W ciągu ostatniego miesiąca Czechom kilkakrotnie, co nietypowe, udało się przyciągnąć uwagę międzynarodowych mediów. Choć historie te nie są ze sobą powiązane, uchylają rąbka tajemnicy na temat tego, jakie nastroje polityczne panują aktualnie w czeskim społeczeństwie. Uwaga, spojler: jest słabo…
Po pierwsze, nasz umiłowany prezydent sięgnął kolejnego dna: co prawda jego wystąpienia publiczne w ostatnich miesiącach należą − szczęśliwie − do rzadkości, jednak dyżurny sabat okultystów odpowiedzialnych za ożywianie gnijącego truchła Zemana zaciągnął go jakimś cudem przed kamerę, dając mu okazję do buchnięcia kilku obłoków trupich gazów, które zdołały uformować się w słowa. Wywiad był (dzięki, o bogowie!) krótki, jednak zawierał wiele atrakcji − media, te lokalne, i w ostateczności również te zagraniczne, rzuciły się na najbardziej łakomy w tym wypadku kąsek: komentarz transfobiczny.
Rzeczywiście, głowa państwa sącząca mowę nienawiści to kwestia zaiste ważka, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że nie jest to ani pierwszy, ani prawdopodobnie ostatni raz. Niestety transfobia jest głęboko zakorzeniona w systemie: Czechy są jednym z niewielu europejskich krajów, w których osoba poddająca się korekcie płci jest zmuszana przez prawo do sterylizacji, i brakuje jakiejkolwiek realnej inicjatywy politycznej zmierzającej do uchylenia tego obrzydliwego prawa tylko dlatego, że niewiele przyniosłoby to głosów. Mówimy jednak o Zemanie. Jego transfobiczna wypowiedź miała jedynie odwrócić uwagę od innej części wywiadu, w której udzielił błogosławieństwa rządzącej partii ANO w nadchodzących październikowych wyborach i ogłosił, iż po wyborach powierzy powołanie rządu liderowi zwycięskiego ugrupowania.
Zła wiadomość – prezydent zdradza nas z Rosją. Dobra – jest ustawa o małżeństwach jednopłciowych!
czytaj także
Mogłoby się wydawać, że to oczywista oczywistość, jednak w jego deklaracji kryje się jeszcze drugi sens. W sondażach nadal najsilniejszą partią jest ANO. I to pomimo ciosów, jakie jej reputacji zadała pandemia COVID-19. Żadna inna formacja polityczna nie wydaje się zdolna do tego, by dorównać maszynerii propagandowej ANO. Jednak na drugim miejscu uplasowała się koalicja Piratów i STAN − dobrali się jak w korcu maku: centro-technokraci i prawicowi konserwatyści − i w niektórych sondażach idzie nawet łeb w łeb z ANO. Na trzeciej pozycji jest koalicja SPOLU, czyli „Razem”, w której zacumowały trzy prawicowe partie konserwatywne. Jakby ktoś pytał, to tak, przyszłość Czech maluje się raczej w mało różowych barwach. Najczęściej przewidywany scenariusz sugeruje, że to te właśnie sojusze będą tworzyć rząd, by w końcu pozbyć się Babiša i jego świty.
Tymczasem we wspomnianym wywiadzie Zeman stwierdził, że będzie popierać Babiša bez względu na to, kto de facto wygra wybory, co oznacza albo hamowanie procesu wyłaniania rządu, albo umożliwienie Babišowi podjęcia próby jego utworzenia, co daje pole do jeszcze bardziej przerażających alternatyw, takich jak otwarcie faszystowscy ministrowie dzięki uprzejmości (czwartej w sondażach) partii SPD albo totalnie kapitalistyczny alians ANO/SPOLU.
Publiczny ukłon Zemana w stronę ANO w praktyce oznacza, że z prawdziwą radością będzie on podtrzymywać przedziwną symbiozę między nim i premierem, i dowodzi, że prezydent nie ma nic przeciwko plądrowaniu kraju przez Babiša, który z kolei przymyka oko na szemrane interesy najbliższych współpracowników Zemana.
Wojna i fiskus
Transfobiczny komentarz Zemana ma jeszcze jeden wymiar: doskonale wpisuje się w motywy kampanii przedwyborczych. Po raz kolejny realne czeskie problemy stają się wtórne wobec wojen kulturowych. Babiš wyciągnął już z rękawa urojonego (w znacznej mierze) straszaka migracyjnego w rozgrywce z Piratami, a następnie oskarżył ich o lewactwo, co biorąc pod uwagę ciągłą obecność antykomunizmu w dyskursie politycznym, należy do mało popularnych etykietek. W rezultacie Piraci musieli sporo się napocić, by wyjaśnić, że żadni z nich socjaliści (smutne to, acz prawdziwe), jednocześnie wymigali się od poruszania konkretnych, realnych kwestii, klepią za to w kółko ogólnikowe liberalne slogany.
Trzeci duży gracz, SPOLU, proponuje pakiet faszystowskich niemal rozwiązań, mających zmiażdżyć najbiedniejszych (ostatni pomysł: trzy przypadki naruszenia prawa, bez względu na ich powagę, i tracisz prawo do jakichkolwiek zasiłków).
Skrajnie prawicowe SPD to już tradycyjny gejzer rasistowskich bzdur, a najnowszy mesjasz aspirant, były szef policji z ramienia Babiša (takie stanowisko w cefałce oczywiście od razu wzbudza zaufanie), ma szansę dostać się do parlamentu wyłącznie na fali pustych frazesów o odwadze i zwalczaniu korupcji. A! No i wszyscy obiecują, że nie podniosą podatków.
A to właśnie podatków powinny dotyczyć te wybory, tymczasem partie uparcie straszą ludzi wyimaginowanymi migrantami czy (ojejciu, tylko nie to!) równouprawnieniem. Absolutna nieudolność rządu ANO w radzeniu sobie z prawdziwym, realnym kryzysem całkowicie zrujnowała gospodarkę, a czeski budżet osiągnął bezprecedensowy deficyt na poziomie 367 miliardów w 2020 roku, zresztą tegoroczne prognozy są jeszcze gorsze. Tymczasem żadna licząca się partia nawet nie zająknie się o podnoszeniu podatków (czy podatku progresywnym). Co więcej, SPOLU, Piraci/STAN i SPD chcą w niektórych przypadkach nawet je obniżyć. Natomiast na pytanie, skąd zamierzają wziąć pieniądze, nabierają wody w usta.
Istnieje kilka możliwych wyjaśnień takiego postępowania: po pierwsze, liczą, że ich potencjalni wyborcy zadowolą się sloganami i nie będą za bardzo wczytywać się w program partii. Po drugie, serio nie mają pojęcia i być może nawet mają nadzieję, że kiedy jakiś inny Bogu ducha winien gamoń skończy w rządzie, to oni rozgoszczą się w opozycji. Po trzecie i najbardziej prawdopodobne: wiedzą, ale nie chcą zdradzić tego przed wyborami. Najprawdopodobniej skończy się na selektywnych podwyżkach podatków po wyborach, a mając na uwadze przeszłość np. partii SPOLU, można prognozować, ze sporą dozą pewności, że najbardziej dotknie to ludzi o niskich dochodach.
Tornado taranuje
Choć przyszłość polityczna kraju wydaje się ponura, czasem zaświta mały promyk nadziei. Jeden z tematów, który trafił w tym miesiącu do międzynarodowych mediów, to tornado, które przeszło przez kilka wiosek, zabijając pięć osób i niszcząc wszystko na swojej 26-kilometrowej drodze, przez co stało się najbardziej niszczycielską burzą tego rodzaju w historii Czech. Pomijając to, że na miejsce tragedii pospieszyły stada politycznych hien, by na tle gruzów i zniszczeń strzelić sobie sweet focię do PR-owych albumów, to jednak na widok Czechów, którzy zmobilizowali się jak jeden mąż i jedna żona, by nieść pomoc finansową i materialną, i zgłaszali jako ochotnicy do sprzątania i odbudowy, aż serce rosło!
Chciałoby się wierzyć, że oznacza to, iż w naszym kraju solidarność jeszcze nie zginęła. Bo przecież nadal potrafimy pomagać ludziom. Oczywiście pod warunkiem, że są (lub wydają się) biali, heteroseksualni, z klasy średniej i w potrzebie.