Czy podżeganie do rewolucji jest przestępstwem? Odpowiedź na to pytanie zadecyduje o wyniku przyszłych wyborów prezydenckich USA, a być może również o losach wojny rosyjsko-ukraińskiej i przyszłej roli Polski w Europie.
Po dwóch próbach impeachmentu podczas prezydentury i niezliczonej ilości pozwów rozmaitej maści (od zarzutów o gwałt do tych dotyczących przetrzymywania poufnych rządowych informacji) Donald Trump dostaje kolejny cios . Ten jest naprawdę bez precedensu – po raz pierwszy w historii USA byłemu prezydentowi zostają postawione zarzuty kryminalne, które mogą zakończyć się latami w więzieniu.
Amerykańskie media wydają się zachwycone rozwojem wydarzeń, mnie sytuacja trochę niepokoi. Bo wyścig o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich 2024 już się zaczął, a sondaże pokazują, że poparcie dla Trumpa rośnie z każdym dniem.
Szajka do spraw puczu
Coraz więcej osób — i to nie tylko republikanów, ale przede wszystkim tzw. wyborców niezależnych, którzy w praktyce decydują o wyniku wyborów prezydenckich w USA — z powątpiewaniem przygląda się obsesji demokratów, widząc w Trumpie męczennika. I jakkolwiek rozumiem, że kopanie Trumpa jest niezwykle satysfakcjonujące i zasłużone, obawiam się, że wszystkie te pozwy skończą się przyszłoroczną wygraną republikanów.
Najnowsze zarzuty dotyczą najpoważniejszego wykroczenia Trumpa przeciw Ameryce — próbie nielegalnego utrzymania władzy po tym, jak jesienią 2020 roku Joe Biden wygrał wybory. Zapewne pamiętacie insurekcję waszyngtońską, znaną w Stanach jako atak z 6 stycznia 2021, kiedy to strumpiony lud ruszył na Kapitol, a wiceprezydent Mike Pence (jeden z nieśmiałych kontrkandydatów w prawyborach republikańskich) cudem uniknął szubienicy. Ponad tysiąc osób zostało aresztowanych podczas szturmu sprowokowanego przemową Trumpa, żeby „walczyli jak piekło”, jeśli „chcą mieć swój kraj”.
czytaj także
Były prezydent próbował też zmusić republikańskie władze sześciu stanów, żeby de facto sfałszowały wybory w 2020 roku. Razem z Trumpem przed sądem stanie cała szajka, która próbowała zorganizować pucz – były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, Sidney Powell, Kenneth Chesebro, John Eastman oraz Jeffrey Clark z departamentu sprawiedliwości.
W czwartek, 3 sierpnia Trump stawił się w sądzie federalnym w Waszyngtonie, gdzie usłyszał zarzuty i odparł, że jest niewinny. Tylko dwie ważne amerykańskie stacje nie zdecydowały się pokazać na żywo jego oświadczenia.
– To bardzo smutny dzień dla Ameryki – powiedział były prezydent. – Takie rzeczy nigdy nie powinny się zdarzyć w Ameryce. To prześladowanie kandydata opozycji politycznej, który ma znaczącą przewagę w prawyborach republikańskich i nad Bidenem.
Gdyby skazać Trumpa maksymalnie za wszystko, co mu się obecnie zarzuca, mógłby dostać teoretycznie nawet 500 lat w więzieniu. Oczywiście ta liczba jest nierealna, ale 77-letni Trump faktycznie może na jakiś czas trafić za kratki. Natomiast na pewno nie stanie się to od razu i z pewnością nie doczekamy się żadnych rozstrzygnięć do czasu następnych wyborów prezydenckich, które odbędą się w listopadzie 2024 roku.
Nowe prokuratorskie zarzuty dla Trumpa gwarantują polityczną rzeźnię
czytaj także
Strategia demokratów może ich dużo kosztować
Będziemy mieli zatem do czynienia z paradoksem – Trump będzie pojawiał się w sądach i jednocześnie prowadził kampanię prezydencką. Założenie demokratów jest takie, że obie te rzeczy są nie do pogodzenia. Według ich logiki nikt nie jest zachwycony prezydenturą Bidena (ani prawica, ani lewica), ale Amerykanie nie postawią na konia, który ma tyle prawnych problemów i tak kłopotliwy bagaż. Obawiam się, że mogą się pomylić. Z trzech powodów.
Po pierwsze, Trump nadal dostaje od mediów codzienny coverage — dokładnie tak jak przed wyborami 2016. Mimo że zniknął z Twittera, udaje mu się pozostać osobą, o której wszyscy mówią, a to również za sprawą kolejnych pozwów na pierwszej stronie „New York Timesa”. Ta ponownie wzmożona w ostatnich miesiącach uwaga mediów jest warta miliony dolarów w kontekście przyciągania uwagi (i głosów) odbiorców.
Po drugie, koncentrując się na Trumpie, a nie na potrzebach wyborców, demokraci tracą w oczach zwykłych Amerykanów. Tak jak w pierwszych latach prezydentury Trumpa ludzie byli zgorszeni ciągłymi atakami na byłą kontrkandydatkę Trumpa w wyborach prezydenckich, Hillary Clinton, tak teraz wiele osób patrzy podobnie na sytuację samego Trumpa. Amerykanie są zmęczeni atakami, a w międzyczasie inni republikańscy kandydaci biorą Trumpa (i złotą amerykańską wolność) w obronę i automatycznie zyskują na popularności.
Nie zapominajmy, że demokratom nie udało się znieść Trumpa z urzędu, mimo wielomiesięcznej ekscytacji narodu zarzutami, które już wielokrotnie miały pozbawić go wpływów, władzy, a nawet wolności. Nigdy nie udało się też udowodnić prawdziwości tzw. dossier Steele’a, zawierającego informacje o współpracy Trumpa z władzami Rosji przy manipulowaniu wyborami w 2016 roku, które najprawdopodobniej było sfałszowanym odpadem brytyjskiego wywiadu.
Po trzecie – demokratom nie udaje się wygasić kontrowersji związanych z synem Bidena, Hunterem, który używał nazwiska swojego ojca, wtedy wiceprezydenta w administracji Baracka Obamy, żeby zarobić pieniądze na kokainę, o czym wyraźnie pisze w biografii Beautiful Things.
Największą kontrowersją jest stanowisko Huntera w radzie ukraińskiej firmy Burisma – sytuacja, którą można zestawiać z zachowaniem Trumpa i członków jego rodziny, w czasach gdy zięć Trumpa, Jared Kushner, „naprawiał” Bliski Wschód. Wyborcy patrzą na obie te polityczne rodziny i kręcą głowami z niedowierzaniem, ale alternatyw brak. Niewykluczone, że jeśli Trump faktycznie wygra wybory prezydenckie w 2024 roku, postanowi – z nowym departamentem sprawiedliwości u boku – ułaskawić siebie i swoich współspiskowców.
Czekając na fight club. Zuckerberg kontra Musk, republikanie kontra demokraci
czytaj także
Spróbuj tego w małym miasteczku
Francja czy Polska mają doświadczenia z radykalną transformacją i przepisywaniem na nowo republikańskiego systemu (razem z nową konstytucją), ale Stany Zjednoczone są eksperymentem, który zaczął się w 1765 roku i nigdy się nie zakończył. Amerykanie jadą ponad 230 lat na tym samym konstytucyjnym modelu, który przewiduje pokojową wymianę władzy między partiami. Demokraci będą próbowali pokazać, że Trump nie uszanował tego systemu w 2021 roku, gdy nie przyjął swojej przegranej. Jeśli im się nie uda, możemy mieć do czynienia z prawicową rewolucją, która – jak pokazał pucz 6 stycznia – nie jest wykluczona także po ewentualnym zwycięstwie.
czytaj także
Symbolem nazistowskiego kierunku obranego przez Amerykę, która już odebrała prawo do aborcji amerykańskim kobietom, luzuje prawo pracy w kontekście nieletnich i otwiera komory gazowe do wykonywania kary śmierci, jest piosenka Try That In A Small Town, o której toczą się obecnie wielkie dyskusje. Ten pełen amerykańskich flag hit country sugeruje, że może i w wielkich miastach mieszka progresywne lewactwo, ale w małych amerykańskich miasteczkach, jeśli naplujesz w twarz policjantowi albo podepczesz flagę, weźmie się za ciebie lokalna militia, czyli tzw. vigilantes (grupy lokalnych facetów, którzy „pomagają” policji i dlatego muszą mieć spluwy). Trump jest prezydentem tej właśnie Ameryki – agresywnie nastawionej do świata i do własnego rządu, która chce, żeby Latynosi przestali napływać z południa.
Ta Ameryka uwielbia również odwoływać się do tradycji wolności wypowiedzi, do której w swojej obronie i w kontekście trwającej kampanii prezydenckiej będzie nawiązywał również Trump. Każdy w Ameryce ma prawo do wypowiadania słów. Dlaczego więc Trump nie może powiedzieć ludziom, żeby walczyli o swój kraj z całych sił, podczas gdy oni powinni mieć obowiązek traktować to jako metaforę?