Twój koszyk jest obecnie pusty!
Sierakowski: Na ulicach Mińska są w tej chwili wszyscy
Z Mińska dla Krytyki Politycznej Sławomir Sierakowski.

Piątek może być dniem przełomowym. Opozycja przejęła ulice i kolejne grupy zawodowe lawinowo dołączają do protestów i strajków. Milicja i OMON się schowały. Ludzie wychodzą z aresztu i pokazują ślady po torturach.
Na ulicach Mińska w tej chwili są wszyscy – praktycznie w każdym miejscu widać marsz lub szeregi młodych ustawiających się wzdłuż ulicy. Najstarsi nie wychodzą na zewnątrz z powodu koronawirusa, ale też z tej grupy wiekowej rekrutują się ostatni zwolennicy władzy – z powodu nostalgii, potrzeby stabilności i regularnie wypłacanych emerytur. W pozostałych grupach wiekowych Aleksander Łukaszenka jest skreślony i dziś wszyscy otwarcie dają temu wyraz.
Protesty i marsze są nawet w zakazanych i najniebezpieczniejszych pod tym względem częściach miasta, także na starówce.
Mamy do czynienia z trzecią fazą protestu. Pierwsza to były nocne, brutalnie tłumione demonstracje po ogłoszeniu zwycięstwa Łukaszenki. Druga to prewencyjna przemoc milicji, bicie kierowców i masowe aresztowania. Zastraszenie nie udało się dzięki kobietom, które wtedy przejęły protest. To był najtrudniejszy moment. Gdyby nie wyszły na ulice – a tylko one się odważyły! – byłoby po sprawie.
Kobiety ośmieliły lekarzy i robotników. Zaczęły się strajki największych fabryk, kluczowych dla gospodarki, zatrudniających po kilka- i kilkanaście tysięcy robotników. Z kobietami, lekarzami i robotnikami OMON nie wie, co ma robić. Nawet nie próbuje. Tym bardziej że zaczęły się coraz liczniejsze odejścia funkcjonariuszy. Media społecznościowe są pełne filmów, jak wyrzucają mundury do śmieci i zrywają pagony, które lądują w muszlach klozetowych. Władza zaczęła śpiewać innym głosem.
Wczoraj późnym wieczorem przemówił szef białoruskiego MSW Jurij Karajew, który przeprosił „osoby postronne” za przemoc, która je spotkała ze strony władz, a także ostrzegł dziennikarzy, by się nie pchali w ręce milicji. Panie ministrze, obiecujemy, że nie będziemy.
Dzisiaj orędzie wygłosił sam Aleksander Łukaszenka, był wyraźnie nieswój. Powiedział, że „naradza się z kolektywem pracowniczym”, i stwierdził, że martwi się o stan gospodarki z powodu strajków. Dziś o 12.30 zaczął się też ostrzegawczy strajk metra w Mińsku, którego tysiąc pracowników wyszło na ulicę, wielu też skupia się w małe grupki w metrze – pokazują sobie gest victorii, nie widać u ludzi strachu. A trzeba pamiętać, że jeśli metro staje, ludzie nie mają czym dojechać do pracy, to powoduje paraliż stolicy, w której mieszka więcej niż 1/5 mieszkańców kraju.
Można odnieść wrażenie, że teraz boją się ci, którzy mają odmienne przekonania niż wolnościowe. To oni wolą się nie wychylać. Tak jakby ich w ogóle nie było.
Jeszcze raz podkreślić trzeba, że wszystkich ośmielają kobiety, dziewczyny i dziewczynki, ubrane na biało, noszące kwiaty i trzymające ręce w górze ze znakiem V. Są absolutnie wszędzie. A tam, gdzie one, tam są i klaksony samochodów. Mieszkam w czwartym już mieszkaniu i słyszę to bez przerwy. I tak jak nie znoszę klaksonów, tak teraz mogę ich słuchać bez przerwy. Hymn Pieremien leci nawet przy patrolach milicji.
Do strajku dołączyli dziś też technicy, pracownicy laboratoriów i uniwersytetów, którzy wyszli przed budynki. Stworzył się cały łańcuch grup zawodowych.
Trudno powiedzieć, jak sobie z tym poradzi aparat władzy. Opozycja zyskała wyraźne przełożenie na państwo, na gospodarkę, na ulice, na atmosferę i stan opinii w społeczeństwie. Można powiedzieć, że otwarty konsensus – „to, co myślą wszyscy” – jest po stronie demonstrujących i strajkujących. To oni są panami opinii.
Dlaczego można mówić o przełomie? Społeczeństwa nie dało się zastraszyć i odzyskało ono skuteczność polityczną.
Tak samo jak niedawno w Hongkongu, trudno sobie władzy z tą sytuacją poradzić, bo nie ma już liderów, których można by wyaresztować czy torturami lub zakładnikami w rodzinie zmusić do posłuszeństwa, jak wcześniej Cichanouską.
Łukaszenka nie był dotąd w takiej sytuacji. Nie wie, kogo jeszcze zamknąć ani kogo musiałby zabić. 80 proc. społeczeństwa nie wymorduje. Więzienia już dawno są przepełnione. Nawet kat Białorusi, szef OMON-u Dzmitryj Pauliczenka, osobiście wykonujący wyroki strzałem w głowę (jak zrobił to przed 20 laty z opozycjonistami, m.in. z Wiktarem Hanczarem i Anatolem Krasouskim), może sobie nie poradzić z sytuacją.
Łukaszenka jest gotów zrobić wszystko, żeby utrzymać władzę, ale nigdy nie miał przeciwko sobie powstania takiej większości społeczeństwa, które przetrwało wszystkie wypróbowane przez niego wcześniej formy przemocy.