Wyjątkowo krótka kampania zadecyduje o wyniku najważniejszych od bardzo dawna wyborów parlamentarnych. Po blamażu w eurowyborach prezydent Macron dał francuskiej scenie politycznej zaledwie trzy tygodnie na przygotowanie się do kolejnego głosowania. Lewica zareagowała zjednoczeniem się, podczas gdy prawica pogrąża się w wewnętrznych walkach.
Zwycięstwa Zjednoczenia Narodowego (RN) w eurowyborach spodziewał się każdy, ale i tak było ono poważnym wstrząsem dla francuskiej sceny politycznej. Nacjonaliści uzyskali aż 31 proc. głosów, upokarzając ugrupowanie prezydenta Macrona, na które zagłosowało zaledwie 15 proc. wyborców i któremu niewiele zabrakło do spadku na trzecie miejsce, za odradzających się socjalistów z PS. W nowej kadencji europarlamentu reprezentację będą też mieli „niepokorni” z LFI Jeana-Luca Mélenchona, konserwatywni Republikanie (LR), Zieloni (EELV) i skrajnie prawicowa Rekonkwista Érica Zemmoura.
Większym wstrząsem od wygranej ugrupowania Marine Le Pen okazała się jednak podjęta tego samego wieczora decyzja Emmanuela Macrona – prezydent rozwiązał Zgromadzenie Narodowe i zarządził nowe wybory parlamentarne, pierwsze przedterminowe wybory od kilkudziesięciu lat. Daty głosowań w pierwszej i drugiej turze (we Francji panuje system jednomandatowych okręgów wyborczych) ustalono na 30 czerwca i 7 lipca, partie otrzymały więc niewiele czasu na przegrupowanie i poprowadzenie skutecznej kampanii.
Francja to barometr kryzysu, w którym znalazł się kapitalizm
czytaj także
Front Ludowy przeciwko skrajnej prawicy
Najszybciej na rozwiązanie parlamentu zareagowała lewica – w dobę od ogłoszenia prezydenckiej decyzji dotychczas skłócone Partia Socjalistyczna, Francja Niepokorna, Zieloni i Partia Komunistyczna zdecydowały o wystawieniu wspólnych kandydatów pod szyldem Frontu Ludowego. W praktyce jest to więc odtworzenie Unii Ludowej (NUPES), jednak nie powrócono do tej nazwy, ponieważ za bardzo kojarzy się ona z kontrowersyjnym Mélenchonem, głównym architektem poprzedniego zjednoczenia, a także ze sporami wewnętrznymi, które ostatecznie doprowadziły do rozpadu NUPES.
Front Ludowy w oczywisty sposób nawiązuje do przedwojennej koalicji lewicy, zawiązanej dla powstrzymania faszyzmu i zwycięskiej w wyborach z 1936 r. Do jej osiągnięć należy położenie fundamentów pod powojenne państwo dobrobytu, między innymi przez rozwój systemu emerytalnego, wprowadzenie urlopów i krótszego tygodnia pracy i podwyższenie pensji. Współczesna lewica chce wpisać się w tę tradycję, z jednej strony podkreślając opór wobec skrajnej prawicy, a z drugiej stawiając na ambitny program społeczny, mający na celu odwrócenie reform Macrona i budowę nowej, sprawiedliwszej Republiki.
Wciąż dogadywane są ostatnie szczegóły, ale kampania Frontu Ludowego wystartowała w atmosferze sporego entuzjazmu i z nadzieją na poprawienie wyniku z 2022 roku. Jej główną twarzą wydaje się François Ruffin, prawdopodobny kandydat lewicy w następnych wyborach prezydenckich.
W tej beczce miodu znalazła się jednak łyżka dziegciu, bowiem ze środowisk Partii Socjalistycznej wypływają głosy krytyczne wobec Frontu Ludowego, grożące rozsadzeniem koalicji od środka. Mowa tu między innymi o Raphaëlu Glucksmannie, jedynce na liście socjalistów w wyborach europejskich. Popularny ostatnimi czasy europoseł zaczął publicznie stawiać warunki potencjalnym partnerom i sugerować nazwiska kandydatów lewicy na premiera, ale został poniekąd wystawiony do wiatru przez PS – w chwili, gdy na antenie mówił o swoich obiekcjach, kierownictwo socjalistów porozumiało się w sprawie utworzenia Frontu Ludowego, stawiając go przed faktem dokonanym. Po wypowiedziach Glucksmanna można wnioskować, że nie jest tym zachwycony, ale na razie nie wyłamał się z koalicji.
O wiele ostrzejsze konflikty wewnętrzne rysują się natomiast na prawicy.
Wojna domowa u Republikanów
Pierwszy z nich dotyczy konserwatywnych Republikanów, wywodzących się z tradycji gaullistowskich i niegdyś dominujących we francuskiej polityce. Obecnie to pieśń przeszłości, ich poparcie oscyluje w okolicach 7 proc. i z wyborów na wybory LR bije kolejne rekordy spadków. Z wysokim prawdopodobieństwem można przewidzieć, że nadchodzące głosowanie tylko zredukuje ich reprezentację parlamentarną. Postawiony przed taką perspektywą lider partii Éric Ciotti zdecydował się na radykalne rozwiązanie – połączenie sił z Le Pen.
Koalicja wyborcza konserwatystów z nacjonalistami oznaczałaby ostateczną śmierć frontu republikańskiego, czyli kordonu sanitarnego wokół skrajnej prawicy. Na taki krok był gotowy reprezentujący prawe skrzydło partii Ciotti, ale nie reszta kierownictwa LR, która natychmiast odcięła się od swojego przywódcy, zapowiadając usunięcie go ze stanowiska. W środę doszło do absurdalnych scen: Ciotti zabarykadował się w partyjnej siedzibie, aby nie dopuścić do obrad biura politycznego Republikanów; to zebrało się w innym miejscu i jednogłośnie zdecydowało o wyrzuceniu szefa partii; w międzyczasie doszło do walki o media partyjne, włącznie ze zmienianiem haseł na kontach w celu odcięcia drugiej strony od możliwości publikowania na X lub Facebooku.
Ciotti ogłosił, że decyzja o usunięciu go z pozycji lidera Republikanów została podjęta w sposób nielegalny i w związku z tym dalej pełni urząd, ale tę batalię wygrają raczej przeciwnicy współpracy z Le Pen. Niezależnie od wyniku, cała partia wiele straciła wizerunkowo. Do tego Ciotti ze swoimi stronnikami przejdzie do RN, podczas gdy bardziej centrowi politycy mogą uznać, że to dobry moment na opuszczenie tonącego okrętu i skorzystanie z szalup ratunkowych wysyłanych przez obóz prezydencki. Ocalenie LR przed całkowitą marginalizacją będzie niełatwym zadaniem dla nowego przywódcy, ktokolwiek nim zostanie.
„Rekord świata w zdradzie”
Gorąco zrobiło się też w najbardziej radykalnej z liczących się francuskich partii politycznych. Rekonkwista dopiero co świętowała zdobycie pięciu mandatów europarlamentarnych, a już straciła cztery na korzyść RN, mimo że dopiero co mówiło się o sojuszu obu skrajnie prawicowych partii. Jak do tego doszło?
Negocjacje w sprawie wspólnego startu do wyborów parlamentarnych początkowo szły bardzo gładko, ale w pewnym momencie okazało się, że Marine Le Pen najchętniej przejęłaby partię Zemmoura bez niego samego. Między obojgiem istnieją spore pokłady wzajemnej nieufności, co pogrzebało szanse na porozumienie. Nie dotyczy to jednak Marion Maréchal, siostrzenicy Marine, która jeszcze kilka dni temu była jedynką listy Rekonkwisty w wyborach europejskich, a teraz opuściła partię na rzecz RN, wraz z grupą wysoko postawionych działaczy partyjnych.
Syndrom oblężonej rasy, czyli o co chodzi z wielkim zastąpieniem
czytaj także
Oburzony Zemmour zarzucił Maréchal kłamstwa, zakulisowe machinacje i zdradę swoich wyborców w kilkadziesiąt godzin od głosowania – nazwał to „rekordem świata w zdradzie”. Złośliwi komentatorzy mówią o „wielkim zastąpieniu Zemmoura” w nawiązaniu do głoszonych przez niego teorii spiskowych, a faktem pozostaje, że prawica do kolejnych wyborów pójdzie znowu podzielona.
Macron zakończy prezydenturę w osamotnieniu?
Od początku kampanii widać, że obóz prezydencki stawia na symetryzm – przedstawia się jako jedyna alternatywa dla dwóch ekstremów, skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. Tę ostatnią uosabia Jean-Luc Mélenchon, poddany w ostatnich latach odwrotnemu procesowi niż Le Pen. Gdy przywódczyni nacjonalistów skutecznie rozmontowywała kordon sanitarny istniejący wokół swojej partii, jednocześnie postępowała demonizacja lewicowego polityka, który dwukrotnie otarł się o drugą turę wyborów prezydenckich. Zarzuca się mu islamizm, prorosyjskość, antyrepublikanizm i szereg innych przewinień, niemających w sobie wiele prawdy.
Takie zabiegi są jednak użyteczne politycznie dla prawicy i centrum, a to ostatnie znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji. Chociaż Emmanuel Macron doszedł do władzy jako polityk, który miał powstrzymać skrajną prawicę, po siedmiu latach jego prezydentury nacjonaliści są silni jak nigdy wcześniej i szykują się obecnie do zostania największym ugrupowaniem w parlamencie. Jednocześnie lewica nienawidzi prezydenta za jego reformy społeczne, brutalne tłumienie protestów i próby rządzenia z pominięciem parlamentu. Liberałowie mają więc niewielkie pole manewru i idą do wyborów osamotnieni, ryzykując, że w następnej kadencji zostaną trzecią siłą po RN i Froncie Ludowym.
czytaj także
Potencjalnym wzmocnieniem macronistów może być dogadanie się ze zdziesiątkowanymi Republikanami i zaprezentowanie wspólnej alternatywy dla lewicy i nacjonalistycznej prawicy. System wyborczy Francji sprzyja jednak systemowi dwublokowemu i pytanie, czy powoli się on nie odradza, tyle że w bardziej radykalnej niż niegdyś wersji.
Stawką dla centrystów i centroprawicy w tych wyborach jest więc przetrwanie jako pierwszorzędna siła polityczna, wspomagająca prezydenta przez następne trzy lata. Czy mogą powalczyć też o zwycięstwo? Patrząc na ostatnie sondaże, trudno to sobie wyobrazić, ale jeśli pierwsze kilka dni tyle zmieniło we francuskiej polityce, to dwa tygodnie intensywnej kampanii wyborczej spokojnie wystarczą na jakieś trzęsienie ziemi.