Unia Europejska

Cesarz na górze śmieci. Macron pogrąża Republikę

Uchwalanie praw bez zgody parlamentu, nakaz pracy i pałowanie obywateli, czasem strzelanie do nich. Czy to jakaś wschodnia dyktatura? Nie, to Francja, gdzie właśnie przeforsowano skrajnie niepopularną reformę emerytalną. Macronowi coraz bliżej do zostania grabarzem V Republiki.

Od tygodni Francji towarzyszyły wielomilionowe protesty i strajki przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego do 64 lat, przy czym bez 43-letniego stażu pracy pełna emerytura ma przysługiwać dopiero od 67 lat. Z perspektywy innych państw europejskich te liczby mogą wydawać się normalne lub wręcz niskie, a opór Francuzów absurdalny – jednak za obroną wcześniejszych emerytur stoją mocne argumenty.

Wbrew twierdzeniom rządu reforma nie jest niezbędna z ekonomicznego punktu widzenia. Eksperci wskazują, że wydatki na emerytury zaczną maleć, zanim jej skutki staną się odczuwalne, a dobra sytuacja demograficzna Francji pozwoliłaby utrzymać obecny system, chwilowo tylko przeciążony przez starzenie się pokolenia baby boomers. Rozgoryczenie Francuzów budzi też fakt, że gdy zwykłych obywateli zmusza się do wyrzeczeń, w tym samym czasie państwo rezygnuje z wielomiliardowych wpływów do budżetu, aby zapewnić bogatym i korporacjom ulgi podatkowe.

Praca do śmierci? Francuzi się na to nie zgadzają

Do tego dodajmy zakorzenione nad Sekwaną poczucie, że pracuje się, aby żyć, a nie odwrotnie. Frazesy o rzekomej konieczności podwyższenia wieku emerytalnego trafiły w próżnię, obywatele wyszli na ulice, a mniejszościowy rząd nie był pewien wyników głosowania parlamentarnego. Ostatecznie Macron postanowił przepchnąć ustawę bez żadnego głosowania.

Niedemokratyczny wytrych de Gaulle’a

Pozwolił mu na to niesławny artykuł 49.3 francuskiej konstytucji, który daje rządowi możliwość przyjęcia nowego prawa z pominięciem parlamentu, jeśli tego wymaga „interes państwa”. Jedynym, co mogą zrobić deputowani przy zastosowaniu tego artykułu, jest złożenie wniosku o wotum nieufności dla rządu. Takie rozwiązanie obmyślono w czasach de Gaulle’a jako zabezpieczenie przed obstrukcją parlamentarną i spowolnieniem procesu legislacyjnego, co stanowiło poważny problem dla powojennej, IV Republiki.

W założeniu ten konstytucyjny zapis odnosi się przede wszystkim do kwestii finansowych i od 1958 roku wykorzystano go setkę razy. Zwykle przepychano w ten sposób pomniejsze zmiany i regulacje, które rząd chciał mieć szybko z głowy, natomiast bardzo rzadko sięgano po artykuł 49.3 przy większych reformach społecznych. Co nie znaczy, że wykorzystanie go w ten sposób nie jest kuszące – w historii V Republiki ten wytrych był praktycznie niezawodny, nie doprowadzając do upadku żadnego rządu przez ostatnich 80 lat.

Ikonowicz: Świat na opak

To dlatego obecna szefowa rządu Élisabeth Borne sięga po artykuł 49.3 wyjątkowo często. Protegowana Macrona nie ma w Zgromadzeniu Narodowym większości, więc w ciągu dziesięciu miesięcy aż jedenaście razy forsowała ustawy z pominięciem głosowania parlamentarnego, ustanawiając rekord w częstotliwości korzystania z tej metody. Opozycji i obywatelom się to nie podoba, jednak liberalny prezydent od początku rządził twardą ręką, lekceważąc głosy sprzeciwu.

„Cesarz” Macron. Zamiast dialogu policyjna pałka

Reforma emerytalna i sposób jej przyjęcia pokazały, jak działa „macronizm” w praktyce. Kluczowe zmiany społeczne są planowane i wprowadzane w życie odgórnie, w interesie nielicznych, bez konsultacji ze społeczeństwem, o akceptacji z jego strony nie wspominając. Rząd nie negocjuje ze związkowcami, pomija samorządy i ignoruje niezależne instytucje przedstawicielskie lub doradcze. Wielu Francuzów dochodzi więc do wniosku, że do władz można dotrzeć jedynie przy użyciu koktajlu Mołotowa, a stałym elementem rządów Macrona stały się gwałtowne protesty uliczne.

Od 2017 roku kilkukrotnie przez kraj przetoczyły się fale wielomilionowych manifestacji i strajków, ponieważ były to jedyne sposoby wywarcia nacisku na rząd i wymuszenia zmiany polityki. Żółte kamizelki, protesty przeciwko pierwszym planom reformy emerytalnej i obecnie trwająca mobilizacja – wszystkie zyskiwały ogromne poparcie społeczne i wszystkie spotykały się z brutalną reakcją władz. Podczas pacyfikacji protestów francuska policja sięga po metody, których nie powstydziliby się jej białoruscy koledzy.

Żółte kamizelki: to już nie ruch społeczny, to rewolucja

Podczas protestów żółtych kamizelek kilkadziesiąt osób straciło oczy lub dłonie od gumowych kul i policyjnych granatów, tysiące zostało lżej rannych, były też pojedyncze ofiary śmiertelne. Rząd o przemocy funkcjonariuszy nie chce słyszeć i pozostają oni praktycznie bezkarni. Policja ma przyzwolenie na brutalne traktowanie protestujących, więc z niego korzysta. W ostatnich dniach Francję obiegły liczne nagrania z policjantami pałującymi przypadkowych ludzi, kopiącymi leżących lub rzucającymi obywatelami o ziemię. Jeden mundurowy, strzelając w tłum, krzyczał „masz, pozbieraj swoje jaja, sk…”, a inny celowo przejechał skuterem demonstranta. Przemoc jest na porządku dziennym.

Jednocześnie obóz prezydencki w obliczu masowego oporu jak mantrę powtarza, że nie ma alternatywy. Nie można zmienić planów rządu, bo są idealne i dyskusja nad nimi nic nie przyniesie. Nie da się też uchwalić reformy w inny sposób, bo wtedy konieczne byłyby ustępstwa, a na to Macron się nie godzi. Nie należy powstrzymywać policyjnej brutalności, bo trzeba trzymać obywateli w ryzach. Takie podejście ma niewiele wspólnego z demokracją i zraża do władz także tych, którzy byliby gotowi na kompromis.

V Republika tonie w śmieciach

Do głosowania nad wotum nieufności doszło, ponieważ Macron nie mógł liczyć na dyscyplinę wśród sprzymierzonych z nim konserwatywnych republikanów. Wielu z nich jest przeciwnych reformie emerytalnej, ale prezydent założył, że mniej chętnie zagłosują wbrew rządowi, jeśli będzie to grozić jego upadkiem i przyspieszonymi wyborami, w których mogliby stracić mandaty. Miał rację, ale i tak kilkunastu republikanów się wyłamało i zagłosowało za odwołaniem premierki. Do wymaganej większości 287 deputowanych zabrakło tylko dziewięciorga.

Ze związkami zawodowymi wszystkie mosty zostały spalone, także z tymi umiarkowanymi i otwartymi na dialog. Pozostała im walka na ulicach, gdyż tylko w ten sposób za kadencji Macrona udawało się czasem powstrzymać jego plany lub przynajmniej je ograniczyć. W czwartek 23 marca w całym kraju demonstrowały ponad trzy miliony ludzi, przy czym w Paryżu było ich kilkaset tysięcy. Do manifestacji dołączają także ci, którzy wcześniej zostawali w domach. Decyzję o zastosowaniu artykułu 49.3 źle ocenia ponad 80 proc. Francuzów, a więc także część zwolenników samej reformy.

Jednym z bardziej rzucających się w oczy strajków jest ten podjęty przez paryskich śmieciarzy. Należą oni do osób wyjątkowo mocno uderzonych reformą ze względu na to, jak ciężka i szkodliwa dla zdrowia jest ich codzienna praca. Wskutek ich strajku stolica jest zasypana odpadkami, sterty śmieci piętrzą się między innymi przed budynkami rządowymi, a macroniści wzywają stolicę do zareagowania rekwizycjami i zmuszeniem śmieciarzy do pracy – w końcu do takich działań administracja prezydencka jest przyzwyczajona.

Strajk paraliżuje Francję. Macron odpowiada przymusem pracy

Pytanie, czy na dłuższą metę przymus i policyjna brutalność wystarczą do utrzymania V Republiki przy życiu. Zaufanie obywateli do instytucji osiąga rekordowo niskie poziomy, tradycyjne partie są w rozsypce, a głównymi alternatywami dla „prezydenta bogatych” są antysystemowa lewica oraz skrajna prawica. Mélenchon od dawna promuje hasło bardziej demokratycznej VI Republiki, i to lewica jest dziś bardziej widoczna na ulicach, ale w wyborach silniejsza okazywała się Le Pen.

Polityczne centrum od dawna straszy wizją prezydentury nacjonalistki i zabiciem przez nią francuskiej demokracji. Problem w tym, że to Macron kopie jej grób.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij