Vox chce budowy Hiszpanii scentralizowanej, tłamszącej inne narody niż hiszpański, przywiązanej do patriarchalnej męskości i tradycyjnej rodziny, zamkniętej na migrantów, pogrążonej w fantazjach o rzekomo chwalebnej przeszłości i negującej rzeczywistość kryzysu klimatycznego. Dziś może zrobić ku niej pierwszy krok.
Hiszpanie wybierają dziś parlament. Nie sposób z całą pewnością przewidzieć wynik wyborów: czy centrolewicowy premier Pedro Sánchez będzie w stanie utrzymać władzę wspólnie ze swoimi koalicjantami, czy też przejmie ją centroprawicowa Partia Ludowa (PP), która do zbudowania większości najpewniej będzie potrzebowała wsparcia skrajnie prawicowej partii Vox. Gdyby faktycznie doszło do tego scenariusza, to w Hiszpanii po raz pierwszy od końca dyktatury generała Franco rząd współtworzyłaby ekstremalna prawica, jeśli nie wprost autorytarna, to z pewnością obsługująca szereg autorytarnych i skrajnie konserwatywnych sentymentów.
czytaj także
Zgodnie z symulacją wyborczą dziennika „El Pais”, rząd PP i Vox jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem po dzisiejszych wyborach. Nie można też wykluczyć, że dwie prawicowe partie nie będą w stanie stworzyć rządu, a Sánchezowi uda się utrzymać władzę przy poparciu lewicowej koalicji Sumar oraz mniejszych partii, głównie nacjonalistycznych ugrupowań z Katalonii i Kraju Basków.
Jeśli jednak wydarzy się najbardziej prawdopodobny scenariusz, to Vox stanie się partią, która będzie decydować o tym czy Partia Ludowa wróci do władzy – i za swoje poparcie zażąda nie tylko posad, ale także realizacji przynajmniej części ze swoich radykalnych propozycji. Choć w tych wyborach skrajna prawica zdobędzie mniej głosów i mandatów niż w listopadzie 2019 roku – wtedy Vox wprowadził 52 deputowanych, dziś według wspomnianej symulacji „El Pais” najprawdopodobniej wprowadzi ich 35 – to zyska konkretny wpływ na państwo.
Jak do tego doszło?
Gambit Sáncheza
Hiszpanie idą do wyborów w środku wakacji – a nie jak wynikałoby z kalendarza wyborczego późną jesienią – bo premier Sánchez uznał, że wcześniejsze wybory są jedynym sposobem na uratowanie jego partii, socjaldemokratycznej PSOE, przed zupełną polityczną katastrofą. Bezpośrednim powodem decyzji o rozpisaniu wcześniejszych wyborów była zaskakująca swoimi rozmiarami klęska lewicy w wyborach regionalnych i lokalnych, które miały miejsce 28 maja.
PSOE straciło na rzecz PP kontrolę nad takimi wspólnotami autonomicznymi Hiszpanii, jak Baleary, Estremadura, La Rioja i Walencja. Ta ostatnia klęska była szczególnie znacząca, gdyż region Walencji często postrzegany jest jako ten obszar kraju, w którym można dostrzec ogólnohiszpańskie trendy – kto wygrywa w Walencji, ma spore szanse wygrać w całej Hiszpanii.
Choć w żadnej z tych wspólnot spadki PSOE nie były dramatyczne – partia Sáncheza traciła władzę głównie za sprawą bardzo słabych wyników regionalnych i bardziej radykalnych, lewicowych koalicjantów, głównie Unidad Podemos – to wybory zostały odczytane jako osobista klęska premiera. Przyczyniła się do tego kampania całej prawicy, zarówno tej bardziej umiarkowanej z PP, jak i skrajnej z Vox, przedstawiającej wybory lokalne jako referendum nad „sánchyzmem”.
czytaj także
Sánchez także uznał wynik za swoją klęskę. Wcześniejsze o kilka miesięcy wybory są próbą ucieczki do przodu, ratowania władzy w państwie i partii. Jak donoszą media, Sánchez doszedł do wniosku, że gdyby wybory odbyły się pod koniec roku, to jego wrogowie w partii próbowaliby wykorzystać ten czas, by obwinić go o klęskę i przynajmniej spróbować odebrać mu władzę w PSOE. Zajęta wewnętrznymi konfliktami partia zaczęłaby jeszcze bardziej tracić poparcie i nie miałaby szans pod koniec roku zmierzyć się z PP.
Ogłoszenie wcześniejszych wyborów zablokowało proces wewnętrznych rozliczeń w PSOE. Jeśli lewica mimo wszystko utrzyma władzę, uciszy to przynajmniej na jakiś czas przeciwników Sáncheza w partii. Jeśli jednak władzę przejmie PP, hiszpański premier najpewniej straci też kontrolę nad własnym ugrupowaniem – nawet jeśli za klęskę lewicy będą głównie odpowiadać wyniki partii regionalnych i radykalnej lewicy, skupionej w koalicji Sumar.
Ta koalicja pod przywództwem wywodzącej się z Komunistycznej Partii Hiszpanii ministry pracy i polityki społecznej Yolandy Diaz zbiera całą lewicową drobnicę: zielonych, komunistów, ugrupowania regionalne, wreszcie pozostałości po partii Podemos. Wyrosły z ruchu oburzonych lewicowo-populistyczny projekt, który dziesięć lat temu miał ambicję całkowicie zrewolucjonizować hiszpańską politykę, niemal całkowicie posypał się w ciągu ostatnich czterech lat.
Wszystkie kontrowersje wokół sánchezyzmu
Co jest źródłem problemów PSOE – czy szerzej, całej hiszpańskiej lewicy? Dane gospodarcze wydają się przemawiać na korzyść rządu Sáncheza. Dzięki programom osłonowym wprowadzonym przez rząd, lockdowny nie przyniosły masowych zwolnień. Inflacja należy do najniższych w Unii Europejskiej. Bezrobocie jest najniższe od 15 lat. Rządy lewicy wielokrotnie podnosiły płacą minimalną. Przeprowadziły też reformy rynku pracy, mające zmniejszyć rolę prekarnego zatrudniania i dać większej liczbie pracowników możliwość stabilnej pracy ze wszystkimi socjalnymi zabezpieczeniami. Liderzy dwóch wielkich central związkowych – CC OO oraz UGT – wezwali na łamach „El Pais” do głosowania na komitety lewicowe, przestrzegając, że „gdyby rząd podchodził do wyzwań ostatnich czterech lat z punktu widzenia założeń ideologicznych prawicy (nie wspominając już o skrajnej prawicy), to przyniosłoby ta katastrofalne skutki dla większości społeczeństwa”.
Hiszpania wprowadza pociągi za friko, zapłacą banki i firmy energetyczne
czytaj także
Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej sytuacji ekonomicznej, obraz nie jest aż tak różowy. Najniższe od 15 lat bezrobocie ciągle wynosi 13,3 proc. Najgorzej z pracą jest wśród młodych ludzi. Choć w ciągu ostatnich czterech lat bezrobocie młodych znacząco spadło, to ciągle wynosi prawie 30 proc., co może wpływać na to, że właśnie wśród młodych wyborców prawica cieszy się największym poparciem. Hiszpanie narzekają na stojące w miejscu pensje i rosnące koszty życia, jak i na to, że zbyt wiele miejsc pracy w nie daje szansy ani na dobre zarobki ani na zawodowy rozwój.
Prawicy udało się poza tym narzucić w kampanii – jeszcze przed wyborami lokalnymi – kilka tematów budujących czarny obraz Sáncheza i jego lewicowej koalicji. Premier przedstawiany był w przekazach prawicy jako człowiek gotowy na wszystko, by utrzymać się przy władzy, w tym na sojusze z politycznymi radykałami: lewicą narzucającą większości swoją agendę oraz „separatystami”, dążącymi do rozpadu Hiszpanii.
Sánchez faktycznie musiał w niektórych głosowaniach posiłkować się poparciem katalońskich czy baskijskich nacjonalistów. Gdy więc baskijska koalicja Euskal Herria Bildu wystawiła w wyborach lokalnych 44 byłych członków terrorystycznej organizacji ETA, w tym osoby skazane za przestępstwa z użyciem przemocy, prawica wykorzystała to jako pretekst do ataków na Sáncheza. Nie tylko Vox, ale także liderzy Partii Ludowej straszą Hiszpanów, że dalsze rządy Sáncheza mogą oznaczać kolejne referendum w sprawie niepodległości Katalonii.
Lewicy zaszkodziło też wadliwie skonstruowane prawo zmieniające definicję gwałtu. Wprowadzało ono zasadę, że każdy stosunek seksualny odbyty bez wyraźnej zgody stanowi przestępstwo napaści seksualnej – wcześniej, by czyn został uznany za gwałt, konieczne było dowiedzenie, że sprawca użył wobec swojej ofiary przemocy lub jej bezpośredniej groźby. Nie sama zmiana definicji okazała się jednak problemem, a nieprzewidziane przez prawodawców skutki nowej ustawy.
Zmieniła ona bowiem przy okazji górne i dolne granice kary za napaść seksualną. Zgodnie z hiszpańskim prawem, jeśli takie zmiany prawa są zmianami na korzyść skazanych, mogą się oni domagać skrócenia wyroku wydanego, gdy obowiązywały stare przepisy. W efekcie prawie tysiąc osób skazanych za gwałt uzyskało zmniejszenie wyroków, ponad 100 na tyle, że mogło od razu wyjść na wolność.
Autorka zmiany przepisów, związana z Podemos ministra rodziny Irene Montero, oskarżyła sędziów stosujących w ten sposób prawo o „maczystowskie podejście”. Sędziowie w odpowiedzi wezwali do jej dymisji. Sánchez uznał, że prawo trzeba zmienić, zwiększając kary za napaść seksualną z użyciem przemocy. Na to nie chciało się jednak zgodzić Podemos, argumentując, że w ten sposób wracamy do punktu wyjścia: ofiary napaści seksualnej znów będą musiały dowodzić przed sądem, że faktycznie padły ofiarą przemocy albo gróźb jej użycia. PSOE przegłosowało zmiany wspólnie z PP, ale cała sprawa ciągle ciąży Sánchezowi w kampanii.
Hiszpania jak za Franco
Rządy Sáncheza wprowadziły też cały szereg progresywnych reform, które wywołały radykalnie prawicową reakcję – głównie przepisy ułatwiający proces prawnego uzgodnienia płci osobom powyżej 16 roku życia. Zgodnie z nowym prawem wystarczy poinformować odpowiedni urząd, by w świetle prawa stać się kobietą lub mężczyzną. Ustawa może zostać zniesiona, jeśli rządzić będzie prawica, sprzeciw wobec niej deklaruje zarówno Vox, jak i PP. Wywołała też spór w ruchach kobiecych. Część działaczek twierdzi, że nowe przepisy stwarzają zagrożenie w takich przestrzeniach jak więzienia dla kobiet czy kobiece szatnie, tworząc okazje dla seksualnych drapieżców.
Sprzeciw wobec przemian obyczajowych kojarzonych z rządami lewicy jest jednym z czterech głównych filarów kampanii Vox w tym roku. Partia domaga się między innymi zniesienia ministerstwa ds. równości i powołania w jego miejsce ministerstwa rodziny. Chce też dać rodzicom prawo, by wypisać dzieci z lekcji edukacji seksualnej. W miejscowościach, gdzie Vox niedawno zdobyło władzę w koalicji PP, dochodziło do takich incydentów jak zdejmowanie tęczowych flag z budynków publicznych czy zablokowanie premiery teatralnej adaptacji Orlando Virginii Woolf – powieści o osobie zmieniającej swoją tożsamość płciową na przestrzeni wieków.
czytaj także
Drugi filar to sprzeciw wobec migracji. Vox zapowiada m. in. uruchomienie hiszpańskiej marynarki, by zaprowadzić całkowitą blokadę kraju przed morską migracją. Trzeci związany jest ze sprzeciwem wobec separatystycznych tendencji w Katalonii i Kraju Basków. Vox chce centralizacji Hiszpanii: likwidacji wspólnot autonomicznych, a przynajmniej prawa do prowadzenia przez nie polityki edukacyjnej. Edukacja miałaby być centralnie sterowana z Madrytu i odbywać się wyłącznie po hiszpańsku. Vox chce też państwowej ochrony flagi i innych hiszpańskich symboli, a także polityki promującej „pozytywny wkład Hiszpanii w historię światową”.
Wreszcie czwarty filar to sprzeciw wobec polityki klimatycznej. Zdaniem Vox jest ona niczym innym niż spiskiem elit, mającym za zadanie zubożenie klasy średniej i wzbogacenie najbogatszych. Choć Hiszpania co roku doświadcza kryzysu w związku z ekstremalnymi upałami, ta narracja zyskuje swoich zwolenników także na Półwyspie Iberyjskim.
Innymi słowy, Vox chce budowy Hiszpanii takiej jak za Franco, a przynajmniej cofnięcia się jak najdalej do tamtych czasów: do Hiszpanii scentralizowanej, ignorującej lub tłamszącej inne narody niż hiszpański, przywiązanej do patriarchalnej męskości i tradycyjnej rodziny, zamkniętej na migrantów, pogrążonej w fantazjach o własnej rzekomo chwalebnej przeszłości i negującej rzeczywistość kryzysu klimatycznego.
Rządy z udziałem Vox to fatalna wiadomość dla całej Europy
Na ostatniej prostej kampanii PP przekonywało wyborców, by taktycznie głosowali na jej kandydatów, tak, by nie dopuścić do sytuacji, w której centroprawica stanie przed wyborem: spełnienie niemożliwych do spełnienia żądań Vox albo nowe wybory, które mogą pozwolić odzyskać władzę lewicy.
czytaj także
Nie można mieć jednak złudzeń: jeśli tak wskaże arytmetyka wyborcza, a Vox wykaże się minimalnym realizmem w swoich żądaniach, hiszpańska chadecja otworzy drzwi do władzy przed skrajną prawicą.
To będzie fatalna wiadomość dla Hiszpanii, zwłaszcza dla tamtejszej społeczności LGBT+, kobiet i mniejszości narodowych. Ale także dla całej Europy: rząd w czwartym pod względem ludności kraju Unii złożony z denialistów klimatycznych nie stwarza dobrych perspektyw dla niezbędnych zielonych reform. Będzie też fatalnym prognostykiem przed przyszłorocznymi wyborami europarlamentarnymi, gdy skrajnie prawicowa fala może odmienić nie do poznania krajobraz w Brukseli.