Unia Europejska

Polska prezydencja w UE – nowy rozdział czy kontynuacja?

Wraz z nowym rokiem rozpoczęła się polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Większość europejskich liderów z ulgą przyjęła zastąpienie na tej pozycji Węgier Viktora Orbána, ale przynajmniej w niektórych aspektach Donald Tusk zdaje szykować się do wejścia w buty poprzednika – bo chociaż polityka zagraniczna będzie diametralnie inna, to w wewnętrznych sprawach UE priorytety pozostaną podobne.

Tekst Artura Troosta jest owocem współpracy Krytyki Politycznej z niezależnymi redakcjami polskimi i węgierskimi, w ramach której przyglądamy się kwestiom istotnym z perspektywy obu krajów.

Po niemal czternastu latach Polska ponownie przewodniczy posiedzeniom Rady Unii Europejskiej i reprezentuje ją w relacjach z innymi instytucjami. Zgodnie z unijnymi traktatami kadencja potrwa pół roku – w lipcu funkcję przejmie Dania. Rząd Donalda Tuska ma więc stosunkowo niewiele czasu, by odcisnąć swoje piętno na polityce UE.

Prezydencja to co prawda rola w znacznym stopniu symboliczna, państwo ją sprawujące nie ma możliwości przeforsowania swoich inicjatyw bez zgody Rady Europejskiej. Wciąż jednak jest to okres, w którym głos Polski będzie lepiej niż zwykle słyszalny, do pewnego stopnia nadając ton dyskusjom wewnątrzunijnym.

Zerwać z węgierskimi poprzednikami

Od lipca 2024 roku prezydencję w UE sprawowały Węgry, którymi od kilkunastu lat niepodzielnie rządzi Viktor Orbán. Niezbyt lubiany w Brukseli premier jest regularnie oskarżany o autorytarne ciągoty, prorosyjskość i działanie na szkodę wspólnoty, więc węgierska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej nie wzbudziła entuzjazmu europejskich liderów. Sam Orbán nie zrobił nic dla zatarcia negatywnego wrażenia i oddalenia obaw związanych z jego eurosceptycyzmem oraz szukaniem przyjaciół poza granicami UE.

Węgry stały się jednym z przyczółków Chin w UE. Kto na tym skorzysta?

Już nawet hasło węgierskiej prezydencji – Make Europe Great Again – wyraźnie nawiązywało do Donalda Trumpa, podkreślając zapatrywania rządu Orbána w obszarze polityki zagranicznej. Dalej było tylko gorzej – premier Węgier, przedstawiając się jako reprezentant UE, odwiedził w Moskwie Władimira Putina, zadeklarował chęć zakończenia konfliktu w Ukrainie, a następnie kontynuował „misję pokojową” w Chinach, gdzie również omawiał sprawy europejskie. Kierunek nieoczywisty w kontekście wojny we wschodniej Europie, ale dobre relacje z Pekinem są aktualnie ważne dla węgierskich władz, co spotkanie z Xi Jinpingiem dodatkowo podkreśliło.

Inicjatywy dyplomatyczne Orbána spotkały się ze zgodnym potępieniem innych państw europejskich – niektóre groziły bojkotem spotkań Rady Europejskiej, dopóki Węgry będą im przewodzić. Ostatecznie do tego nie doszło, ale niesmak pozostał i bez wątpienia wielu w Brukseli odliczało czas do końca węgierskiej prezydencji. Rząd Donalda Tuska zapowiada poważną zmianę, z polityką stawiającą interesy UE na pierwszym miejscu, a jednocześnie wierną zobowiązaniom wobec Ukrainy. Zerwanie z innymi elementami węgierskiej agendy nie jest już jednak takie pewne.

Naomi Klein: Populizm to nie jest brzydkie słowo [rozmowa]

Ale czy na pewno?

Istnieją bowiem obszary, w których rząd Donalda Tuska zgadza się z Orbánem i jego sojusznikami. Gdy Węgry obejmowały prezydencję, naczelnym deklarowanym przez nie zamiarem była poprawa „bezpieczeństwa” UE poprzez walkę z imigracją, wzmocnienie szczelności zewnętrznych granic Unii i wnikliwsza kontrola przyjezdnych. Dokładnie to samo zapowiada Polska, czyniąc z szeroko rozumianego bezpieczeństwa temat numer jeden dla swojej kadencji na czele Rady UE.

Nie brzmi to może zbyt groźnie, przynajmniej dopóki nie spojrzymy na praktyczną realizację takich deklaracji. W Polsce przekładały się one nie tylko na inwestycje w obronność czy infrastrukturę, ale również na stosowanie pushbacków, nagminne łamanie prawa na granicy i sprzeczne z ideami humanitaryzmu oraz konwencjami międzynarodowymi plany ograniczenia możliwości uzyskania azylu. Rząd „koalicji 15 października” kontynuuje w tym aspekcie politykę PiS-u, prześcigając się z nim na straszenie migrantami.

Rok uszczelniania Twierdzy Europa

Przy okazji niedawnej tragedii w Magdeburgu premier Tusk, zamiast wskazać na radykalnie prawicowe sympatie zamachowca (zwolennika m.in. AfD), wykorzystał sytuację do podkreślenia swojego sprzeciwu wobec imigracji i przyspieszenia prac nad zaostrzeniem prawa azylowego. Z kolei należący do rządzącej koalicji wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski nazwał migrantów na granicy „bydłem”.

Dlatego można spodziewać się, że prezydencję węgierską i polską połączy chęć budowy „twierdzy Europa”. Zwłaszcza że większość rządów UE zmierza w tym samym kierunku, spychając na bok humanistyczne wartości i próbując walczyć ze skrajną prawicą poprzez przejmowanie jej poglądów, mimo raczej miernych efektów tej strategii.

Polska prezydencja symptomatyczna dla całej Unii?

Obecne priorytety polskich władz kontrastują z celami, które stawiał sobie rząd Tuska w 2011 roku, przy okazji pierwszej prezydencji Polski w UE. Już wówczas wspominano o walce z nielegalną imigracją, ale zdecydowanie większy nacisk kładziono na rozwój Unii i procesy akcesyjne państw takich jak Chorwacja, Ukraina, Serbia czy Turcja. Z optymizmem patrzono w przyszłość wspólnoty, chcąc otwierać ją na nowych członków, a nie czynić z Europy twierdzę.

Elementem wspólnym obu polskich prezydencji pozostaje niewielka waga, jaką rządy Tuska przykładały i przykładają do polityki klimatycznej. W 2011 roku PO broniła energetyki węglowej, a i w 2025 roku polskim władzom nie będzie śpieszno do zielonej transformacji. Ministerstwo Finansów wyraziło sceptycyzm wobec systemu opłat za emisje dwutlenku węgla, podczas gdy resort rolnictwa zapowiada „upraszczanie” Zielonego Ładu, nie precyzując, co to oznacza. Próżno szukać propozycji alternatywnych metod redukcji emisyjności europejskiej gospodarki czy obietnic ogólnego przyspieszenia procesu dekarbonizacji.

Dwa miliony proletariuszy przeciwko władzy elektoriatu. Imigranci to nowi robotnicy

Również pod tym względem polityka polskich władz wpisuje się w widoczną w UE tendencję do spychania celów klimatycznych i Zielonego Ładu na dalsze miejsce na liście unijnych priorytetów. Ostatnie eurowybory wraz z głosowaniami krajowymi potwierdziły, że Europa skręca na prawo, więc kwestię zielonej transformacji schowano za hasłami o bezpieczeństwie, oznaczającymi w praktyce walkę z imigracją. Polska prezydencja pod tym względem powinna dobrze odzwierciedlić postawy dominujące aktualnie wśród wielu partii europejskiej centroprawicy, a więc także w kręgach decyzyjnych UE – od radykałów spod znaku Orbána różnią się polityką zewnętrzną, ale w wewnętrznej coraz częściej mówią jednym głosem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij