Unia Europejska

Pyrrusowe zwycięstwo Macrona

Blok prezydencki zdobył najwięcej miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, ale nie ma większości, a to stwarza ryzyko paraliżu. Wzmocniła się za to lewica oraz nacjonaliści, którzy osiągnęli swój najlepszy wynik w historii. Między nimi rozstrzygnie się rywalizacja o miano głównej opozycji dla osłabionego Macrona.

Druga tura wyborów parlamentarnych zatrzęsła francuską sceną polityczną. W liczącym 577 parlamentarzystów Zgromadzeniu Narodowym zasiądzie 247 reprezentantów Ensemble („Razem”, blok prezydencki), 155 polityków lewicy (głównie NUPES), 89 nacjonalistów ze Zjednoczenia Narodowego (RN) oraz 72 prawicowców, głównie z partii Republikanie. Wszystkich wybrano w okręgach jednomandatowych. Do większości absolutnej potrzeba 289 deputowanych, a więc bez koalicji rządowej lub innej formy międzypartyjnego sojuszu się nie obędzie.

„Miejsca, które nie mają znaczenia”. Elity mają problem z politycznymi wyborami peryferii

Najbardziej oczywistym rozwiązaniem wydaje się współpraca bloku prezydenckiego z umiarkowaną prawicą, jednak lider Republikanów zapowiedział już pozostanie w opozycji. To komplikuje sytuację Macronowi, który nie ma alternatywy. Lewica od początku deklarowała, że jej celem jest obsadzenie stanowiska premiera i bycie główną siłą w rządzie, więc z nią także nie będzie mowy o porozumieniu. Nacjonaliści tym bardziej nie stanowią realnej opcji. Tak oto prezydent i jego stronnicy znaleźli się w kropce. Jak do tego doszło?

Głosy przeciwko Macronowi przeważyły nad głosami przeciwko Le Pen?

Jeszcze kilka tygodni temu niemal wszystkie sondaże przewidywały niewielką, ale jednak bezwzględną większość bloku prezydenckiego. W najgorszym wypadku miało zabraknąć kilku lub kilkunastu deputowanych. Tymczasem Macronowi zabrakło ich aż 42. Od niemal trzech dekad żadne ugrupowanie urzędującego prezydenta nie wypadło tak słabo w wyborach parlamentarnych.

Główną przyczyną porażki jest zapewne zmęczenie pierwszą kadencją Macrona i chęć pokazania mu żółtej kartki przed drugą. Wielu Francuzów zagłosowało na niego w wyborach prezydenckich tylko po to, by powstrzymać Le Pen, ale ta motywacja z każdymi kolejnymi wyborami słabnie. Z jednej strony bierze się to ze społecznego gniewu na liberalne reformy z ostatnich lat, a z drugiej strony jest efektem udanego oddemonizowania Zjednoczenia Narodowego. Najlepiej pokazuje to sukces nacjonalistów w wyborach parlamentarnych: zdobyli 89 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeszcze kilka dni temu najbardziej optymistyczne prognozy dawały im dwa razy mniejszą liczbę i chociaż to wciąż nie tyle, ile zapowiadała Le Pen na początku kampanii, to przywódczyni RN może mówić o ogromnym sukcesie. W poprzedniej kadencji jej partia miała zaledwie ośmioro deputowanych.

Następne wybory wygra Le Pen

czytaj także

Następne wybory wygra Le Pen

Philippe Marlière

Taki sukces partii Le Pen potwierdza rozpad frontu republikańskiego, niegdyś skutecznie blokującego postępy narodowców. Jeszcze kilka lat temu oczywistością było, że jeśli do drugiej tury jakichkolwiek wyborów dostanie się polityk Frontu (a później: Zjednoczenia) Narodowego, to wszystkie pozostałe partie wezwą do głosowania na jego przeciwnika, kimkolwiek by był. W tym roku zadziałało to do pewnego stopnia w wyborach prezydenckich, ale w parlamentarnych już nie.

W 108 okręgach wyborczych kandydaci bloku Macrona mierzyli się z nacjonalistami, a w 61 mieliśmy pojedynki na linii RN–NUPES. Kandydaci lewicy w zdecydowanej większości przyjęli zasadę „ani jednego głosu na RN”, czyli wezwanie do zagłosowania przeciw nacjonalistom lub pozostania w domach. Rzadziej proszono wprost o oddanie głosu na polityków z obozu Macrona. Reprezentanci bloku prezydenckiego byli jeszcze mniej chętni do poparcia rywali z NUPES. Niemal połowa z nich zachęcała swoich wyborców do wstrzymania się od głosu lub odmówiła jakiejkolwiek deklaracji.

Lewica zyskała na koalicji

Nowa Unia Ludowa zapewniła lewicy większą liczbę mandatów niż pięć lat temu oraz wynik, o którym startując osobno, lewicowe partie mogłyby tylko pomarzyć. NUPES z 142 deputowanymi będzie główną opozycją wobec większości (czy też w tym przypadku mniejszości) prezydenckiej, a więc znajdzie się w lepszej pozycji przed następnymi wyborami prezydenckimi, mogąc rywalizować z Le Pen o miano głównej alternatywy wobec Macrona.

To wszystko brzmi bardzo dobrze, jednak sukces lewicy jest mniej okazały, niż się spodziewano. Liczba zdobytych miejsc w parlamencie nie jest tak duża, a przede wszystkim przewaga nad nacjonalistami to kilkudziesięciu deputowanych, a nie ponad setka.

Dziwi to tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę popularność głównych postulatów NUPES. Według sondaży blisko 80 proc. Francuzów popiera przyspieszenie transformacji klimatycznej, obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat, renacjonalizację infrastruktury oraz powrót podatku majątkowego dla bogatych, zlikwidowanego przez Macrona na początku jego pierwszej kadencji.

Francuska lewica musi się poważnie zastanowić, czemu nie zagłosowało na nią więcej Francuzów, skoro program NUPES jest dla nich tak atrakcyjny. Popełniono błędy w kampanii? Czy przekaz za bardzo skupiał się na liderze Unii Ludowej i haśle „premier Mélenchon”? A może kwestie kulturowe zdominowały debatę publiczną, przysłaniając resztę? Trudno o jednoznaczną odpowiedź, ale lewica musi ją znaleźć, aby walczyć o wygraną za następne pięć lat. Pytanie, czy NUPES tyle przetrwa i czy nie wrócą stare międzypartyjne spory.

Trudna druga kadencja

Już pierwsza pięciolatka Macrona obfitowała w różne przeszkody. Jego liberalne reformy wywoływały ogromne protesty, strajki i zamieszki. Teraz do tego wszystkiego dojdzie parlament, w którym prezydencka partia jest największa, ale nie ma większości potrzebnej do spokojnego rządzenia. Zgromadzenie Narodowe przestane być posłuszną maszyną do przepychania ustaw wysyłanych z Pałacu Elizejskiego, a Macrona, który władał krajem w sposób wyjątkowo wodzowski, to z pewnością zaboli.

Prezydent musi starannie rozważyć swoje opcje. Jego otoczenie preferuje sojusz z Republikanami, ale na razie konserwatyści odrzucają wszelkie propozycje. Możliwy jest rząd mniejszościowy z układami zawiązywanymi przy okazji poszczególnych ustaw, to jednak stwarza ryzyko politycznego paraliżu. Wreszcie Macron może rozwiązać Zgromadzenie Narodowe i ogłosić nowe wybory. To byłoby zagranie va banque. Francuzi są już zmęczeni maratonem wyborczym i blok prezydencki ryzykowałby jeszcze większe osłabienie, ale Macron prędzej czy później może sięgnąć po tę kartę, jeśli parlament będzie sabotować jego rządy.

Rok żółtych kamizelek

Niezależnie od tego, co postanowi prezydent, walka między NUPES i RN o miano głównej opozycji już się rozpoczęła. Za lewicą przemawia bycie największą poza Ensemble siłą w Zgromadzeniu Narodowym, ale to Le Pen mierzyła się z Macronem w drugiej turze wyborów prezydenckich. Stawka jest wysoka, zwycięzca tej rywalizacji znajdzie się bowiem w uprzywilejowanej pozycji przed następną batalią o Pałac Elizejski. Jednocześnie od jej wyniku zależy, kto będzie nadawał ton debacie publicznej.

Przez ostatnie kilka lat robiła to skrajna prawica, ale po niedzielnym głosowaniu lewica zyskała większą siłę przebicia i może budować pozycję w oparciu o uprzykrzanie życia prezydentowi. Okazji będzie sporo, Macron zapowiada bowiem forsowanie kolejnych reform, z podwyższeniem wieku emerytalnego na czele.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij