Unia Europejska

Prorosyjski nacjonalista wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii

Czarnym koniem rumuńskich wyborów prezydenckich okazał się Călin Georgescu, którego wiele sondaży nie uwzględniało jako liczącego się kandydata. Zdobył najwięcej głosów, a jego potencjalne zwycięstwo stanowiłoby duży zwrot w polityce Rumunii – zwłaszcza jeśli nadchodzące wybory parlamentarne również przyniosą sukces radykalnej prawicy.

Wbrew prognozom dającym Călinowi Georgescu ok. 2 proc. poparcia, polityk zdobył dziesięć razy więcej głosów, zawdzięczając to w dużej mierze ofensywie w mediach społecznościowych, która nabrała rozpędu na kilka dni przed głosowaniem. W niezwykle popularnych na TikToku nagraniach wzywał do zatrzymania pomocy dla Ukrainy, a nawet kwestionował członkostwo Rumunii w NATO. Jego celem jest kraj samowystarczalny na każdym możliwym polu, mniej zintegrowany z obecnymi sojusznikami.

Rumunia. Czy Dolina Jiu udowodni, że możliwa jest sprawiedliwa transformacja gospodarcza?

W drugiej turze Georgescu zmierzy się z kandydatką będącą pod wieloma względami jego przeciwieństwem. Elena Lasconi reprezentuje centroprawicę, liberalną w kwestiach obyczajowych i należącą do najbardziej prounijnych sił w Rumunii. Teraz jej obóz polityczny mówi o zagrożeniu egzystencjonalnym dla kraju i wzywa do obrony demokracji, ale niewielu spodziewało się, że to właśnie Lasconi przypadnie to zadanie.

Klęska faworytów

Przedwyborcze sondaże za pewnik brały udział w drugiej turze wyborów prezydenckich Marcela Ciolacu. Urzędujący premier od czterech lat przewodzi Partii Socjaldemokratycznej (PSD), która jest o tyle nietypowa na tle europejskich partnerów, że zajmuje raczej konserwatywne pozycje w kwestiach światopoglądowych, sprzeciwiając się chociażby prawom osób LGBT. Samego Ciolacu określa się czasem mianem lewicowego nacjonalisty i oskarża o autorytarne ciągoty, inspirowane polityką sąsiednich Węgier.

Długo wydawało się również, że głównym rywalem premiera będzie polityk wywodzący się z tego samego środowiska, a konkretnie Mircea Geoană, niegdyś lider PSD i jej kandydat na prezydenta w 2009 roku. Wtedy przegrał o włos i wzmocniony międzynarodowym doświadczeniem (do niedawna był wiceszefem NATO) oraz poparciem szeregu organizacji pozarządowych miał nadzieję na poprawienie rezultatu, ale po niemrawej kampanii wypadł z grona faworytów.

Zapadliska w interiorze wyglądają tak samo w Rumunii, Turcji czy Polsce

Jego miejsce zajął George Simion, reprezentujący skrajnie prawicowy Sojusz na rzecz Jedności Rumuńskiej (AUR). Do jego głównych postulatów należy przyłączenie Mołdawii do Rumunii, a zarazem obrona narodu przed „ideologią gender”, migrantami, sekularyzmem itd. Na arenie międzynarodowej rumuńscy nacjonaliści sprzymierzyli się z PiS-em i Orbánem, stanowiąc jedną z bardziej radykalnych partii członkowskich ECR w europarlamencie.

Wzrost popularności Simiona wskazywał na obecne nastroje społeczne, ale niespodziewanie jego miejsce w drugiej turze zajął inny kandydat skrajnej prawicy, w przeszłości wielokrotnie proponowany przez AUR na stanowisko premiera jako kandydat „ekspercki”. Călin Georgescu zdobył 23 proc. głosów, podczas gdy Lasconi otrzymała poparcie 19 proc. wyborców, nieznacznie wyprzedzając premiera Ciolacu. Simion wylądował na czwartym miejscu, Geoană znalazł się daleko w tyle.

Zwrot antyzachodni?

Zwycięski w pierwszej rundzie głosowania Georgescu nigdy nie sprawował urzędu wybieralnego, prowadził zamiast tego karierę w instytucjach publicznych i międzynarodowych. Działał między innymi w organach ONZ, będąc przez kilka lat specjalnym sprawozdawcą przy wysokim komisarzu ds. praw człowieka i służąc ekspertyzą jako znawca w zakresie rolnictwa oraz zrównoważonego rozwoju.

Takie CV nie zapowiadałoby kariery politycznej u boku skrajnej prawicy czy tym bardziej szerzenia teorii spiskowych, a jednak Georgescu zasłynął np. krytyką szczepionek w czasie pandemii COVID-19 czy kwestionowaniem istnienia zmian klimatycznych. Nie ukrywa on również swojego sceptycyzmu względem Zachodu, oskarżając UE o zawłaszczanie rumuńskich bogactw, a NATO o eskalację konfliktu w Ukrainie. Istnienie amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Rumunii uznaje za powód do narodowego wstydu, podczas gdy Putina chwali jako człowieka miłującego swój kraj, tłumacząc rodakom, że ich państwo skorzystałoby na odrobinie „rosyjskiej mądrości”.

Zachód ma tym większy powód do niepokoju, że dotychczas Rumunia wydawała się jednym z najpewniejszych punktów sojuszów międzynarodowych. Rząd oraz większość opozycji to partie proeuropejskie, a radykalny AUR co prawda krytykuje UE i ma wątpliwości odnośnie do pomocy Ukrainie, ale nie postuluje opuszczenia Unii czy tym bardziej Paktu Północnoatlantyckiego. Urzędujący prezydent Klaus Iohannis należał zresztą do głównych faworytów na zajęcie pozycji szefa NATO przed wyborem na to stanowisko Marka Ruttego. Czasy bycia natowskim prymusem mogą się jednak skończyć.

W drugiej turze liberalizm kontra nacjonalizm

Dostawszy się do dogrywki, Georgescu nieco złagodził przekaz w nadziei na przyciągnięcie bardziej umiarkowanych wyborców, odżegnując się od niektórych z najbardziej kontrowersyjnych opinii. Nie zrezygnował jednak z apeli o „pokojową” politykę, w praktyce oznaczającą wyjście naprzeciw rosyjskim żądaniom. Raczej też nie wycofa się ze swoich poglądów na historię – nazywa uczestniczących w Holocauście sojuszników III Rzeszy, takich jak dyktator Ion Antonescu, bohaterami narodowymi Rumunii.

Skrajna prawica jako pokłosie kryzysu liberalnego kapitalizmu [rozmowa]

Z ultranacjonalistą zawalczy Elena Lasconi, była reporterka wojenna i prezenterka telewizyjna, wystawiona przez blok opozycyjnych partii centroprawicowych. Proponuje ona całkowicie odmienną wizję polityki zagranicznej, stawiając na bliższą współpracę z europejskimi partnerami i deklarując dalsze wspieranie Ukrainy. Oboje kontrkandydatów łączy natomiast niechęć do rządzącej koalicji PSD-PNL, której zarzuca się skorumpowanie i nadużywanie władzy.

Klęskę obozu rządzącego najlepiej pokazuje fakt, że chociaż reprezentuje on (z grubsza) prozachodni socjalkonserwatyzm, to przed drugą turą stanął przed dylematem, czy poprzeć antyzachodniego nacjonalistę, czy progresywną liberałkę gospodarczą. Centroprawicowa PNL szybko wybrała tę ostatnią, natomiast zszokowana klęską (po raz pierwszy w ciągu 30 lat nie wystawi kandydata w dogrywce) PSD na ten moment wciąż nie ogłosiła decyzji, odwlekając jej podjęcie do wyborów parlamentarnych, zaplanowanych na niedzielę 1 grudnia, między dwiema turami wyborów prezydenckich.

Pewne jest, że socjaldemokraci przystąpią do nich rozbici wewnętrznie – po klęsce premier Ciolacu ogłosił, że zrezygnuje ze stanowisk kierowniczych w państwie i partii, bez względu na wynik kolejnego głosowania. Trudno przewidzieć, na ile w parlamencie potwierdzi się radykalnie prawicowy zwrot Rumunii. Georgescu nie ma swojej partii i chociaż AUR powinien na tym skorzystać, to niewykluczone jest utrzymanie większości PSD-PNL. W takim przypadku Rumunię czekałoby kilka lat konfliktu rządu z prezydentem lub prezydentką, niezależnie od tego, kto obejmie tę funkcję po 8 grudnia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij