Zdaniem brytyjskiego sądu Julian Assange nie jest dziennikarzem, więc nie chroni go prawo prasowe. Skoro tak, to należy go uznać za aktywistę politycznego, a brytyjskie prawo zakazuje ekstradycji osób ściganych z przyczyn politycznych – ale i z tym sąd się nie zgodził. Tu chodzi wyłącznie o to, by Julian Assange już nigdy niczego nie opublikował – mówi Janis Warufakis w wywiadzie Aarona Bastaniego.
4 stycznia sędzia Vanessa Baraitser odmówiła ekstradycji Juliana Assange’a do Stanów Zjednoczonych, gdzie grozi mu wyrok 175 lat więzienia. W uzasadnieniu nie przyznała jednak, że publikując informacje w serwisie WikiLeaks, Assange działał jako dziennikarz, ani że próba postawienia go przed sądem w USA ma charakter politycznego odwetu i że Assange nie może liczyć na sprawiedliwy proces. Powołała się jedynie na fatalny stan psychiczny Assange’a i ryzyko, że w przypadku ekstradycji może popełnić samobójstwo. Jednocześnie nakazała, by Julian Assange pozostał w więzieniu Belmarsh, gdzie od ponad roku przebywa w całkowitej izolacji, do czasu, aż decyzję w tej samej sprawie podejmie sąd apelacyjny.
Aaron Bastani: Czy zaskoczyło cię, że sąd wstrzymał ekstradycję Juliana Assange’a do Stanów Zjednoczonych? A przede wszystkim, że uzasadnił tę decyzję obawą o jego zdrowie psychiczne?
Janis Warufakis: Spodziewałem się gorszego wyroku; obawiałem się, że sędzia wyrazi zgodę na ekstradycję, więc cieszę się, że decyzja sądu jest, jaka jest. Jako demokrata uważam, że sędzia ma prawo ośmieszać samą siebie idiotycznymi argumentami i wydaniem orzeczenia, które fatalnie zapisze się w historii. To jej prawo. Co dla mnie istotniejsze, to aby Julian wyszedł na wolność, żeby nie trafił do amerykańskiego więzienia o zaostrzonym rygorze i nie spędził tam 175 lat. I żeby razem z poświęceniem jego życia nie zadano takiego ciosu wolności prasy.
Wiesz bodaj najwięcej niż ktokolwiek inny o jego obecnym stanie umysłu. Czy prawdą jest to, co sędzia Vanessa Baraitser stwierdza w uzasadnieniu wyroku, że Julian może odebrać sobie życie?
Gdybym to ja był od tak dawna zamknięty, szczególnie jak przez ostatni rok w Belmarsh, w odosobnieniu, sam ze sobą przez 23 godziny dziennie, bez dostępu do wiadomości ze świata, bez możliwości swobodnego czytania i pisania, to mogę powiedzieć bez ogródek, że bym oszalał. Już wcześniej próbowałbym popełnić samobójstwo. I nie znam nikogo zdrowego na umyśle, kto w takich warunkach czułby się inaczej.
Ten wyrok jest zniewagą dla wartości, które uważamy za świadczące o cywilizacji. Zarazem sędzia przyznała to, co jest faktem: życie Juliana jest zagrożone. Zagraża mu COVID-19, zagraża mu niedożywienie, ryzyko zawału serca, a także samobójstwo. Tak samo byłoby z każdym innym człowiekiem na jego miejscu. Warunki, w jakich jest przetrzymywany, stanowią zagrożenie dla jego życia i w tym celu zostały dla niego stworzone. Ludzie, którzy popełnili zbrodnie wojenne, usiłują doprowadzić do śmierci człowieka, który te zbrodnie ujawnił.
czytaj także
Assange ma w USA 17 zarzutów o szpiegostwo, postawionych na podstawie Ustawy o szpiegostwie jeszcze z 1917 roku, a także jeden zarzut o hakowanie systemów komputerowych. Za administracji Obamy nie postawiono mu tych zarzutów, bo wydawało się, że posłużenie się ustawą sprzed wieku byłoby jakimś politycznym wstecznictwem. Trump nie miał już takich rozterek. Liberalne gazety w Ameryce – „New Yorker”, „New York Times” czy „Washington Post” – pisały, że to przekroczenie granicy, że jednak mamy do czynienia z atakiem na wolność prasy. A jednak brytyjska sędzia uznała, że wszystkie te gazety się mylą, a rację ma Donald Trump.
Tak, sędzia Baraitser okryła się hańbą. Wniosek o ekstradycję jest polityczny jak żaden inny. Swoją drogą, umowa ekstradycyjna między USA a Wielką Brytanią nie dopuszcza ekstradycji w sprawach politycznych. To, co napisała sędzia, pogrąża ją w sensie moralnym. Ale historia o niej zapomni, a nam zostaje trzymać się nadziei, że w najbliższych dniach czy tygodniach Julian wyjdzie na wolność.
Nie jestem gotów dać sędzi kredytu zaufania, ale gdybym miał to zrobić, powiedziałbym tak: trzeba wziąć pod uwagę, że w przeszłości, kiedy brytyjskie sądy niższej instancji zgadzały się na ekstradycję do Stanów Zjednoczonych osób podejrzanych o przestępstwa, te wyroki upadały w sądach apelacyjnych. A upadały dlatego, że zdaniem brytyjskich sądów w amerykańskich więzieniach panują warunki tak nieludzkie, że nie można ich nazwać cywilizowanymi. Dlatego teraz sądowi apelacyjnemu byłoby trudno wydać przeciwny wyrok i zgodzić się na ekstradycję, której sąd niższej instancji nie dopuścił. Tym bardziej że rozumowanie sądu będzie musiało opierać się na tym, czy zdrowie psychiczne Juliana jest zagrożone. A po tym, co Julian przeżył przez ostatnie dziesięć lat, chyba nawet sam Donald Trump nie byłby w stanie tego podważyć.
Koniec końców to dobry wyrok dla Juliana i szerzej, dla wolności prasy. Zarazem jednak świadczy jak najgorzej o brytyjskim wymiarze sprawiedliwości. Jeśli kiedyś trzeba było położyć kres kampanii niszczenia ciała i ducha człowieka, który zrobił jedynie to, co ma obowiązek zrobić każdy dziennikarz, to tak jest właśnie w tym przypadku.
czytaj także
Wspomniałeś, że umowa ekstradycyjna między USA a Wielką Brytanią zabrania wydawania osób, którym grozi proces polityczny. W uzasadnieniu wyroku sędzia Baraitser stwierdza – z czym się nie zgadzam, ale jej rozumowanie można uznać za jakoś spójne – że Julian Assange nie jest dziennikarzem. Gdyby sądy miały decydować o tym, kto jest dziennikarzem, to oczywiście wchodzilibyśmy na ścieżkę do bardzo mrocznego świata, ale zatrzymajmy się przy tym na chwilę. Jeśli nie uznajemy Assange’a za dziennikarza, to musimy go uznać za aktywistę politycznego, innej opcji nie ma. A skoro tak, to brytyjskie prawo nie pozwala wydać go Stanom Zjednoczonym. Wygląda więc na to, że Assange’a umieszczono w jakiejś „szarej strefie”: nie jest ani dziennikarzem, ani aktywistą politycznym, nie ma żadnych praw w ogóle. To wydaje się szczerze przerażające i dziwi mnie, że nie wywołało większej konsternacji w mediach.
Tak jest już od wielu lat. Prowadziliśmy tę kampanię w ponurych latach, kiedy Juliana porzucili ci sami dziennikarze, którzy przez lata korzystali z pracy WikiLeaks i jego samego. Dopiero dzisiaj „Guardian” czy BBC niechętnie zmieniają zdanie, ale wtedy po prostu rzucili go na pożarcie lwom. A teraz, tak jak mówisz: wszystko jedno, czy uznają Juliana za dziennikarza, czy nie – ekstradycja ma zagwarantować, że opinia publiczna nie będzie się mogła dowiedzieć o tym, co rząd USA i rządy innych krajów Zachodu robią w naszym imieniu, za naszymi plecami. A wiemy, że mają na sumieniu zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości.
Amerykański Departament Stanu oskarża Assange’a również o to, że opublikowanie dziesięć lat temu tych olbrzymich archiwów naraziło życie setek osób. I tu oczywiście Amerykanie próbują grać na naszych emocjach, bo nie mówią o agentach CIA czy wysokich urzędnikach służb wywiadowczych, ale o informatorach, tłumaczach, osobach aktywnych politycznie w krajach takich jak Irak czy Afganistan. Czy to, że nie wymazano ich nazwisk z tych dokumentów, było błędem? Czy można zarzucić Assange’owi, że nie dotrzymał standardów, których media muszą przestrzegać, gdy wyciągają na światło dzienne takie tajemnice władzy?
Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale bardzo drobiazgowo śledziłem przebieg procesu i mogę powiedzieć jedno. Gdy ten argument padł w sądzie, adwokaci Juliana poprosili pełnomocników Departamentu Stanu USA o przytoczenie choćby jednego przykładu, jednego przypadku, kiedy kogoś, czyje nazwisko pojawiło się w tych dokumentach, spotkała wskutek tego jakakolwiek krzywda. Rząd USA nie był w stanie przedstawić ani jednego dowodu, że tak się stało, nawet żadnej poszlaki, która pozwoliłaby sądzić, że publikacje WikiLeaks naraziły kogokolwiek na niebezpieczeństwo.
Ale to pytanie domaga się też odpowiedzi politycznej: kto tak naprawdę naraził życie tych ludzi? WikiLeaks i Julian czy ludzie odpowiedzialni za zbrodnie wojenne popełnione przez amerykańskie wojsko w Iraku i Afganistanie? Odpowiedź moim zdaniem jest oczywista.
Mówiłeś, że brytyjskie i amerykańskie gazety odwróciły się od Assange’a, chociaż wcześniej współpracowały z WikiLeaks i korzystały z ich doniesień. Czy mogło się tak stać, dlatego że w opinii części amerykańskiej inteligencji WikiLeaks pomogło Trumpowi wygrać wybory? Czy to dlatego odwrócili się od Assange’a ludzie, którzy wcześniej chociaż w jakimś stopniu go popierali?
Nie, z pewnością tak nie było. Jestem o tym przekonany, ponieważ ci ludzie porzucili Juliana na długo, zanim Donald Trump pojawił się na horyzoncie. Pamiętasz dochodzenie przeciwko Julianowi w Szwecji [w sprawie podejrzenia gwałtu – red.], moim zdaniem to było skandaliczne. Wtedy, w ambasadzie Ekwadoru, mówiłem Julianowi wprost: powinieneś pojechać do Sztokholmu i odpowiedzieć na wszelkie zarzuty, jakie stawiają ci tam kobiety. Bo my, mężczyźni, jesteśmy ułomną płcią i kiedy kobieta nas w ten sposób oskarża, mamy obowiązek stawić się w sądzie i się z tego rozliczyć. Julian bezwzględnie chciał to zrobić. Jednocześnie był najzupełniej pewny, że nikt mu na to nie pozwoli, bo gdy tylko wyląduje w Sztokholmie, zostanie odesłany do USA.
W tym samym czasie moi znajomi dziennikarze z brytyjskich i amerykańskich mediów mówili mi, że to brednie, kompletna bzdura, nikt nie będzie się domagał ekstradycji Juliana, a ja próbowałem im tłumaczyć, że ta obawa jest uzasadniona.
W 2015 roku sam doświadczyłem, jak to jest, kiedy próbują cię zniszczyć w oczach opinii publicznej. Wiem, jak działa ten system, kiedy chce uniknąć rozmowy o konkretnych, poważnych kwestiach. W moim przypadku chodziło o bankructwo Grecji i wpychanie Grekom przemocą do gardła kolejnych wielkich kredytów w zamian za majątek publiczny; w przypadku Juliana chodzi o ujawnienie zbrodni wojennych. Żeby o tym nie mówić, niszczy się człowieka, dezawuuje się jego charakter. Wtedy nikt już nie będzie chciał słuchać, co ten człowiek ma do powiedzenia, bo sfabrykowano o nim historie, które zrobiły z niego potwora. I tak zrobiono z Julianem.
Nie mówię, że Julian jest święty – i on o tym wie, zna moje zdanie. Przyjaźnimy się, ale czasem mnie wkurza. Poparł przecież brexit – właśnie wtedy, kiedy prowadziłem kampanię za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii. Pokłóciliśmy się wtedy. Zupełnie nie akceptowałem jego stanowiska w sprawie Donalda Trumpa i mówiłem mu o tym wprost.
Ale co z tego? Przecież nie dlatego chcą go zabić. Powiedzmy sobie jasno: Ameryce nie chodzi o ekstradycję Juliana Assange’a. Chodzi o to, żeby odebrać mu życie. A próbują odebrać mu życie po to, aby każdy dziennikarz na całym świecie dobrze się zastanowił, zanim ujawni zbrodnie wojenne popełniane przez siły zbrojne USA.
czytaj także
Na tym zagrożeniu życia zasadzała się linia obrony Assange’a. Ale żeby było jasne: czy dla władz USA to jakaś kwestia poboczna, czy rzeczywiście amerykański Departament Stanu chce doprowadzić do tego, by Julian Assange jak najszybciej zakończył życie?
Nie trzeba mi wierzyć na słowo. Pamiętacie, jak Hillary Clinton zapytała swoich doradców, czy może użyć drona, żeby zlikwidować Assange’a? Pamiętacie, jak pewien polityk nazwiskiem Joe Biden nazwał go „terrorystą posługującym się zaawansowanymi technologiami”? Tu nie ma żadnych wątpliwości. Amerykanie chcą, żeby Julian nie żył. Obie partie zresztą, nie tylko demokraci. Obama był nieco bystrzejszy od Donalda Trumpa, bo przeczuwał, że jeśli Assange stanie przed sądem, to taki proces nie pójdzie dla nich gładko. Nie to, żeby Obama był tu bardziej liberalny czy żeby postępował bardziej humanitarnie.
Julian Assange nie został za nic skazany. A mimo to od roku, a nawet dłużej, jest przetrzymywany w więziennej izolatce. Tego się nie robi nawet seryjnym mordercom, a jednak zrobiono to jemu. Kiedy go odwiedziłem w brytyjskim Guantanamo, szerzej znanym jako więzienie Belmarsh, Julian z miejsca zasypał mnie informacjami, faktami, punktami widzenia. Ucieszyłem się, że myśli i mówi tak klarownie. Powiedział mi na to: „Nie rozumiesz. Większość czasu spędzam sam w zamknięciu, starając się nie postradać zmysłów. Całą energię, wszystkie moje władze umysłowe skupiam na tych chwilach, kiedy mogę z kimś porozmawiać tak jak teraz z tobą. Wtedy staram się wszystko wypowiedzieć. Ale poza tymi momentami przez 23 godziny na dobę próbuję nie zwariować”.
"They are not trying to extradite him. They are trying to kill him."@yanisvaroufakis explains why he thinks the US State Department wants Julian Assange dead.#Downstream pic.twitter.com/wPDeMyd9EW
— Novara Media (@novaramedia) January 6, 2021
Jakie przestępstwo popełnił? Żadnego. Za jaką zbrodnię go skazano? Za żadną. Mimo to tak jest traktowany przez państwo. Jest traktowany surowiej niż ktokolwiek skazany w Wielkiej Brytanii za terroryzm czy za inne poważne przestępstwo. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
Biorąc pod uwagę wypowiedzi amerykańskich polityków, które przytoczyłeś, jaka jest szansa, że sprawa Assange’a przybierze inny obrót za kilka tygodni, kiedy Joe Biden zastąpi w Białym Domu Donalda Trumpa? Albo że Trump go ułaskawi?
Należę do ludzi, którzy uważają, że kiedy chodzi o politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, różnica między dwiema partiami politycznymi jest praktycznie zerowa. Tuż po wyborach inni dziennikarze pytali mnie, co prezydentura Bidena oznacza dla Grecji, co się teraz zmieni. Otóż nie zmieni się nic. Polityka zagraniczna USA nie zmienia się dlatego, że zmienił się lokator Białego Domu.
czytaj także
Czy jest szansa, że Donald Trump ułaskawi Juliana? Tak. Czy jest szansa, że ułaskawi go Joe Biden? Tak. Wszystko będzie zależeć od rachunku kosztów politycznych. Nie sądzę, że istnieje tu jakaś różnica ideologiczna ani że jeden prezydent zachowa się bardziej po ludzku niż drugi – tak samo wtedy, kiedy chodzi o bombardowanie ludzi w innych krajach, jak i wtedy, kiedy chodzi o wykazanie minimum ludzkiej przyzwoitości.
**
Aaron Bastani jest dziennikarzem, współzałożycielem serwisu Novara Media i autorem książki Fully Automated Luxury Communism: A Manifesto.
Wywiad ukazał się na kanale Novara Media na YouTubie na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa. Skróty od redakcji. Przełożył Marek Jedliński.