Już za kilka dni Słowacy pójdą do urn, by w przedterminowych wyborach parlamentarnych wskazać, gdzie na geopolitycznej mapie ma znajdować się Słowacja. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wybór ten jest prosty i oczywisty, jednak sondaże wcale tego nie odzwierciedlają.
Ostatnie wybory parlamentarne Słowacji odbyły się w 2020 roku. Od tego momentu Słowacja pogrąża się w permanentnym kryzysie.
Od początku istnienia koalicji rządzącej, złożonej z partii OĽaNO, Sme Rodina, SaS i Za Ľudí, jej członkowie obiecywali fundamentalne reformy i zmiany w kierowaniu państwem, jednak sytuacja na świecie utrudniła start nowego rządu. Od pierwszych dni musiał on radzić sobie z pandemią, wojną w Ukrainie, a później z zamachem terrorystycznym w Bratysławie i kryzysem energetycznym. Trudno rządzić, przechodząc od jednego wielkiego kryzysu do drugiego, jednak na pierwszy plan szybko wysunęła się niekompetencja, populizm i wewnątrzkoalicyjne konflikty między poszczególnymi ministrami.
Doprowadziło to do sytuacji, w której politycy zaniedbali problemy doskwierające zwykłym ludziom. Wiele decyzji rządu było podejmowanych w ostatniej chwili, inne z kolei pozostawały w sferze planów. Szczególne poruszenie wśród społeczeństwa wywołały spory z pracownikami służby zdrowia, gminami, a także kształt budżetu państwa na kolejny rok. Wszystko to doprowadziło do utraty zaufania do polityków i instytucji państwowych, a w Słowakach wzbierała frustracja i gniew. Tym bardziej że parlamentarzyści nie byli skłonni nawet doprowadzić do jak najszybszych wyborów, tylko bez uzasadnienia odwlekli ich termin o dziewięć miesięcy.
Agresywne niedźwiedzie i plaga LGBT+
Brak uzasadnienia dla tak odległego terminu potwierdzili sami politycy, którzy przez wakacje byli niemal nieobecni nawet w parlamencie. Działania kampanijne ograniczały się do gotowania gulaszu i ewentualnych prób śpiewu na festynach. Ale im bliżej dnia wyborów, tym większą desperację widać wśród członków poszczególnych partii.
Wygląda to tak, jakby przedstawiciele mniejszych partii politycznych nie zrozumieli, co będzie oznaczać dla Słowacji rząd Fico, Uhríka i Danki. Zamiast zajmować się polityką, wolą tradycyjnie atakować siebie nawzajem – bo może jeszcze ktoś nie zauważył, że Igor Matovič (OĽaNO) nie lubi się z Richardem Sulíkiem (SASKA, wcześniej SaS) – i łapać się tematów zastępczych.
Słowacja is the new Węgry? Prawie połowa badanych chciałaby w kraju autorytaryzmu
czytaj także
Najpierw urządzono sobie masową pogoń z widłami za niedźwiedziami. To pokłosie ataku niedźwiedzia na rolnika w jego gospodarstwie. Okazało się, że niemal wszyscy są ekspertami od walki z dziką zwierzyną, nawet jeśli to, co proponowali, niewiele miało wspólnego z logicznym i legalnym działaniem. W bezsensownych i populistycznych rozmowach na temat niedźwiedzi nie brała udziału tylko Progresywna Słowacja. Jej przedstawiciele stwierdzili, że proponowane przez resztę populistyczne działania byłyby nielegalne, bezskuteczne i trzeba znaleźć alternatywy.
Najgorzej na słownej potyczce z niedźwiedziami wyszła partia Sme Rodina, bo gdy Boris Kollár grzmiał w mediach, że niedźwiedzie są „agresywne i zbyt rozmnożone”, w odpowiedzi usłyszał, że przecież dokładnie tak samo jest z nim – a nikt go jakoś likwidować nie chce. Dla przypomnienia: Kollár ma 13 dzieci z 11 kobietami i kilka tygodni temu przyznał się do przemocy domowej.
To nie ostatnia afera związana z tym politykiem. Kilka dni temu w mediach pojawiły się wypowiedzi kolejnej jego byłej partnerki, która mówi, że marszałek słowackiego parlamentu zmusił ją dwukrotnie do dokonania aborcji i zapłacił za zabieg. Z jednej strony mamy więc znowu obłudę Kollára, którego partia chce być konserwatywna i gdy tylko w parlamencie pojawia się jakikolwiek projekt zaostrzający przepisy aborcyjne, to za nim głosuje. Z drugiej mamy podejrzenie popełnienia przestępstwa, bowiem zmuszanie do aborcji jest w Słowacji karane. Kollárowi zaczyna odbijać się czkawką jego styl życia, a na zarzuty odpowiada oskarżeniem o prowadzenie przeciw niemu i jego partii wizerunkowej antykampanii. Wyborcy są już jednak coraz bardziej odporni na ten przekaz – poparcie Sme Rodina systematycznie spada i partia ma coraz mniejsze szanse na dostanie się do parlamentu.
Biorąc pod uwagę możliwy wynik wyborów, sytuację swoją i swojej partii skomplikował także Milan Majerský, przewodniczący KDH (Ruch Chrześcijańsko-Demokratyczny). W telewizji Markíza stwierdził, że LGBT+ oraz korupcja to taka sama plaga, która niszczy kraj. Wypowiedź Majerskiego jest sprzeczna z wartościami i programem KDH, według którego głównym celem KDH jest „ochrona ludzkiej godności, solidarność, sprawiedliwość dla wszystkich, wolność i przyszłość dla każdego dziecka”. Gdy przez media przetoczyła się fala oburzenia, do Majerskiego dotarło, że taki pogląd nie jest ani chrześcijański, ani demokratyczny. Dlatego później próbował przeprosić, mówiąc, że nie odnosił się do osób LGBT+, ale do „ideologii”. Gdzieś to już słyszeliśmy.
czytaj także
KDH, tak samo jak Sme Rodina, balansuje na granicy wejścia do parlamentu. Grupa zagorzałych wyborców tej partii jest dość mała. Populistyczne wypowiedzi zarówno mogą przyciągnąć wyborców innych konserwatywnych partii, jak i może się okazać, że przy okazji KDH straci część bardziej progresywnego elektoratu. Ostatnie sondaże pokazują, że aż 15 proc. wyborców KDH bierze pod uwagę także Progresívne Slovensko, a 11 proc. SASKĘ.
Tak wygląda sytuacja partii, które walczą o dostanie się do parlamentu. Tego problemu nie ma Smer, który od dłuższego czasu prowadzi w sondażach.
Fico sieje panikę
Chaos w rządzie i parlamencie okazał się pożywką dla byłego premiera Roberta Ficy, który mimo bycia oskarżonym o korupcję, założenie i prowadzenie zorganizowanej grupy przestępczej oraz o oligarchizację kraju, z każdym miesiącem zyskiwał w sondażach.
Fico tradycyjnie stara się polaryzować społeczeństwo i dalej atakuje wszystkich. Jego retoryka z każdym dniem się zaostrza, zwłaszcza że kilka tygodni temu policja zatrzymała za korupcję jego kandydata, byłego komendanta policji Tibora Gašpara. Teraz Fico grzmi o policyjnym przewrocie w państwie, który rzekomo robi prezydentka i „podstawiony” przez nią premier.
Fico konsekwentnie od początku ataku Rosji na Ukrainę stara się wmówić ludziom, że to wojna między Rosją a USA i że Słowacji nic do tego. Wysyłając broń Ukrainie – argumentuje polityk – kraj daje się wciągnąć w „nie swój” konflikt, prowokując przy tym Rosję. Podczas kampanii przedstawiciele Smeru publicznie deklarują, że po ich wygranej Słowacja przestanie pomagać militarnie Ukrainie. To wszystko wpływa na jeszcze większe podziały w społeczeństwie i szerzenie dezinformacji.
czytaj także
Antyukraińska retoryka w kontekście wojny była jednak tylko preludium. Pierwszym tematem ostrej części kampanii zostali uchodźcy. Robert Fico wykorzystał swoje doświadczenie z kampanii w 2016 roku i znowu straszy gwałtami oraz imigrantami. Prawdą jest, że w ostatnich miesiącach liczba uchodźców przechodzących przez teren Słowacji w kierunku Europy Zachodniej wzrosła, jak również to, że Słowacja to kraj tranzytowy, w którym większość uchodźców spędza nie więcej niż 24 godziny. Liczba wniosków o azyl się nie zmieniła, a według danych policji uchodźcy na Słowacji nie dopuścili się ani jednego przestępstwa. To jednak nie przeszkadza Ficy w sianiu paniki na temat napływu nielegalnych migrantów do Słowacji.
Ficy przyklaskuje Milan Uhrík, przewodniczący faszyzującej Republiki, która według obecnych sondaży będzie czwartą siłą w parlamencie. Uhrík znany jest z tego, że szczerze nienawidzi Unii Europejskiej – co nie przeszkadza mu być europosłem i całkiem nieźle się na tym dorobić. Dziś Republika, czyli rozłamowcy z ĽSNS, starają się używać mniej radykalnego języka niż Marian Kotleba. Na swoich billboardach umieszczają tylko hasło „Zrobimy porządek”, a resztę pozostawiają wyobraźni wyborców i liczą, że przypomną sobie hasło „Zrobimy porządek z cygańskimi pasożytami w osadach”, umieszczone w programie wyborczym ĽSNS w 2016 roku.
czytaj także
Wyborcy Smeru i Republiki w badaniach opinii publicznej mówią, że oczekują lepszego rządu po wyborach. Jednak wątpliwe, by w tym wypadku ten „lepszy” rząd oznaczał lepszą i bezpieczniejszą Słowację.
Ficy chodzi dziś tylko o niego samego, bo pętla dookoła jego szyi się zaciska. Przez trzy lata od poprzednich wyborów skazano już ponad 40 osób z czasów korupcyjnej ośmiornicy Smeru. Wśród nich jest m.in. były prokurator specjalny, funkcjonariusze policji, sędziowie czy wysocy urzędnicy państwowi.
Ostatnio pojawiły się głosy, że Fico rzekomo doszedł do porozumienia z Peterem Pellegrinim, który po przegranych wyborach w 2020 roku odszedł ze Smeru i założył Hlas. Pellegrini temu zaprzecza – ponoć nie jest zwolennikiem dwóch byłych premierów w jednym rządzie. Hlas w czerwcu jasno odrzucił możliwość wejścia do koalicji, w której oprócz Smeru będzie także ekstremistyczna Republika. Jednak w stosunku do koalicji z samym Smerem wciąż jasnej deklaracji nie ma.
Hlas będzie języczkiem u wagi
Trudno się dziwić, że Hlas zostawia sobie otwarte drzwi. Z sondaży wynika, że to właśnie ta partia będzie decydowała o tym, kto stworzy rząd. Wsparcia Pellegriniego będzie potrzebował nie tylko Fico, ale także Šimečka, bo jego Progresywna Słowacja dogania Smer, ale sama rządu nie stworzy.
Warunkiem współtworzenia rządu przez Progresywną Słowację będzie dogadanie się większej liczby partii. Według sondaży PS musiałoby stworzyć koalicję z Hlasem i przynajmniej dwiema z trzech partii: SaS, KDH lub Sme Rodina. Istotne będzie przy tym znalezienie złotego środka i rezygnacja poszczególnych partii z niektórych kwestii, zwłaszcza tych kulturowych. Michal Šimečka zapowiada, że jest przygotowany do rozmów, ale na razie nie chce mówić o ewentualnych koalicjach, tłumacząc, że na to przyjdzie czas po wyborach. Dotychczas PS wykluczyło jedynie koalicję ze Smerem i Republiką.
Pytaniem pozostaje, czy złożony z tylu partii rząd będzie stabilny. Poprzedni, złożony z czterech partii, rozpadł się przez wewnętrzne konflikty.
PS odstaje od reszty partii pod tym względem, że prowadzi rzeczową kampanię, cały czas powtarzając, że można rządzić inaczej, grzeczniej, bez ataków. Teraz Progresívne Slovensko skupia się na zdobywaniu głosów niezdecydowanych wyborców. W regionach organizowane są dyskusje na temat przyszłości kraju, bo to właśnie o przyszłości Słowacji PS teraz mówi najwięcej. Według nich przed Słowakami stawia się wybór między przyszłością a przeszłością. Przeszłość, rozkład demokracji, autorytaryzm i izolację oferuje Smer i Republika; propozycja PS to przyszłość, demokracja i zapewnienie godnego życia dla wszystkich.
O tym, jak bardzo różni się polityka prowadzona przez te dwie partie, świadczy raport Transparency International Slovensko. Na pięć tygodni przed wyborami organizacja opublikowała wyniki ocen transparentności kampanii wyborczej. Najbardziej jawną kampanię prowadzi Progresívne Slovensko, które w raporcie spełniło 16 z 17 wskaźników i osiągnęło wynik 95,7 proc. Ich kampania, warta 1,36 miliona euro, jest na bieżąco i szczegółowo opisana na ich jawnym rachunku bankowym. Lider PS Michal Šimečka jako jedyny spośród wszystkich liderów wypełnił rozszerzone oświadczenie majątkowe.
Wschód porwany albo tragedia Słowacji w brudnych łapach Rosji
czytaj także
Na drugim biegunie znajduje się Smer, prowadzący najmniej transparentną kampanię, która pozwoliła na osiągnięcie zaledwie 25,8 proc. według kryteriów TIS. Zgodnie z wydatkami na koncie bankowym ma ona kosztować ponad 2 miliony euro, jednak na próżno szukać informacji na temat źródeł, z których pochodzą te pieniądze, ponieważ wszystko jest przelewane z konta jawnego do spółki prowadzonej przez Smer – Agentúra Smer. Opinia publiczna nie ma więc informacji o tym, co, od kogo, kiedy i za ile partia kupiła. Jak to już na Słowacji bywa, to właśnie Smer był partią, która w przeszłości najbardziej naciskała na istnienie i używanie kont jawnych.
Początkowo agresywna kampania i styl bycia Roberta Ficy przynosił efekty, jednak końcówka sierpnia przyniosła pierwszy remis w sondażu między Smerem a Progresywną Słowacją. Czy to jaskółka zwiastująca szansę na wybór tej lepszej Słowacji?