczo do wyborców Trumpa, a jednocześnie zapewniać bogaczy z przedmieść, że czasy Trumpa mamy już za sobą i znów można spokojnie głosować na republikanów.
Podziałało. Youngkin poradził sobie w Wirginii bardzo dobrze, wykorzystując oburzenie prawicy na tzw. krytyczną teorię rasy, bez deklarowania trumpizmu wprost. Generalnie chodzi o to, że republikańscy rodzice nie chcą, żeby dzieci uczyły się o grzechach Ameryki: niewolnictwie, ludobójstwie i wszelkich innych późniejszych przewinach, bo Ameryka ma być superbohaterem narodów. Youngkin nie nazywał rzeczy po imieniu, koncentrując się na wolności amerykańskiego rodzica, któremu szkoła nie będzie mówić, na czym polega edukacja.
W Waszyngtonie trwa dyskusja, co dalej z tymi ustawami. Oficjalnie wciąż jest nadzieja na zainwestowanie 1,75 biliona dolarów w wielki pakiet społeczno-klimatyczny, który ma – albo miał – wyrażać ducha postulowanego Zielonego Nowego Ładu. Do 15 listopada ma się odbyć głosowanie, a Biden zapewnia, że hamulcowy Joe Manchin za jakąś formą tej ustawy w końcu zagłosuje.
Tymczasem pięciu umiarkowanych demokratów czeka, aż komisja budżetowa wyceni ustawę w kontekście rosnącego długu publicznego USA, który zawsze martwi republikanów, gdy nie ma ich akurat u władzy. W obecnej formie wciąż jest mowa o 550 miliardach na transformację amerykańskiej gospodarki pod kątem ekologii. Natomiast większość narzędzi, które mogłyby ściągnąć więcej pieniędzy z miliarderów i korporacji, już zdążyła z projektu ustawy zniknąć. Najbardziej progresywny senator w USA, Bernie Sanders, właśnie walczy o to, żeby przypadkowo nie stworzyć kolejnej wielkiej luki w prawie podatkowym.
Wyborcom będzie trudniej, miliarderom łatwiej, czyli dzień jak co dzień w Kongresie USA
czytaj także
Przepchnięty w jakiejkolwiek formie program „Build Back Better” mógłby przynieść duże zmiany dla przeciętnej amerykańskiej rodziny. Tu przywódczyni demokratów w Izbie, Nancy Pelosi, nie odpuszcza, choć Manchin jej zapowiedział, że nic z tego. Projekt przewiduje m.in. darmowe przedszkola od trzeciego roku życia i dodatki na opiekę nad dziećmi. Są inwestycje w zdrowie publiczne – rozszerzenie obu publicznych programów Medicare i Medicaid. Z rzeczy, które zdążyły już z projektu wypaść – bezpłatna opieka stomatologiczna i aparaty słuchowe dla emerytów oraz dofinansowanie Internal Revenue Service (urzędu podatkowego), tak by mógł się otrząsnąć po paraliżu wywołanym pandemią.
Obawiam się, że w przyszłorocznych wyborach demokraci polegną, bo partia Bidena to wciąż partia niefrasobliwego Clintona, która przesunęła amerykańską politykę tak bardzo na prawo, że nikt już nie pamięta, jak może wyglądać oddolnie zaangażowana lewica, której wyborcy mogą ufać. Obawiam się, że Joe Manchin z lojalności wobec swoich wyborców – górników w Zachodniej Wirginii – w końcu zmieni barwy partyjne i umrze za węgiel. A te zalążki wielkich reform Bidena zmienią się w programy pilotażowe, które zakończą karierę, jeszcze zanim zaczną działać i przynosić efekty.
czytaj także
To dlatego Biden wypadł na szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow tak nieprzekonująco. Bo jak inaczej miał wypaść? Pojechał tam grać rolę przywódcy, którym nie był i nie jest. Pojechał inspirować, gdy w kwestii klimatu Stany nie bardzo mają czym. Skrytykował Chiny i Rosję, których przywódcy nie stawili się na szczycie, a tymczasem Chiny wydają się lepiej ogarniać kryzys klimatyczny niż USA i przynajmniej mają spójną politykę długofalową.
A kto obieca światu, że Trump lub jego kolejne wcielenie nie przejmie wkrótce władzy w USA i nie wypnie się dupą na szczyty klimatyczne i inne elitarne pierdoły? Bo prawda jest taka, że podobnie jak Donald Trump, Biden nie ma silnego mandatu od narodu – nawet wśród swoich. Nie ma go po Afganistanie. Nie ma go w rok po objęciu urzędu, gdy miesiąc miodowy, jak z przekąsem podkreślają amerykańskie media, już dawno minął. A do tego wszystkiego, kurwa, jeszcze się zdrzemnął w Glasgow.
Od redakcji: w pierwotnej wersji tekstu pisaliśmy, że wybory gubernatorskie w New Jersey wygrał republikanin Jack Ciattarelli. W rzeczywistości Ciattarelli przegrał niewielką różnicą głosów, jednak kontestował wynik wyborów. Dopiero 11 listopada, już po opublikowaniu tego artykułu, Ciattarelli ogłosił, że uznaje porażkę.